Narkotyki przy zwłokach. Wiemy, czemu nie żyje Patryk Kalski
Z zakończonego śledztwa wynika, że nikt nie przyczynił się do śmierci Patryka Kalskiego, który zmarł krótko po tym, jak zaczął obciążać w śledztwie byłych kolegów i zdradzać ich tajemnice mediom. Przy zwłokach byłego współpracownika sopockiej Zatoki Sztuki znajdowały się narkotyki, ale nikt nie usłyszy za nie zarzutu.
Śledztwo w tej sprawie trwało rok i ostatecznie gdańska prokuratura uznała, że należy je umorzyć.
- Opinia sądowo-lekarska wskazała na ostrą sercowopochodną niewydolność krążeniowo-oddechową, która wystąpiła u mężczyzny z zaawansowanymi zmianami chorobowymi w układzie sercowo-naczyniowym. Według biegłego, była to śmierć nagła, sercowa, z przyczyn chorobowych - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Mariusz Duszyński z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Zebrany materiał nie dostarczył dowodów wskazujących na to, że do śmierci pokrzywdzonego przyczyniły się osoby trzecie. W zakresie czynu polegającego na posiadaniu 1,03 gram środka odurzającego w postaci kokainy, postępowanie zostało umorzone wobec śmierci sprawcy. Decyzja ta jest nieprawomocna - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyjaciel szefa Zatoki Sztuki
O mieszkającym w Gdyni Kalskim po raz pierwszy zrobiło się głośno kilkanaście lat temu, kiedy był w związku z pogodynką Dorotą Gardias. Ich wspólne zdjęcia nieraz pojawiały się w tabloidach. Para rozstała się, ale zanim do tego doszło, mężczyzna zdążył zaatakować fotografa, który za nimi jechał i robił im zdjęcia. Kalski miał za to sprawę karną, którą przegrał.
W kolejnych latach skupił się na prowadzeniu firmy nagłośnieniowej w Trójmieście. Jego pasją były sporty siłowe, o czym wielokrotnie wspominał.
Gdy w 2015 roku wybuchł skandal pedofilski, w którego centrum znalazła się sopocka Zatoka Sztuki, Kalski stał się głównym "buldogiem" jej założyciela, nieraz zastraszając i publicznie obrażając osoby, które nagłaśniały aferę. Jak twierdził, szef Zatoki Sztuki Marcin T. to jego przyjaciel i nigdy nikogo nie skrzywdził, on o niczym nie wie, a cały skandal miał według niego bliżej nieokreślone podłoże biznesowe. Kalski pomagał Marcinowi T. przekazywać dziennikarzom różnego rodzaju nieprawdziwe informacje na temat tej sprawy. Obaj nigdy nie ponieśli za to żadnych konsekwencji.
W tle całej afery był jednak realny układ biznesowy, bo firma Kalskiego długo współpracowała z Zatoką Sztuki i paroma innymi klubami założonymi przez Marcina T. Miał z tego niemałe pieniądze.
"Prawnicy Marcina są rządni krwi" - twierdził w jednym ze swoich wpisów w sieci.
Kiedy w 2016 roku Katarzyna Włodkowska z "Gazety Wyborczej" nagłośniła, że Kalski próbuje zastraszać dziennikarzy piszących o Zatoce Sztuki i dopuszcza się w sieci nacjonalistycznych i antysemickich komentarzy, został zablokowany jego wybór na szefa gdyńskiego oddziału Pracodawców Pomorza, które zrzeszało ponad 800 nadmorskich firm.
Były partner Gardias zaczął mocno stawiać na prowadzenie strzelnicy w Gdyni. Niejeden ważny prawicowy polityk i celebryta chwalił się, że uczył się na niej strzelać. Niektórzy publikowali nawet wspólne zdjęcia lub filmy z Kalskim. Był także nauczycielem w mundurowej szkole średniej Spartakus oraz wykładowcą Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku.
W wyniku trzyletniego śledztwa dotyczącego skandalu pedofilskiego oskarżonym w tej sprawie został nie tylko słynny "Krystek", któremu prokuratura postawiła zarzuty za seksualne wykorzystanie 33 nastolatek, ale też wspominany Marcin T., który został oskarżony o podobne przestępstwa na pięciu nieletnich dziewczynach.
Drogi biznesowe Kalskiego z tym ostatnim zaczęły się rozchodzić. Według ich kolegów, pokłócili się o pieniądze.
Kalski postanowił porozmawiać o seksaferze z jednym dziennikarzy, którzy ją opisywali, Sylwestrem Latkowskim, który po latach opisał szczegóły tej rozmowy w książce: "Nic się nie stało. Licencja na bezkarność". Współpracownik Zatoki Sztuki barwnie opowiadał tam o życiu seksualnym Marcina T. i o swoich rozmowach z dziewczyną, która twierdziła, że została seksualnie wykorzystana przez Jarosława Bieniuka (śledczy nie stwierdzili zgwałcenia, zaś Kalski twierdził, że sprawa była próbą wyłudzenia i że nagrał rozmowę, która mogłaby być dowodem na to wyłudzenie).
Kalski zmarł w zaskakującym momencie
Okres, w którym zmarł szef gdyńskiej strzelnicy, był bardzo burzliwy, jeżeli chodzi o śledztwa prowadzone w Trójmieście. Kalski przestał milczeć i postanowił współpracować z zespołem śledczych, który jako kolejny miał przyjrzeć się niesprawdzonym wcześniej wątkom seksafery. Kilka miesięcy przed śmiercią Kalski był widziany w Zatoce Sztuki w towarzystwie funkcjonariuszy.
- Widziałem go tam, jak chodził z policjantami i im wszystko pokazywał. Wszyscy byli w szoku - nie mógł ukryć zdziwienia jeden z byłych pracowników klubu, który nosił już wtedy nazwę Nowa Zatoka.
Pół miesiąca przed śmiercią Kalskiego, do Zatoki wszedł ogromny zespół śledczych, ale tym razem innych. Tych, którzy próbowali ustalić, co stało się z Iwoną Wieczorek. Pobrali mnóstwo próbek, jednak po ich przebadaniu żadna nie wskazała na to, że ciało gdańszczanki zostało tam ukryte.
- O sprawie Iwony on nie miał żadnego pojęcia, bo jeszcze wtedy nie pracował z tymi ludźmi - twierdzi jeden z jego bliskich znajomych.
Krótko przed śmiercią Kalski umówił się z dwójką przedstawicieli mediów. Jednej z dziennikarek udzielił obszernego wywiadu, a z innym dziennikarzem nie zdążył się już spotkać.
Miał 43 lata. Jego ciało zostało znalezione w jego domu w Gdyni 1 stycznia 2023 roku.
Po jego śmierci pojawiło się w mediach sporo wątpliwości, czy na pewno odszedł bez pomocy innych osób. Wyrażała je publicznie m.in. jego matka, która napisała w mediach społecznościowych: "Zawsze był szczery i widział prawdę. Czy musiał zapłacić za to najwyższą cenę?".