Nie ma bata na złodziei złomu?
Złodzieje złomu kradną mosty, zabytkowe dzwony, fragmenty pomników. Rozkładają na części pierwsze teatry, kopalnie, infrastrukturę komunikacyjną. Potrafią bez skrupułów odciąć prąd szpitalowi czy gaz w bloku mieszkalnym. W przypływie desperacji próbują sprzedać prawdziwe „okazy” jak wagony towarowe czy stare autobusy, a za butelkę wina sprzątną sąsiadowi nawet antenę satelitarną z balkonu. Jak ukrócić ten proceder? – To walka z wiatrakami – mówią pracownicy punktów skupu złomu.
26.11.2007 | aktual.: 17.06.2008 11:43
Galeria
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/tajemnice-skupu-zlomu-6038692553950337g )[
]( http://wiadomosci.wp.pl/tajemnice-skupu-zlomu-6038692553950337g )
Tajemnice skupu złomu
Zarobią więcej niż w supermarkecie
Połowa listopada, wtorek, dochodzi południe. We znaki daje się zacinający śnieg z deszczem i niemiłosierny, lodowaty wiatr. – W taką pogodę zbieracze złomu rzadko przychodzą do skupu. Wolą pić wino na działkach – mówi Małgorzata Szewczyk-Rogalska, kierowniczka skupu złomu „Eko-Met” przy ul. Wólczyńskiej na warszawskich Bielanach. Dziennie do „Eko-Metu” przychodzi od 200 do 300 zbieraczy złomu. W pobliżu aż roi się od bezdomnych. Przyjeżdżają z okolic Huty Warszawa, Wólki Węglowej i pobliskich miejscowości takich jak Truskaw czy Buraków. – Wielu z nich czeka pod bramą skupu już przed siódmą – mówi pani Małgorzata. Są tacy, którzy przyjeżdżają dwa razy dziennie, inni przychodzą raz na kilka dni. Głównie są to mężczyźni w wieku 40-55 lat, którym nie chce się pracować w normalnych warunkach, np. układając towar w supermarkecie. - Tu zarobią więcej, a gotówkę mają od ręki. Jednorazowo zarabiają od 40 do 140 zł dziennie. Średnio jest to ok. 60 zł – szacuje Szewczyk-Rogalska.
Pani Małgorzata zakłada eleganckie kozaki, kremowe rękawiczki bez palców, czarny płaszcz i wychodzi z nami na teren skupu. – Dwa lata temu były najwyższe na przestrzeni ostatnich kilku lat ceny złomu. Można się było nieźle dorobić. Ludzie przynosili wszystko co się dało. Najwięcej było sprzętu rolniczego i wcale nie jakiś starych bron czy pługów, ale maszyn w dobrym stanie. Przyjeżdżali ze wszystkim co można było sprzedać np. całkowicie sprawnymi samochodami. Na potęgę kradli siatki stalowe, bramy, furtki. Horrorem były też większe grupy, które przyjeżdżały ciężarówkami wyładowanymi po brzegi kawałkami torów kolejowych i tramwajowych. Doprowadzili do ruiny wiele zakładów i przedsiębiorstw. Wystarczy spojrzeć co zrobili z Ursusem – załamuje ręce pani Małgorzata.
Polak potrafi
Brawura i lekkomyślność niektórych zbieraczy złomu nie zna granic. Swoim sposobem zarobkowania potrafią wprawić w osłupienie nawet sympatyków najbardziej oryginalnych sportów ekstremalnych. Przykładów daleko szukać nie trzeba. Miesiąc temu media opisywały historię 37-latka z Białogardu, który próbował ukraść kable ze skrzynki energetycznej znajdującej się na terenie szpitala. Nieudolny majsterkowicz spowodował przerwę w dopływie prądu do pomieszczeń pogotowia ratunkowego. Dzięki szybkiej interwencji pracowników szpitala nie doszło do ewakuacji pacjentów, a przestępca został złapany.
