"Największym błędem PiS było wypuszczenie Kaczyńskiej"
Zastanawiałem się, co połączyło prof. Jadwigę Staniszkis z Jarosławem Kaczyńskim, który zmienił się na gorsze, jest zacięty, zapiekły, sprawia wrażenie psychopatologicznego mordercy. Do końca, z zimną krwią, gra rolę ofiary, jest zombie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Janusz Palikot. - Największy błąd, jaki do tej pory popełnił sztab PiS-u, to wypuszczenie Marty Kaczyńskiej. I to jeszcze w luksusowym samochodzie z torebką Burberry i w super ciuchach, prawdopodobnie kupionych z odszkodowania. Skończyło się współczucie dla niej - dodaje poseł PO.
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska:"Palikot to anachroniczny frajer" - wie pan, kto tak powiedział?
Janusz Palikot: - Oczywiście, bo czytam felietony prof. Staniszkis w Wirtualnej Polsce. Pani profesor jest wielkim umysłem oświeceniowym, dlatego zastanawiam się jakie procesy resentymentu zaszły, że pchnęły ją w kierunku czegoś tak trywialnego, jak bracia Kaczyńscy.
WP: Pana zdaniem za bardzo angażuje się w kampanię Jarosława Kaczyńskiego?
- Ona całkowicie zniszczyła swój autorytet naukowy i weszła w buty zaangażowanej intelektualistki w stylu Leszka Kołakowskiego z lat 50.
WP: A może poczuła się dotknięta pana słowami? Nazwał pan ją osobą, która wraz z Jarosławem Kaczyńskim pluje na ludzi szczęśliwych, jest odrzucona przez miłość.
- Nie nazwałem jej tak bez powodu. To była moja reakcja na felieton w Wirtualnej Polsce, w którym napisała najbardziej obrzydliwe zdanie, które padło po 10 kwietnia. Powiedziała, że wśród rodziców dzisiejszych redaktorów „Gazety Wyborczej” są ludzie, którzy selekcjonowali ofiary w Katyniu. Nawet Jarosław Kaczyński, obrażając „Gazetę Wyborczą” - nazwał ich późną mutacją komunistycznej partii - nie posunał się do tego, by przypisać rodzicom redaktorów to, że wskazywali kto zginie w Katyniu.[W rzeczywistości prof. Staniszkis tego nie powiedziała - przyp.red., przeczytaj felieton]. Po drugie prof. Staniszkis zrobiła kalkę z Josepha Goebbelsa. Na pytanie, kto jest żoną Jarosława Kaczyńskiego odpowiedziała, że Polska. Przypomnę, że Goebbels pytany o to, kto jest żoną Hitlera, stwierdził, że III Rzesza. Długo szukałem odpowiedzi na pytanie, co się stało z tą kobietą i zastanawiałem się, co
połączyło ją z Jarosławem Kaczyńskim, który zmienił się na gorsze, jest zacięty, zapiekły, sprawia wrażenie psychopatologicznego mordercy, który do końca, z zimną krwią, gra rolę ofiary, jest zombie. Czytałem książki o niej i próbowałem ustalić jaki ma typ osobowości.
WP: I co pan wyczytał?
- Że była bita publicznie przez swojego pierwszego męża, dokonała kilku aborcji, przeżyła aresztowania, więzienie, wyrzucenie z uniwersytetu, miała zakaz pracy akademickiej. Miała karty biografii, z jednej strony piękne, ale z drugiej straszne, dewastujące ją wewnętrznie. Przeanalizowałem to i doszedłem do wniosku, że tylko na gruncie żalu, poczucia niesprawiedliwości i niskiej wartości, mimo tytułu naukowego, pozycji i autorytetu mogło się zrodzić coś tak kuriozalnego jak mówienie o tym, że ojcowie redaktorów „GW” wskazywali, kto zginie w Katyniu.
WP: Mówi pan jak psychoanalityk...
