PolskaNastępne wybory za pół roku

Następne wybory za pół roku

A może wybory powinny odbywać się jeszcze częściej... Jest przynajmniej kilka powodów.

Następne wybory za pół roku
Źródło zdjęć: © PAP

Pierwszy raz pomyślałem sobie o tym, jak błogosławionym jest okres kampanii wyborczej, gdy prześledziłem procesy w trybie wyborczym. Każdy proces o pomówienie, kalumnie, kłamstwo, czy głupi żarcik rozstrzygany jest w ciągu kilkudziesięciu godzin. Błoto nie schnie spokojnie latami na czyjejś twarzy, tylko jest natychmiast zmywane (lub utrwalane). Politycy muszą się pilnować, bezprzedmiotowy atak może atakującemu przynieść więcej szkody niż pożytku.

W czasie kampanii politycy sie dyscyplinują, a społeczeństwo - aktywizuje. Dosyć niefortunna akcja SMS-owa z zabieraniem dowodów jest tylko jednym przejawem tej aktywności, która społeczeństwu żyjącemu w medialnej demokracji nie zdarza się bardzo często. Tymczasem, w okolicach wyborów liczba akcji, stowarzyszeń, performance’ów, wydarzeń i apeli gwałtownie rośnie. Społeczeństwo czuje, że zbliża się ten moment, kiedy to rzeczywiście ono rządzi. A wśród setek inicjatyw chybionych, napompowanych i sztucznych, pojawi się jedna czy druga inicjatywa naprawdę skuteczna i sensowna.

Aktywne społeczeństwo jest wyzwaniem dla klasy politycznej. W czasie kampanii politycy przypominają więc sobie o wyborcach. Znajdują się pieniądze, pojawiają się śmiałe wizje, śmiałe wizje z poprzednich wyborów nagle zaczynają być realizowane. Żyć nie umierać.

Częste wybory oznaczają częstszą społeczną kontrolę, ale dają też narzędzie do społecznej realizacji. Jeśli teraz jakiś polityk w ciągu pół roku nie zrealizuje tego, co obiecywał przed wyborami, musimy znosić go jeszcze przez następne 3,5 roku. Co gorsza, po upływie czteroletniej kadencji mało kto pamiętał będzie jeszcze niespełnione obietnice. Gdyby wybory odbywały się co pół roku, obietnice z kampanii pamiętałby każdy wyborca, a ci, którzy obietnic by nie spełniali, lądowaliby znacznie szybciej na politycznej emeryturze.

Częste wybory byłyby więc także okazją do wymiany kadr. Wielu obserwatorów uważa, że nasza klasa polityczna jest zużyta i nieświeża - brak w niej nowych, wyrazistych twarzy. Ludzie wolą głosować na znane nazwiska. Nie dlatego, że dany polityk coś osiągnął, a dlatego, że jest znany. Jak ma nie być znany, skoro przez cztery lata - poranek w radio, podwieczorek w Internecie, kolacja w telewizji, a w międzyczasie - wywiad dla kolorowego pisma. Krótsza kadencja to mniej szans na lans. I więcej szans na zmianę.

A więc nie co cztery lata, nie co dwa, nawet nie co rok. Choćby co dziewięć miesięcy (jak sugerowałoby prawo naturalne), albo nawet co pół roku.

Zniechęceni polityką na pewno będą kręcić nosem. Jednak i dla nich mam argument "za" - każde wybory to niemal dwie doby ciszy wyborczej.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)