Na początku kwietnia złomiarze podnieśli poziom adrenaliny również mieszkańcom Hrubieszowa. Miejscowi handlarze złomem powyrywali dwa 30-kilowe stalowe włazy zabezpieczające ujęcie wody. Z obawy przed skażeniem Sanepid zamknął wodociąg, a hrubieszowianie nie mieli przez kilka dni wody. Katastrofę mogło spowodować też dwóch mężczyzn, którzy kradli fragmenty mostu kolejowego w Krakowie. W chwili zatrzymania przez policję zbieracze złomu zdążyli rozmontować płyty zabezpieczające przed wykolejeniem się pociągu na odcinku 18 metrów. Ksiądz sprzedał zabytkowy dzwon
Do niebezpieczeństwa mogło dojść również w Dąbrówku w Zachodniopomorskiem, gdzie jeden z mieszkańców ukradł 10-tonowy most. Konstrukcję wartą 64 tysiące sprzedał w złomie za 8 tys. Jak tłumaczył policji zdecydował się na rozbiórkę, ponieważ jest właścicielem okolicznych gruntów i sądził, że konstrukcja należy do niego. „Ułańską" fantazją popisał się też ksiądz opiekujący się jedną z kaplic w okolicach Mławy. Duchowny bez wiedzy przełożonych sprzedał handlarzowi 350-kilowy, dziewiętnastowieczny dzwon. Wiesław Sikora z warszawskiego skupu złomu „Wimet” przyznaje, że niektóre historie potrafią wprawić w osłupienie. – Wielokrotnie słyszałem o tym, jak złomiarze w akcie desperacji kradną nawet anteny satelitarne z balkonów – śmieje się pan Wiesław.
Doniesienia policyjne wskazują na to, że coraz więcej jest młodych złomiarzy. Jedną z głośniejszych spraw w ostatnim czasie była afera związana z trzema 16-latkami, którzy przyjechali na skup ukradzionym z pod supermarketu autobusem. Właściciel punktu chciał zapłacić chłopcom 2,6 tys. zł za pojazd. Policja udaremniła jednak próbę nielegalnej sprzedaży. Kierowniczka „Eko-Metu” potwierdza, że na skup przychodzi wielu młodych złomiarzy. – Przeważnie cała ich rodzina trudni się zbieraniem, więc wiedzą jak i gdzie zbierać. Na ogół wszystko co zarobią oddają rodzicom. Są jednak i tacy, którzy pochodzą z bogatych domów i są świetnie ubrani – mówi pani Małgorzata. Pan Witek z Wólki regularnie spotyka dzieci zbierające złom. – Nie raz widziałem jak chodzą po lasach i wygrzebują złom z krzaków – opowiada rudowłosy złomiarz.
Polowanie na rączki tramwajowe
Raz na jakiś czas wśród złomiarzy pojawia się moda na dany „towar”. Ostatnio istną plagą były kradzieże aluminiowych rączek w tramwajach. - Złomiarze polowali na pętlach tramwajowych i w okamgnieniu rozkręcali wszystkie „chodliwe” elementy – mówi Małgorzata Szewczyk-Rogalska. Zaobserwowałam też jak jakiś czas temu okradano wagony towarowe jadące od nas do Huty Warszawa. Dwóch mężczyzn wskakiwało na wagony i wyrzucało z góry złom. Pozostali stali w rowach i zbierali to, co wypadło.
Kradzieżą infrastruktury kolejowej nie zajmują się jednak zwykli zbieracze. Marcin Wrzosek, rzecznik PKP S.A. mówi, że tym zajęciem trudnią się wyłącznie zorganizowane grupy przestępcze. - Kradną tory, obciążniki sieci trakcyjnej, kable i wszystko co znajduje się na wagonach – mówi Wrzosek. Przestępcy bez skrupułów napadają nawet na pociągi strzeżone przez uzbrojonych pracowników Straży Ochrony Kolei. Bardzo często dochodzi do strzelanin przypominających sceny z filmów o Dzikim Zachodzie – mówi rzecznik.
