"Naprawdę mamy dramat". Popularny region w ferie świeci pustkami
- Nie wiemy, co to będzie. Są ferie, a u nas ruch dużo mniejszy niż rok temu - mówią Wirtualnej Polsce hotelarze i przedsiębiorcy z Kotliny Kłodzkiej i okolic Sudetów. Lokalna społeczność utrzymuje się głównie z turystyki, ale po powodzi mało kto decyduje się przyjechać do tego regionu.
Okres feryjny w Polsce zaczął się 20 stycznia i potrwa do 2 marca. Oblężenie przeżywają ośrodki znajdujące się na Podhalu, a nowym trendem okazuje się feryjny pobyt nad morzem. Do poprzedniego roku Polacy na wypoczynek chętnie jeździli też w Sudety, m.in. do Kotliny Kłodzkiej. Jednak w ferie 2025 roku miejscowości turystyczne w tym regionie walczą o każdego gościa.
Jak mówi Maria Głuchowska z Lewina Kłodzkiego, są dwa powody takiej sytuacji.
- W mediach mówiono, że Kotlina Kłodzka jest zalana. Mylono nas z Lewinem Brzeskim. Nie jesteśmy terenem zalewowym i nie byliśmy zalani. W Lewinie Kłodzkim jest zalew, który pomaga regulować wodę. Dodatkowo rzeka Klikawa ma ujście do Łaby. Przez ten miszmasz informacyjny straciliśmy 15 procent rocznego przychodu - szacuje prowadząca ośrodek wypoczynkowy "Maria".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sytuacja jest dramatyczna. Spadek na poziomie nawet ok. 80 proc.
Drugim powodem - zdaniem Głuchowskiej - są źle odczytywane prognozy pogody.
- Zimą klienci nie patrzą na szczegółowe prognozy pogody dla danego regionu. Turyści z Warszawy, Poznania czy Gdańska, którzy słyszą zapowiedzi odwilży na dużym terenie, nie sprawdzają, że u nas jest pokrywa śnieżna, tylko odwołują rezerwacje. Po publikacji artykułu w zeszłym roku, że w Alpach nie ma śniegu, otrzymaliśmy szereg odwołań, chociaż u nas sytuacja była zupełnie inna - opowiada.
- W 2024 roku zanotowaliśmy rekordową stratę zimową, pomijając pandemię. W tym roku jest lepiej, ale tylko dlatego, że obniżyliśmy ceny usług. My walczymy o przysłowiowe "wyjście na 0". Hotelarze nie odrobili jeszcze strat z epidemii, a znów muszą walczyć o utrzymanie obiektów i pracowników. Powódź dotknęła nas pośrednio, ale my nie otrzymaliśmy żadnej pomocy - twierdzi Głuchowska.
Choć w jej miejscowości zniszczeń przez wodę nie ma, to goście rejonu nie wybierają tak chętnie.
"Sezonu nie ma"
Jeszcze gorzej jest w rejonach, które powódź dotknęła bezpośrednio. - Naprawdę mamy dramat. Sezonu feryjnego nie ma. Przyjechało kilku gości, ale to głównie ci, którzy nas znają lub pomagali tuż po przejściu żywiołu. Żyjemy dosłownie z ostatnich rezerw. Ludzie oglądają telewizję i się boją przyjeżdżać - relacjonuje Klaudia Glądalska-Gręda z "willi Hania" w Lądku Zdroju.
- Nie możemy jednak się teraz poddać. Liczymy, że w lecie sytuacja się odmieni. W naszym regionie jest tyle atrakcji, że to się obroni. Zapraszamy do nas, przyjeżdżajcie -apeluje.
Przedsiębiorczyni liczy, że wprowadzony zostanie bon turystyczny dla tego regionu. Rząd Donalda Tuska zapowiedział, że taka forma wsparcia może ruszyć w sezonie wiosenno-letnim 2025 r. i obejmie tereny, które ucierpiały podczas wrześniowej powodzi.
- To by nas poratowało znacząco. Kiedy był bon turystyczny wprowadzony przez PiS, przyjeżdżali do nas goście, dla których to był pierwszy wyjazd w życiu. To naprawdę ożywiło lokalną gospodarkę. Skorzystamy nie tylko my, ale też sklepy, restauracje czy obiekty gastronomiczne - twierdzi Glądalska-Gręda.
- Jeżeli wprowadziliby bon turystyczny, w którym każdy z nas mógłby uczestniczyć, to byłoby wspaniale - to z kolei głos właścicieli apartamentów "Kletno" pod Stroniem Śląskim.
- Ludzie pytają, czy mamy dojazd, czy są czynne sklepy. W naszym obiekcie nie widać skutków powodzi, ale w okolicy cały czas trwa wielkie sprzątanie i odbudowa. W zeszłym roku mieliśmy rezerwacje zaplanowane dużo wcześniej, nasze wszystkie apartamenty były zajęte. Teraz sens prowadzenia działalności stoi pod znakiem zapytania. Żeby zdobyć klienta na ferie, musieliśmy zejść mocno z ceny - słyszymy.
W dużo gorszej sytuacji są właściciele pensjonatów, które były zalane.
- Ja jestem zwykłym przedsiębiorcą. Miałem cztery domy na wynajem, musiałem jeden zburzyć. Wojsko pomogło, to przynajmniej nie musiałem płacić 100 tysięcy za wyburzenie. Pozostałe są do totalnego remontu, bo wody było nawet 170 cm. Pokoje popłynęły i niestety każdy ma to gdzieś. Z ZUS-u dostałem 40 tysięcy, ale co to jest w obliczu milionowych strat? - podsumowuje Adam Dobosz, z "Domku w Górach" w Stroniu Śląskim.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: