Nasz człowiek w Warszawie

Większość polityków i mediów w Rosji oraz w RFN cieszy się z wygranej PO.

Nasz człowiek w Warszawie
Źródło zdjęć: © AFP | IREK DOROZANSKI

18.10.2011 | aktual.: 18.10.2011 14:28

To tytuł z prorządowego, jednego z największych rosyjskich serwisów informacyjnych Gazeta.ru. Tak w 2008 r. zaanonsowano wizytę Donalda Tuska w Moskwie. Jeszcze przed Smoleńskiem, przed ukończeniem Nordstreamu, przed podpisaniem z Rosją przez rząd PO-PSL monstrualnego kontraktu gazowego. Już wtedy rosyjskie media faworyzowały Tuska i atakowały PiS.

Podobnie jak większość niemieckich, w których braci Kaczyńskich regularnie przedstawiano jako szwarccharaktery. Niemcy i Rosja coraz bardziej zacieśniają stosunki polityczne. Mówią o Polakach podobnym głosem. Po 9 października u naszych sąsiadów zapanowała euforia.

Naród, polityka, media

Wszystkie kraje zachodniej Europy budowały swoją pozycję ekonomiczną i prestiżową na fundamencie silnego narodu. Jedynie społeczność o spójnej tożsamości jest zdolna odnieść gospodarczy i dyplomatyczny sukces. I jedynie twardy i odważny rząd jest w stanie zapewnić Polsce dobrą pozycję na arenie międzynarodowej. Tymczasem elity dominujące w polskiej polityce, w mediach i w opiniotwórczych salonach od 1989 r. lansują niebezpieczną alternatywę: albo rozwój i modernizacja, albo tradycjonalizm i szacunek dla przeszłości. Podczas gdy Niemcy i Rosja prowadzą coraz bardziej ofensywną politykę narodowo-historyczną, Polska w praktyce się jej wyrzekła. Dowodem na to są choćby ataki na Instytut Pamięci Narodowej. Mamy zapomnieć o „polityce jagiellońskiej” (Radosław Sikorski)
i otworzyć się na kosmopolityczne trendy płynące z UE. Zwierający narodowe szyki i dążący do imperialnej pozycji sąsiedzi natrafiają na reakcje rządu PO–PSL dowodzące, „że nie jest on zdolny w stosunkach z silnymi państwami do minimum asertywności,
do polityki innej niż polityka skwapliwego przytakiwania i czekania na nagrody. W rezultacie premier Donald Tusk stał się zakładnikiem Putina” (Zdzisław Krasnodębski)
. Ten sam autor tak określa stanowisko strony niemieckiej w licznych kontrowersjach polsko-niemieckich ostatnich lat: „W tej pełnej emocji debacie prawie nigdy nie pada nazwisko Donalda Tuska. Jest on w zasadzie wyjęty spod krytyki mediów niemieckich”, „Donald Tusk cieszy się w Niemczech wielkim zaufaniem – większym niż jakikolwiek polski polityk po 1989 r.”.

Dokładnie odwrotnie jest z prawicą i nazwiskiem „Kaczyński”. Rosjanie nie mogli wybaczyć Lechowi Kaczyńskiemu wyzwania, jakie polski prezydent rzucił Rosji, sprzeciwiając się rosyjskiej dominacji w Europie Wschodniej i przyjmując zdecydowaną postawę wobec postsowieckiej pacyfikacji Czeczenii i Gruzji. Po opublikowaniu przez Jarosława Kaczyńskiego we wrześniu ub.r. artykułu „Sojusznicy i wartości” (skierowanym do eurodeputowanych i ambasadorów akredytowanych w Polsce), w którym prezes PiS ostrzegał, że Rosja systematycznie odbudowuje swoje dawne strefy wpływów, na swojej stronie internetowej „Komsomolskaja Prawda”, jeden z organów rządowych, obwieściła: „Kaczyński znowu chwycił za broń przeciwko Rosji”, „Kolejny atak klinicznej rusofobii polskiego polityka”.

Wszelkie rekordy germanocentrycznego grubiaństwa i polakożerstwa pobił niemiecki „Die Tageszeitung” w artykule z 2006 r. „Nowe polskie kartofle. Dranie chcący opanować świat”. To stek chuligańskich wyzwisk i pomówień. M.in. o Lechu Kaczyńskim: „Niemiecka opinia publiczna nie wierzyła zdumionym niebieskim oczom: polski prezydent niesięgający niemieckiej głowie państwa nawet do kolan. Polityk z drugiej strony Odry, który niemieckiej pani kanclerz na przywitanie podaje w postawie na baczność przednią łapę!”. O Jarosławie: „żyje wprawdzie z matką, ale przynajmniej bez ślubu” (za Money.pl). Takie publikacje w samych Niemczech nie wzbudzają szerszej krytyki (w przeciwieństwie do stonowanej reakcji zniesławionych). W badaniach socjologicznych Polacy są regularnie wymieniani przez Niemców jako najmniej lubiani sąsiedzi. Niemcy do złudzenia przypominają nadwiślańskie elity, mające za nic polski naród.