Milionowe straty kolei i telekomunikacji
PKP liczy straty wynikające z kradzieży infrastruktury kolejowej w milionach. W ciągu trzech kwartałów tego roku złodzieje okradli kolej na ponad 9 milionów złotych. Dla porównania w ubiegłym roku straty sięgały 16,3 mln, a dwa lata temu 20,5 miliona. Wartość odzyskanego przez mienia PKP jest niewspółmiernie mała do poniesionych strat. W tym roku udało się odzyskać elementy warte 570 tys., w ubiegłym 1,1 mln., a dwa lata temu 1,6 mln. Regionami najbardziej narażonymi na kradzieże infrastruktury kolejowej są Górny i Dolny Śląsk oraz Mazowsze. Złodzieje utrudniają życie również Telekomunikacji Polskiej. – Nie podajemy wysokości strat liczonych w pieniądzach, bo tego typu straty nie są najważniejsze. Każdy skradziony kabel to brak możliwości wezwania pogotowia, policji, straży pożarnej. To także brak możliwości powiadomienia rodziny, znajomych, że potrzebujemy pomocy - mówi Maria Piskier, szefowa Śląskiego Biura Prasowego Telekomunikacji Polskiej.
Każdy złomiarz ma swoją historię
Ale nie wszyscy złomiarze dorabiają się na kradzieżach i przekrętach. Z obserwacji pani Małgorzaty wynika, że oprócz zorganizowanych grup jest wielu indywidualnych klientów. - Wśród panów przyjeżdżających wózkami, tych kombinujących jest o wiele mniej, niż uczciwych. Poznałam wielu, którzy mają za sobą jakiś dramat życiowy. Jest na przykład pan Gienio – 70-latek, który codziennie coś do nas przynosi. Nie pije, nie pali, jest bardzo porządny i ma do utrzymania całą rodzinę. Jego żona ciężko choruje, a syn jest na rencie. Pamiętam też mężczyznę, który przychodził do nas tylko przez pewien czas. Zbierał złom, bo wpadł w ogromne długi, które musiał spłacić po rozwodzie z żoną. Opowiadał nam, że jak wszystko ureguluje wróci do normalnych zajęć. I tak się stało. Teraz pracuje jako przedstawiciel handlowy w firmie motoryzacyjnej – mówi kierowniczka skupu.
Powszechną praktyką stosowaną przez złomiarzy są natomiast próby oszukiwania pracowników złomu. Jak to robią? Dorzucają do niego kamienie, piasek czy obciążniki. Punkty skupu zabezpieczając się przed tym procederem wprowadziły stawkę, którą odliczają od każdej należności. – Za zanieczyszczenia złomu w postaci rdzy czy piasku odliczamy od 2 do 5 %. Taką samą zasadę ma Huta Warszawa, której sprzedajemy złom. Pobiera od nas do 7% – mówi pani Małgorzata. Bardziej zdesperowani potrafią obciążać towar... ludźmi. - Raz przyjechał mężczyzna, który chciał sprzedać starego żuka. Gdy zjechał z wagi i pojechał na miejsce wyładunku nasz pracownik zauważył, że z samochodu wyskakują dzieci. Właściciel pojazdu przyznał się, że pod siedzeniami ukrył trójkę dzieci, aby auto było cięższe. Po tym co zrobił, nie ma już wstępu do naszego skupu – podkreśla pani Małgorzata. – Spaleni są też złomiarze, którzy przychodzą z literami i krzyżami zdjętymi z nagrobków – dodaje kierowniczka.
Wózek więcej wart od złomu
Pod kasą skupu przy ul. Wólczyńskiej pojawia się dwóch mężczyzn. Przeliczają pieniądze za sprzedany przed chwilą piecyk żeliwny. Pierwszy, w niebieskim waciaku z tatuażami na palcach i nadgarstku nie chce się przestawić i nie za wiele mówi o sobie. Drugi, w oliwkowej ortalionowej kurtce chętnie nawiązuje kontakt. Animuszu dodaje mu wypite niedawno wino. W powietrzu unosi się zapach „przegryzionego” alkoholu. – Jestem Witek – przedstawia się pan z rudą brodą. – Widzi pani ten wózek? To taki nasz mercedes – wskazuje na solidny, aluminiowy pojazd, którym przywieźli złom. Ich narzędzie pracy odbiega wyglądem od tradycyjnych pojazdów wykonanych z przerobionych wózków dziecięcych. – Ten wózek kosztowałby na złomie ponad tysiąc złotych, ale nie jest nasz. Pożyczyliśmy go od znajomego z warsztatu samochodowego – chwali się Witek.
Poczęstowany papierosem zaczyna opowiadać o sobie. – Sprzedaliśmy właśnie piecyk gazowy, który stał na działce. Nasz kolega nie miał co z nim zrobić i oddał nam. Przywieźliśmy go aż z Wólki – mówi 60-letni Witek. - Nie macie bliższego skupu? – pytam. – Mają chłopaki w garażu taki mały skup niedaleko, ale oszukują na cenie. Nie opłaca się – dodaje. – Jesteście tu codziennie? – Ja rzadko przychodzę – mówi kolega pana Witka. – Chwilowo jestem bezrobotny. Wcześniej pracowałem w Zarządzie Oczyszczania Miasta i sprzątałem ulice. Teraz, na dniach mam dostać pracę tynkarza w akademiku. Dorabiam, bo muszę utrzymać chorą żonę, która czeka na wszczepienie protezy biodra. Przychodzę ze dwa razy w miesiącu – mówi mężczyzna w niebieskim waciaku. Pan Witek też nie jest codziennym bywalcem skupu. – Kiedyś przychodziłem częściej, ale teraz mam problemy z nogą. Rok temu potrącił mnie samochód. Długo leżałem w szpitalu, a potem chciałem załatwić sobie rentę, ale nie doniosłem wszystkich dokumentów na komisję. Będę jeszcze
próbował – zapowiada złomiarz. Bateryjki w puszce – sztuka na raz
Pan Witek kiedyś pracował na budowie. Miał żonę i dwójkę dzieci. Żona zostawiła go dla innego i ponownie wyszła za mąż. – Nie chciała mi pomóc w najtrudniejszych momentach mojego życia. Syna już dawno temu pochowałem, a córki prawie nie widuję – żali się pan Witek, który od kilku lat błąka się po noclegowniach i schroniskach. Oprócz głównego zajęcia jakim jest zbieranie złomu, dorabia sezonowo zbierając grzyby. – Chodzę po śmietnikach i biorę wszystko, co ludzie wyrzucili. Najlepiej idzie mi z puszkami – mówi pan Witek, który zna lepiej kurs metali na skupie niż tabliczkę mnożenia. – 56 puszek to kilogram, czyli 2,7 zł. Ceny zmieniają się raz w tygodniu i bardzo skaczą. Mogą iść w górę lub w dół nawet o złotówkę. Pamiętam jak latem zeszłego roku płacili ponad 5 zł za kilogram puszek – mówi z przejęciem Witek. – Teraz nie ma co się spieszyć ze sprzedażą, bo po nowym roku ceny skupu pójdą w górę – dodaje kolega Witka. – Wrzucacie coś do puszek aby więcej na nich zarobić? – pytam. – Byli tacy co wrzucali
bateryjki albo sypali piasek do środka, ale to sztuka na raz. Jak cię przyłapią, to więcej do skupu nie wpuszczą.
Są rzeczy, których byście nie sprzedali na złom ? – pytam. – Nigdy bym nie wyniósł niczego z cmentarza. Brzydzę się takimi ludźmi – mówi podirytowany Witek. – A dla mnie wariatami są ci, którzy zwijają kable z transformatora. We łbie się nie mieści jak oni to robią – zastanawia się pan w waciaku.