- Często szukam motywów czyjegoś działania w jego psychologii, ale nie po to, aby redukować czyjąś biografię do motywów psychoanalitycznych. Wszyscy wiemy, że wątki psychoanalityczne odgrywają dużą rolę w działaniu osób publicznych. Nie poruszam zresztą żadnych wątków, o których Jadwiga Staniszkis nie mówiłaby publicznie. Przecież o biciu i aborcjach mówiła w książce.
WP: Poruszanie wątków osobistych, mówienie o tym, że ktoś nie był nigdy kochany w kontekście jego wypowiedzi politycznych wydaje się jednak mało eleganckie.
- Nie, bo brak miłości przełożył się na jej wypowiedzi. Prawdziwa miłość, która przychodzi do człowieka jest prawdziwie bezinteresowna. Zakochany jest w stanie zarażać swoim szczęściem innych, potrafi zrezygnować ze swoich ambicji dla siebie samego. To wielki dar, którego ani Jarosław Kaczyński, ani prof. Staniszkis nigdy nie dostali. Żal mi pani profesor. WP: A to, że ktoś jest kawalerem, całkowicie przekreśla go jako przyszłego prezydenta?
- To nie jedyny argument, który przekreśla Jarosława Kaczyńskiego, ale stanowi pewien kłopot. Bo czy człowiek, który nie potrafił założyć rodziny może być głową państwa?
WP: Historia zna takie przypadki. Prezydentem USA był przecież kiedyś kawaler.
- Ale czy może być prezydentem współczesnej Polski? Wiem, że np. filozof Immanuel Kant nie miał rodziny a napisał „Krytykę czystego rozumu”. O takich ludziach można napisać wiele, ale czym innym są czyjeś dokonania, a czym innym bycie przywódcą ruchu politycznego, który sam o sobie mówi „katolicki”, oparty na chrześcijańskich wartościach, popierający rodzinę, a więc przeciwny wszelkim formom lekkiego związku. Jeśli ktoś pochodzi z takiej formacji, a sam nie doświadczył posiadania rodziny, to jest w tym coś dziwnego. Gdyby był szefem SLD, nie byłoby żadnego kłopotu.
WP: Odwoływał się pan do Kanta, filozofii. Ale w pana wypowiedziach brakuje rzeczowych argumentów. Zamiast odwoływać się do przykładów bawi się pan w epitety. Jako filozof powinien pan wiedzieć, że krytyka ad personam nie prowadzi do niczego.
- Zgadzam się, w filozofii nie używa się krytyki ad personam np. w udowadnianiu tego, czy Bóg istnieje, czy nie. Ale gdy dyskutujemy o tym, czy człowiek, który nie ma rodziny, prawa jazdy, do niedawna nie miał konta może być przywódcą społeczno-politycznym, taka krytyka ma sens.
WP: Posiadanie prawa jazdy jest najważniejsze? Może lepiej rozliczać polityków z wyborczych obietnic.
- Właśnie dlatego zrobiłem happening w Lublinie. Chciałem przekonać, aby ludzie nie dali się nabrać na to jak kto wygląda, i jakie nosi okulary, tylko zwrócić uwagę na to, co polityk faktycznie robi. Po 10 kwietnia Jarosław Kaczyński miał okazję zadziałać i nic nie zrobił.
WP: Na przykład?
- Wczoraj arcybiskup kielecki, ten sam, który powiedział, że lepiej, aby spadł ten pierwszy samolot, lecący z premierem do Katynia, powiedział, że nie wie, czy Komorowski był w ogóle chrzczony. Jarosław Kaczyński nie zareagował na te słowa. Podobnie z moim wystąpieniem na wiecu. Jego zwolennicy rzucali we mnie butelkami, butami, puszką po piwie. Jarosław Kaczyński mógł mnie przeprosić za ich zachowanie, ale tego nie zrobił. Kolejny przykład to Marek Belka. Co stało na przeszkodzie, aby Jarosław Kaczyński go poparł? Przecież to świetny kandydat w czasach kryzysu walutowego na świecie. Gdyby kandydat PiS się zmienił i był rzeczywiści innym człowiekiem, to by go poparł. To samo z TVP, która chciała skasować program Tomasza Lisa, przymyka oko na to, co wyprawia Jan Pospieszalski czy o. Tadeusz Rydzyk. Nie słyszałem komentarza Jarosława Kaczyńskiego w tej sprawie.
