PolskaNie chcą widzieć swoich dzieci

Nie chcą widzieć swoich dzieci

Rocznie w polskich szpitalach porzucanych jest 800 noworodków. Najwięcej, bo ponad sto, w województwie śląskim. Większość maluchów trafia do nowych rodzin.

22.12.2009 | aktual.: 23.12.2009 08:43

Jeszcze zanim urodzą, mówią nam, że nie chcą widzieć dziecka. Nie chcą go karmić, ani przytulać. Są zdecydowane, by pozostawić je w szpitalu - mówi dr Ewa Płachta, ordynator oddziału noworodkowego w Zespole Szpitali Miejskich w Sosnowcu.

Tylko w tym roku matki zostawiły tu ośmioro noworodków, w zeszłym roku sześcioro. Ostatnio na oddziale zostały urodzone przedwcześnie bliźnięta. Matka przez jakiś czas nie była pewna, co robić. Początkowo chciała wziąć jednego chłopca. Na szczęście zdołano jej to wyperswadować. Dzieci wprost z oddziału noworodkowego trafiły do Centrum Pediatrii. Czeka ich jeszcze długie leczenie, a potem, jak dobrze pójdzie, adopcja.

Inna kobieta zostawiła maluszka po długich pertraktacjach z partnerem, który powiedział, że jeśli weźmie małego, to on odejdzie i nie uzna syna. Nawet nie spojrzała na dziecko.

- Ale te liczby nie odzwierciedlają rzeczywistego dramatu - dodaje dr Płachta. - Matkom, by otrzymać becikowe, potrzebny jest numer PESEL dziecka. Gdy załatwią formalności, po kilku miesiącach, oddają dzieci do placówek opiekuńczych.

- Kiedy tylko wprowadzono becikowe, od razu to skomentowałam: zacznijcie budować domy dziecka. I niestety nie pomyliłam się - twierdzi dr Grażyna Szydłowska z oddziału noworodkowego Szpitala Miejskiego w Dąbrowie Górniczej. - Zanim wszedł ten zasiłek, rocznie kobiety porzucały w naszym szpitalu 10-11 noworodków. Potem kilkoro. W tym roku ani jednego. Nie mam wątpliwości jaki jest ich los.

Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że rocznie w polskich szpitalach porzucanych jest prawie 800 noworodków. Najwięcej, bo ponad sto, w województwie śląskim. Dla porównania, w mazowieckim ok. 90.

- Cieszymy się, gdy matki od razu mówią nam, że chcą się zrzec praw do dziecka, bo wtedy rosną jego szanse na znalezienie rodziny - mówi dr Płachta.

Kobiety mają sześć tygodni, by utwierdzić się w decyzji. - Właściwie nie zdarza się, by zmieniały zdanie. W tych historiach zwykle nie ma "happy endów" - ocenia dr Jarosław Groszko, ordynator oddziału noworodkowego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Tychach.

Na ponad 30 adopcji w częstochowskim Terenowym Ośrodku Opiekuńczo-Adopcyjnym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Częstochowie ok. 80 proc. adopcji dotyczyło noworodków, których mamy wyraziły zgodę na znalezienie dzieciom nowej rodziny.

- To bardzo odpowiedzialne decyzje ze strony tych kobiet. Nie porzucały dzieci, nie uciekały, nie rodziły w przypadkowych miejscach. Dzięki temu wiele bezdzietnych rodzin jest szczęśliwych - twierdzi Maria Księżyk, dyrektor ośrodka.

Każdy maluch, który trafia do placówki, mimo zaangażowania pracowników ośrodków adopcyjnych i domów dziecka, jest przykładem bezsilności pomocy społecznej i państwa.

Domy dziecka i pogotowia opiekuńcze pękają w szwach.

Warto dodać, że 99 proc. dzieci umieszczonych w domach dziecka posiada swoich rodziców, zaś tylko 1 proc. to sieroty naturalne. Liczba dzieci umieszczonych w placówkach opiekuńczo-wychowawczych waha się zaś od 20-21 tysięcy.

- W naszym oddziale dla najmniejszych dzieci mamy pięć łóżek. Nie pamiętam, by kiedyś któreś z nich było wolne - mówi dyrektor domu dziecka w Mysłowicach Krystyna Wolwiak. - Robimy wszystko, by maluszki spędzały u nas jak najmniej czasu i znalazły nowe rodziny. Wiele mam z terenu Mysłowic rodzi poza miastem, by w ten sposób uniknąć społecznej stygmatyzacji, ale i tak ich potomstwo trafia do nas.

Teraz do domów dziecka przybywają najczęściej dzieci rodziców urodzonych w czasie baby boomu z okresu stanu wojennego.

- Wśród kobiet porzucających dzieci najwięcej jest młodych dziewczyn oraz kobiet z piątką-szóstką potomstwa. Na ich decyzje przede wszystkim ma wpływ bieda - wyjaśnia dr Płachta. - Niestety coraz więcej rodzi kobiet z tzw. deficytem intelektualnym. Jedna z takich matek rodziła u nas ostatnio i kompletnie nie była świadoma tego faktu. Nie wiedziała, że rodzi, że ma dziecko.

Często porzucane tuż po urodzeniu noworodki dopiero rozpoczynają swoją wędrówkę po szpitalnych oddziałach. Bywa, że rodzą się chore i zanim lekarze postawią diagnozę, muszą przejść szereg badań.

- Jeśli jest tak samo chory jak Michał, to go nie biorę - usłyszały niedawno pielęgniarki od mamy kilkudniowego Maćka, który lada tydzień trafi do domu dziecka w Mysłowicach.

Michał i Maciej są braćmi. Łączą ich więzy krwi i choroba. Obaj chłopcy są nieuleczalnie chorzy na niedobór kinezy glicerolowej. Będą żyć najwyżej kilkanaście lat. Wymagają wielkiego serca, troskliwości i opieki.

Michał trafił do mysłowickiej placówki kilka lat temu. Śliczny, wielkooki. Nie widać po nim choroby. Niestety nie znalazł rodziny, która zechciałaby się nim zaopiekować. Teraz będzie miał tu przynajmniej brata.

- Maciuś jest w gorszym stanie od Michała, bo na dodatek ma chore nadnercza - wyjaśnia Krystyna Wolwiak. - Najgorsze jest to, że ta kobieta może urodzić kolejne chore dziecko, a my nie możemy temu zaradzić.

Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes.pl/DziennikZachodni: Superfachowcy pilnie potrzebni

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)