Nie ma bata na złomiarzy
Paweł Krzemiński, kierownik Działu Handlowego i Administracji w Zakładzie należącym do koncernu Stena mówi, że rozkwit punktów skupu zakończył się trzy lata temu, kiedy wprowadzono nowelizację ustawy o odpadach. Istotną zmianą wprowadzoną w dokumencie było nałożenie na skupy złomu obowiązku ewidencjonowania klientów indywidualnych. W świetle przepisów firma musi na specjalnym formularzu spisać dane klienta – imię, nazwisko, adres zamieszkania, numer dowodu osobistego, a także pochodzenie złomu wraz z określeniem rodzaju produktu, z którego powstał odpad. Wypełnione formularze są przechowywane w punktach przez 5 lat i okazywane na żądanie organów kontrolujących, Policji, Straży Miejskiej i Służb Ochrony Kolei. – Jeśli punkt skupu przyjmie trefny towar bez sprawdzenia jego źródła pochodzenia, bierze na siebie odpowiedzialność karną – mówi Paweł Krzemiński.
Choć rzeczywiście za nieprzestrzeganie ustawy o odpadach przez punkty skupu grozi kara aresztu lub grzywna, to w praktyce skupy nie przejmują się restrykcjami. – Ok. 70% punktów należy do szarej strefy. Nie mają koncesji na prowadzenie działalności, nie płacą podatków, nie legitymują klientów i biorą od złomiarzy niemal wszystko – mówi Małgorzata Szewczyk-Rogalska. – W większych skupach działających legalnie też zdarzają się różne „okazy”, ale w praktyce policja nie jest w stanie namierzyć osoby, która przyniosła nielegalny złom. Dzieje się tak dlatego, że w formularzu nie trzeba określać jakim przedmiotem jest przyniesiony towar – np., że są to pocięte fragmenty wagonu kolejowego. Ustawodawca wprowadził jedynie wymóg podawania materiału z jakiego towar jest wykonany. Poza tym pracownicy nie byliby w stanie sprawdzić czy w przywiezionej kilkusetkilowej porcji złomu znajduje się np. studzienka – ocenia kierowniczka.
Luki w przepisach wskazuje także Eugeniusz Śnieżawski, dyrektor Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych w Ostródzie. – W ustawie jest napisane, że skup nie może przyjąć studzienki kanalizacyjnej jeśli nie jest uszkodzona, a przecież złomiarze przynoszą do punktów kradzione i rozbite studzienki – mówi Śnieżawski.
Niska szkodliwość społeczna
Nawet jeśli policja zrobi nalot na skup i znajdzie w nim nielegalne przedmioty, to kieruje sprawę do prokuratury. – Z reguły prokuratura umarza sprawę ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu – mówi pani Małgorzata z firmy „Eko-Met”. Tylko w nielicznych przypadkach, takich jak kradzież elementów infrastruktury kolejowej stawiany jest zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa w ruchu lądowym, za co grozi kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do ośmiu lat. – Nie ma bata ani na złodziei, ani na nieuczciwych właścicieli punktów złomu – przyznaje Śnieżawski. Smutną prawdę o polskim złomiarstwie odkrywa także Wiesław Sikora, właściciel skupu „Wimet” na warszawskim Bródnie. – Normalny przedsiębiorca, który działa legalnie przechodzi drogę przez piekło. Musi rozliczać się z przyjętego złomu, a do tego zanim założy działalność musi spełnić mnóstwo wymagań, a także uzyskać wiele pozwoleń. Nielegalnych skupów prawie się nie sprawdza. Straż miejska omija takie miejsca, choć nie jest przecież
problemem namierzyć dziki skup. Nie wiem dlaczego nie zamyka się takich interesów, a prześladuje się normalnych ludzi. Może jest jakieś lobby, któremu jest to na rękę? – zastanawia się pan Wiesław.
Arkadiusz Drewniak z Biura Ochrony Środowiska w warszawskim Ratuszu mówi, że pracownicy biura we współpracy z Urzędami Dzielnic i Policją prowadzą sukcesywne kontrole interwencyjne w nielegalnych złomnicach. - Jeśli dany podmiot nie ma zezwolenia na zbieranie odpadów jest informowany o konieczności złożenia stosownego wniosku. W przypadku nie złożenia wniosku w wyznaczonym terminie sprawa kierowana jest do Sądu Grodzkiego - mówi Drewniak. Zgodnie z Ustawą o odpadach za nielegalne prowadzenie takiej działalności grozi kara aresztu lub grzywna.
Rozmówcy Wirtualnej Polski przyznają, że taka kara nie odstrasza właścicieli nielegalnych skupów. - Nawet jeśli dojdzie do zamknięcia nielegalnego skupu to jego właściciel otworzy nowy punkt dwie ulice dalej - mówi szef punktu złomu na Bródnie. Jak zatem walczyć ze złodziejami złomu, którzy zawsze znajdą miejsce zbytu?
Telekomunikacja Polska stosuje różne metody, m.in. stały monitoring elektroniczny sieci, patrole firm ochroniarskich, wysyłanie skupom broszur ze zdjęciami najczęściej kradzionych elementów czy znakowanie kabli specjalną substancją, widoczną tylko w świetle ultrafioletowym. Ślady substancji pozostają na ubraniu i ciele człowieka do tygodnia po bezpośrednim kontakcie. - Jest to jeden z czynników dzięki którym można szybciej zidentyfikować sprawcę kradzieży – mówi Maria Piskier. – Dzięki działaniom które prowadzimy kilka lat we współpracy z policją, samorządami i mieszkańcami, po raz pierwszy w tym roku znacznie spadł odsetek ukradzionych elementów – mówi szefowa Śląskiego Biura Prasowego Telekomunikacji Polskiej.
Podobne metody wykorzystuje Służba Ochrony Kolei. - Oprócz znakowania elementów specjalną substancją, prowadzimy m.in. regularne kontrole złomnic i współpracujemy z innymi służbami jak Policja, Straż Graniczna, Żandarmeria Wojskowa, Inspekcja Transportu Drogowego, Urząd Kontroli Skarbowej i Straże Miejskie – mówi Rafał Buczek, rzecznik SOK.
Złote czasy minęły?
Wśród szarej strefy najwięcej jest biznesów rodzinnych, najczęściej dwuosobowych prowadzonych przez ojca i syna. Mieszczą się głównie w garażach lub na prywatnych posesjach. Dochód takiego skupu wynosi ok. 3 tys. zł miesięcznie. W połowie lat 90., okresie rozkwitu złomiarskich interesów, na rynku było ok. 5 tysięcy osób prowadzących skupy. Teraz zdaniem właściciela „Wimetu” ich liczba stopniała do ok. 2 tys.
Czy oznacza to, że czasy kiedy można było zbić fortunę na złomie minęły? Zdania są podzielone. Małgorzata Szewczyk-Rogalska mówi, że nie: Tak długo jak będzie można coś ukraść, interes będzie się kręcił. Podobnego zdania jest Maria Piskier z Telekomunikacji Polskiej: Dopóki ceny miedzi będą tak wysokie złodzieje będą kraść naszą infrastrukturę.
Paweł Krzemiński z firmy Stena uważa jednak, że złomu, który pochodzi z kradzieży, jest coraz mniej. – W niedalekiej przyszłości na rynku będą liczyć się główne duże firmy, które będą jednocześnie zajmować się recyklingiem odpadów z gospodarstw domowych, np. butelek plastikowych, tworzyw czy makulatury lub inwestować w kompleksową obsługę przedsiębiorstw. Jeśli chodzi o złom, to przeniesie się on głównie na źródła związane z poprodukcją czy z demontażem samochodów, których tyle przyjechało po naszym wejściu do UE – zapowiada Krzemiński.
Pan Witek nie wierzy, że w przyszłości przyjdzie moda na zbieranie plastiku. – Na tym się nigdy nie zarobi tyle co na złomie – mówi zbieracz. – Zresztą nie zastanawiam się nad tym. Ważne jest to, aby przeżyć do następnego dnia, a ludzie i tak zawsze coś wyniosą na śmietnik – rzuca na odchodne.
Tekst: Agnieszka Niesłuchowska Zdjęcia: Konrad Żelazowski Wirtualna Polska