WP: Ale Jarosław Kaczyński odcina się od środowiska Radia Maryja i przekonuje do siebie młody elektorat. Nie słyszał pan jak przekonywał, aby „głosować na Jarka”?
- To jest fotomontaż. Już nie raz oszukał, np. w 2005 roku powiedział, że jeśli jego brat zostanie prezydentem, to on nie będzie premierem. Stało się inaczej, więc mu nie wierzę. WP: Tylko zaświadczenie od psychiatry, że Jarosław Kaczyński faktycznie się zmienił, pana przekona?
- Zaświadczenie od psychiatry to oddzielna sprawa, ale przydałoby się. Ja po prostu nie rozumiem, jak po takich traumatycznych przeżyciach, można startować w wyborach. Gdyby Jarosław Kaczyński naprawdę przeżył wstrząs odsunąłby się od polityki, a nie skakał od ciepłej trumny do kampanii. To, co wyprawia przejdzie do historii nihilizmu politycznego. Jeszcze żaden polityk, w tak cyniczny sposób, nie zbijał kapitału politycznego na trumnie swojego brata jak on.
WP: A konkrety?
- Wawel, manifestacje, epatowanie wieńcami, rozdawanie zdjęć z parą prezydencką w kościołach.
WP: Jeśli chodzi o pochówek na Wawelu, to pojawiają się różne głosy. Podobno rodzina nie popierała tej decyzji, a sama Marta Kaczyńska narzekała, że będzie musiała stać w kolejce po bilet, aby odwiedzić rodziców pochowanych w kryptach.
- Jeśli rodzina powiedziałaby „nie”, nie byłoby pochówku na Wawelu. Oni z premedytacją zrobili ten cyrk z Wawelem po to, by zyskać poparcie polityczne. Jeśli Polacy dadzą się nabrać, tak jak w 2005 roku, będziemy po wyborach przedmiotem wojny domowej.
WP: Bronisławowi Komorowskiemu też daleko do ideału. Brakuje mu charyzmy, pomysłów, codziennie punktowany jest za kolejne wpadki.
- Wolę takiego dobrego, spokojnego człowieka pozbawionego charyzmy niż destrukcyjnych, knujących przywódców podobających się Jadwidze Staniszkis.
WP: Ale przyzna pan, że gafy Komorowskiego świadczą o pewnym braku przygotowania do objęcia urzędu prezydenta.
- Nie, to jedynie zabiegi czarnego PR PiS-u. Napieralski też się pomylił mówiąc, że Marek Belka wprowadził nas do UE. Ja bym w godzinę znalazł siedem innych jego błędów większych od wszystkich wpadek Komorowskiego. Jarosław Kaczyński też popełnia gafy, nawet wymieniłem je na swoim blogu.
WP: Gafy Napieralskiego i Kaczyńskiego są gorsze od błędów Komorowskiego?
- Każdy polityk popełnia błędy, zatem wypominanie, że np. Komorowski zażartował z Krakusów jest śmieszne. Wolę gafy Komorowskiego niż podróbki Kaczyńskiego.
WP: Wpadka z gazem łupkowym też była nieistotna?
- No może faktycznie, może jeden, czy dwa błędy były poważne i powinien się z nich wycofać, ale reszta została rozdmuchana przez PiS.
WP: Swoimi działaniami stara się pan odwrócić uwagę od częstych gaf popełnianych przez marszałka Komorowskiego?