Rosja i Niemcy powyborczo

Za kwintesencję reakcji rosyjskich po 9 października można uznać publikacje „Niezawisimej Gaziety”, która po transformacji ZSRR w post-ZSRR momentami była jedynym naprawdę niezależnym medium w Rosji (obecnie odzwierciedla stanowisko rosyjskiego MSZ). Coś z tego pozostało, skoro w tytule gorącego komentarza po polskiej elekcji dziennik zwraca uwagę na „spojrzenie na Moskwę i Berlin” towarzyszące kampanii wyborczej. A dalej, jak reszta prasy i stacji telewizyjnych (zwłaszcza ORT i RTR) na usługach Kremla: „Warszawa wejdzie w strefę politycznej stabilności”, Donald Tusk miał „wszelkie podstawy, by liczyć na poparcie wyborców”, „za Donalda Tuska nastąpiła normalizacja w relacjach Polski z kluczowymi partnerami handlowymi”, „ustały niekończące się kłótnie z Unią Europejską, które cechowały rządy Jarosława Kaczyńskiego”, „Gabinet Tuska prowadzi wyważoną politykę wobec UE”, „stosunki z Rosją też uległy poprawie”, „Tuskowi udało się osiągnąć wzajemne zrozumienie z Moskwą w sprawie gazu i złagodzić ostre problemy w
dwustronnym dialogu”. Gazeta podkreśla, że „z punktu widzenia Kaczyńskiego osiągnięcia te należy uważać za porażkę w polityce zagranicznej”.

Największy rosyjski dziennik „Kommiersant” cieszy się ze zwycięstwa PO i gani PiS: „Gdy Jarosław Kaczyński był premierem, a jego brat bliźniak prezydentem, Warszawa toczyła niekończące się wojny polityczne oraz gospodarcze z Brukselą, Berlinem i Moskwą”, „Podejrzliwości Kaczyńskiego wszyscy przeciwstawiają pragmatyzm Tuska”. Jacy „wszyscy”? Chyba „ziomale”? W wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” Fiodor Łukianow, naczelny pisma „Russia in Global Affairs”, wygłasza rosyjski komunikat dla świata: „Wyniki wyborów są świetne dla relacji polsko-rosyjskich. Gdyby wygrał PiS, te stosunki nie tylko pogorszyłyby się, tylko wręcz można powiedzieć – że by się zakończyły”.

Głos oddajmy przyjaciołom zza Odry. Alexander Rahr, ceniony ekspert ds. stosunków z Rosją (on też prywatnie przyjaźni się z Putinem) dla „Komsomolskiej Prawdy”: „Zwycięstwo Tuska świadczy o tym, że Polska, podobnie jak większość krajów Europy, głosuje rozważnie i praktycznie – za europejskimi wartościami, a nie jakimiś radykalnymi rozwiązaniami i nacjonalistyczną polityką. Wszystkie te wypowiedzi, na które Kaczyński pozwalał sobie w czasie kampanii wyborczej, w tym pod adresem Niemiec, wychodzą daleko poza czerwoną linię politycznej areny. Można odnieść wrażenie, że Kaczyński dostał pomieszania zmysłów”. To znany niemiecki politolog. Mówi twardo, po komsomolsku.

Niemiecka telewizja ARD (ARD to jedno z największych konsorcjów radiowo-telewizyjnych w Europie) uznała wynik wyborów w Polsce za „błogosławieństwo dla stosunków polsko-niemieckich”. ZDF, drugi program niemieckiej telewizji publicznej (i drugi po ARD pod względem oglądalności), zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu „ostrą kampanię antyniemiecką”, za którą ponoć „Polacy ukarali szefa PiS”. I dlatego „stosunki między Polską a Niemcami są tak dobre, jak nigdy dotąd”. Serio?

Najpoważniejsze niemieckie gazety są zadowolone, lecz nieco bardziej wyważone w komentarzach. Monachijski gigant „Sueddeutsche Zeitung” uspokaja: „Tusk nie musi się martwić, że zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu w związku z odpowiedzialnością rządu za katastrofę lotniczą pod Smoleńskiem z kwietnia 2010 r.”. „Der Spiegel” niemal krytykancko: „Tusk, najmniejsze zło”. „Berliner Zeitung” optymistycznie: „Polska może trzymać proeuropejski kurs w polityce zagranicznej bez ograniczeń”. Co by to mogły być za „ograniczenia”? Chyba „antyniemieckie wypady Kaczyńskiego” („BZ”) – dziś już bez większego znaczenia.

(...)

Paweł Paliwoda

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)