- Zacząłem się bardziej angażować od środy, od wiecu Kaczyńskiego. Ponieważ uznałem, że trzeba skończyć tę "mszę narodową". WP: Nie wydaje się panu, że bardziej szkodzi swoim zachowaniem marszałkowi niż pomaga?
- Właśnie zupełnie odwrotnie.
WP: Ale elektorat oczekuje teraz spokoju, wyciszenia, zaprzestania politycznej agresji. Obserwował Pan przecież nastroje Polaków po 10 kwietnia…
- Co znaczy, że elektorat oczekuje? Oczekiwał. Wszyscy mówią, że kampania jest nudna i niczego nie można się z niej dowiedzieć.
WP: Może wymienia pan właśnie oczekiwania mediów, a nie elektoratu.
- Media tego nie pokazały i żadna z pań nie była na wiecu w Lublinie. Tam przyszło 1200-1500 osób, także na moje spotkanie. Liczba ludzi po jednej i po drugiej stronie była podobna. U nas była energia, zadowolenie, przyjazna atmosfera. A tam zawziętość wojska, które po prostu ma poczucie, że jest z jakiejś ideologicznej i średniowiecznej wojny. To była taka różnica klimatu. I każdy, kto by wszedł na chwilę do jednego i drugiego miejsca, zobaczyłby, że w Jarosławie Kaczyńskim nic się nie zmieniło. Poza tym obrazkiem, który zostaje w telewizji. Ale wracam jeszcze raz do kampanii: skończyła się msza; Jarosław Kaczyński przestał być świętą krową; mocno wypowiada się na jego temat Donald Tusk; sam Bronisław Komorowski fantastycznie wypadł w tej debacie w TVP. Nie są prawdą te bzdury, które opisuje „Fakt”, że wygrał Napieralski. To są po prostu żałosne próby przepompowania trochę elektoratu Komorowskiego do Napieralskiego, żeby spłaszczyć różnicę między Komorowskim a Kaczyńskim. Są to oczywiście zabiegi
marketingowców z PiS-u. Telewizja publiczna czy radio pompują dzisiaj Napieralskiego, robiąc to wyłącznie po to, żeby zmniejszyć tę różnicę. Bo jak będzie mniejsza różnica, to w drugiej turze być może Kaczyński będzie miał odrobinę większą szansę na zwycięstwo. Ale prawda jest taka, że tę debatę wygrał Komorowski.
WP: Ucieka pan pod pytania, które – przypomnę – brzmiało: „Czy szkodzi pan Komorowskiemu”?
- Uważam, że nie. Bo ja właśnie odblokowałem energię. Dokonałem najważniejszego zwrotu w tej kampanii, chociaż dostałem za to oczywiście pałką po głowie, bo jak pani się spyta w ramach poprawności politycznej „Czy Palikot szkodzi?” -- w jakiejkolwiek sprawie - zawsze usłyszy pani odpowiedź: „Szkodzi”. Bo poprawność polityczna, że Palikot jest ekscentryczny, jest kontrowersyjny, jest skandalistą itd., spowodowała, że w każdej sprawie padnie tylko taka odpowiedź. Natomiast podświadomie, tam gdzie ludzie podejmują naprawdę decyzje, była ulga, że wreszcie zaczęto normalnie traktować Kaczyńskiego. To nastąpiło w środę.
WP: Chciał być pan pierwszym, który zdejmie klosz znad Jarosława Kaczyńskiego. Jednak, czy jest ten odpowiedni moment, czy może nie lepiej poczekać na okres po wyborach? Platforma jest w tym momencie postrzegana jako strona atakująca…
- Pamięta pani, od czego zaczynaliśmy. Poparcie dla Bronisława Komorowskiego wynosiło ok. 54%. Sztab, który tym kierował, doprowadził do 40-42%. Bronisław Komorowski zleciał ok. 10-12% w ciągu trochę ponad miesiąca kampanii. Gdybyśmy to tak zostawili przegralibyśmy wybory. WP: W ten sposób – organizując happeningi, obrażając prof. Staniszkis – chce mu pan pomóc?
- Nie tylko, że liczę, ale jestem pewien, że mu pomogę, bo Tusk nie wystąpiłby z takimi mocnymi słowami. Gdyby Palikot, który zawsze bierze na siebie najgorszy syf w tym kraju, nie odblokował tego klosza, nie skończyłoby się to dziadostwo i udawanie przez kolejne tygodnie mszy narodowej. Nie jestem Jadwigą Staniszkis żyjącą w resentymencie i potrzebującą komplementów osobą, tylko dorosłym, świadomym siebie samcem. Wiem doskonale na jakiej jestem wojnie, z kim się biję, i z jakimi ranami z niej wyjdę.
WP: Liczy pan na to, że przyjdzie moment, w którym Jarosław Kaczyński odpowie na pana ataki?
- Wbrew temu, co się rozpowszechnia w mediach, największy błąd jaki do tej pory popełnił sztab PiS-u, to wypuszczenie Marty Kaczyńskiej. I to jeszcze w luksusowym samochodzie z torebką Burberry i w super ciuchach. Skończyło się współczucie dla niej.
WP: To dlatego atakuje pan też Martę Kaczyńską?
- Marta Kaczyńska to jest w ogóle skandal typowy właśnie dla socjalistów, którymi zawsze byli Kaczyńscy. Wręcz niektórzy Kaczyńscy jeszcze w latach 70. nie wiedzieli, czy jajka są na Wielkanoc czy na Boże Narodzenie. Podobnie jak Dmowski był ateistą i nie wziął ostatniego namaszczenia, a desygnował się politycznie przez całe życie jako skrajna prawica, ponieważ to mu się opłacało. Kaczyńscy – to była inteligencja taka jak Kuroń – wywodząca się z Żoliborza lewicowego, żyli do końca lat 80. jako lewica. Najpierw na początku lat 90. przeszli na prawicę, uznając, że to im po prostu daje lepsze możliwości politycznego działania. Jestem pewien, i warto by przepytać Jarosława Kaczyńskiego, że on do dzisiaj nie zna pacierza.
WP: Ale wracając do Marty Kaczyńskiej…
- No, jak można było ubezpieczyć tak pieniądze pani i moje? Nie ma na to żadnej ustawy, przepisów. Jak to możliwe, aby z pieniędzy podatników ktoś dostał nie 30 tys. czy 300 tys., ale 3 mln odszkodowania? Nie wyrażam na to zgody.
WP: Czy to nie pan się podłożył? Mówiło się, że dostał te informacje od Komorowskiego, z drugiej ręki…
- Nie, ja nie chcę wsypywać pewnego znanego dziennikarza. Na tym polega kuriozum mediów, że wszyscy wiedzieli w Warszawie, że jest to ubezpieczenie dla Marii, że w kancelarii się o tym mówi, że nikt nie ma odwagi o tym powiedzieć. I pytam się, co się z wami, dziennikarzami dzieje, że mając taką informację nie macie odwagi tego powiedzieć? Przecież od tego są dziennikarze, a nie polityk Janusz Palikot. Dziennikarze są od tego, żeby najtrudniejsze, najbardziej bolesne sprawy wywlekać. To wy, wbrew temu współczuciu, powinniście płacąc osobistą cenę (a nie ja, jako polityk) powiedzieć, czy miała prawo Marta Kaczyńska wziąć odszkodowanie 3 mln zł.
WP: Ale pan też świetnie się bawi dziennikarzami. Dziennikarzom „Newsweeka” przez kilka stron wywiadu opowiadał pan o swojej wielkiej przemianie, po czym odszczekał pan te obietnice w konkurencyjnym „Wprost”. Uwierzyli panu w „Newsweeku”?
- Spora część uwierzyła, niektórzy nie. Różnie. Przecież dziennikarze to nie jest grupa, która jest identyczna. Tam są różni ludzie. Ale oczywiście tak, bawię się, i też pokazuję pewną płytkość naszego wspólnego medialnego świata. WP: Czy po tych ostatnich pana wypowiedziach i wiecu w Lublinie Donald Tusk wziął pana na rozmowę i powiedział: „Janusz, spasuj trochę”?
- Nie było takiej rozmowy ani z Donaldem Tuskiem ani Bronisławem Komorowskim. Miałem rzeczywiście zamiar wjechać wysięgnikiem i podać rękę Kaczyńskiemu, której on by nie przyjął. I uważam, że to byłoby lepsze niż to, co się stało. Bo ta nieprzyjęta ręka Jarosława Kaczyńskiego by została. Ale niektórzy, jak Sławek Nowak, uważali, że to jest wtargnięcie, przyjedzie prokurator, i po prostu będzie to niepotrzebne.
WP: A jak ostatnio pana relacje z Grzegorzem Schetyną?
- Nie rozmawiam z nim, ale też nie zwalczam go, nie konkuruję.
WP: Czyli nie rozmawiacie na temat ostatnich działań?
- Nie.
WP: Wracając do Jarosława Kaczyńskiego, nie obawia się pan powtórki z roku 2005, kiedy też Tusk miał sporą przewagę, a mimo wszystko przegrał?
- Bronisław Komorowski wygra te wybory. Być może nawet w pierwszej turze.
WP: Ale widzi pan, że przewaga sondażowa między Komorowskim a Kaczyńskim maleje…
- Tak było do zeszłego tygodnia, ale teraz się to zmieni. Mogę się założyć. Proszę tylko nie czytać Homo Homini, bo to jest zupełnie niewiarygodna pracownia.
WP: A śni się panu Jarosław Kaczyński?
- Nie, śni mi się moja żona i moje dzieci, czasem Kant mi się przyśni i to wszystko. Pisałem pracę magisterską z Kanta, to był bardzo ciekawy człowiek.
WP: Przejdźmy od filozofii do finansów. Mówił pan, że na tę przemianę wydał ok. 10 tys. zł. Co o pana prowokacjach mówią panu zwykli Polacy, którzy żyją przez miesiąc za tysiąc złotych?
- W przeciwieństwie do Jarosława Kczyńskiego i Marty Kaczyńskiej nigdy nie brałem pieniędzy publicznych. Ja przez cztery lata nie przyjmowałem pensji poselskiej. WP: To może zamiast wydawać pieniądze na drogie okulary i garnitur, powinien je pan przekazać na cele charytatywne?
- A wie pani, ile kosztują garnitury Jarosława Kaczyńskiego, w których dzisiaj chodzi? Między 10 a 15 tys., a buty ok. 2-3 tys. A ile miała na sobie Marta Kaczyńska w „Vivie”, „Gali” itd.? Chce pani to podliczyć?
WP: Ale nie możemy oceniać z jakich pieniędzy ubrana była Marta Kaczyńska.
- Najprawdopodobniej z odszkodowania. A ja nie z odszkodowania, tylko z przez siebie zarobionych pieniędzy.
WP: Jak pana zdaniem Jarosław Kaczyński wypadł w debacie TVP?
- Fatalnie. Był wytrenowany, prawdopodobnie znał pytania.
WP: Zaskoczyliście go z tym wejściem w ostatniej chwili marszałka Komorowskiego?
- No oczywiście. Nie widziała pani jak robił się czerwony? To było całkowicie ukrywane. Wiedziało o tym tylko 4-5 osób, że Bronisław Komorowski wystąpi w tej debacie.
WP: Kiedy podjęliście decyzję, że jednak wystąpi?
- Kilka dni wcześniej.
WP: To była też taka zabawa PO z mediami?
- To nie była zabawa, ale próba zmuszenia Jarosława Kaczyńskiego, żeby przestał się chować za wąsy Pawlaka i spódnicę Napieralskiego, bo Pawlak nie ma wąsów a Napieralski spódnicy.
WP: W którym momencie Komorowski pokazał się Kaczyńskiemu? Na kilka minut czy na chwilę przed rozpoczęciem debaty w TVP?
- Oni już siedzieli, debata opóźniła się o pięć minut. Oni tam, w tej telewizji publicznej, przygotowali bardzo sprytnie, że pierwszy będzie odpowiadał na pytanie szef największego klubu…
WP: Czyli dziennikarze też do końca nie wiedzieli, że Komorowski jednak przyjdzie?
- Oczywiście, że nie wiedzieli. I w związku z tym nie byli w stanie znieść scenariusza, że zamiast pierwszego i ostatniego Kaczyńskiego był pierwszy i ostatni Komorowski. To był największy numer jaki wycięliśmy tym manipulantom z TVP.
WP: Fakt, wielkie wejście było…
- Wielkie wejście Komorowskiego było i już się nic więcej tak naprawdę nie liczyło. Reszta to już jest dziecinada, to są jakieś tam analizy, kto wypadł lepiej, kto gorzej. A to nie ma znaczenia. Takich ludzi, którzy z wielką uwagą, nie robiąc nic innego, tylko przez półtorej godziny oglądają debatę, jest ok. 5% społeczeństwa. Podstawową rolę odgrywają działania podświadome, czyli to, czy kandydat był swobodny, pewny siebie, uśmiechnięty, silny. I wejście Bronisława Komorowskiego dało mu od razu ten przekaz. Dlatego Komorowski znokautował prezesa PiS w tej debacie. A Jarosław Kaczyński był zablokowany, zamknięty, mówiący bardzo szybko.
WP: Co koledzy z PiS-u mówili panu po debacie? Padły komentarze w rodzaju „Wow, nie spodziewaliśmy się”…?
- Nie rozmawiałem z Pawłem Poncyljuszem w ostatnim tygodniu (śmiech).
WP: To był model nieco ograny. Już wcześniej podobną taktykę zastosował Aleksander Kwaśniewski. On też podrzucił ten pomysł?
- Różnica polegała na tym, że było wiadomo że wejdzie, tylko że wszedł w ostatniej chwili. Ale to jest stary numer, wszyscy go stosują. A tu było dużo więcej – że nie przyjdzie, a przyszedł.
WP: Wyjedzie pan z Polski w przypadku zwycięstwa w wyborach Jarosława Kaczyńskiego?
- Nie, Jarosław Kaczyński nie wygra tych wyborów.
WP: A jeśli?
- Powtarzam pani, że Jarosław Kaczyński przegra te wybory i to być może w pierwszej turze.
WP: Czy pan jeszcze zaskoczy? Szykuje pan już jakieś nowe gadżety?
- Teraz jadę na happening przed TVP z koszulką „TVPis”. Wbiję tam słup na dziedzińcu TVP, „TVPiS - sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego”. Zaprosiłem wszystkie media, będą młodzi demokraci z ustami zaklejonymi plastrami.
WP: Czekają nas jeszcze inne niespodzianki?
- Oczywiście, że będą, bo w niedzielę chcemy wygrać i oszczędzone na drugiej turze pieniądze przeznaczyć na powódź. Dlatego do piątku będziemy non stop cisnęli.
WP: Które określenie najtrafniej oddaje osobę Janusza Palikota: „źle wychowany błazen”, „showman”, „popapraniec” - inne?
- To są oczywiście bardzo powierzchowne określenia, nie chwytają istoty rzeczy. Jeśli miałbym sam podsunąć jakieś pojęcie, to powiedziałbym, że może trochę taki „post-modernistyczny destruktor”. Czyli ktoś, kto obnaża mechanizmy. Politykom już nie jest tak łatwo, jak było bez Janusza Palikota. Trzeba się więcej niż wcześniej postarać, żeby kogoś nabrać.
Z Januszem Palikotem rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska i Anna Kalocińska, Wirtualna Polska