Najpierw złodzieje zabrali monety, potem sąd
Szczecińskiemu antykwariuszowi złodzieje
ukradli ponad dwieście cennych monet. Po dwóch miesiącach
antykwariusz je odnalazł i wskazał policji. Sprawcy kradzieży
zostali już skazani, ale antykwariusz wciąż walczy o monety z
sądem - relacjonuje "Rzeczpospolita".
Wojciech Lizak, szczeciński antykwariusz, jest załamany. Pomogłem policji, prokuraturze, byłem świadkiem w sądzie, wyceniałem znalezione monety, dopełniałem wszystkich formalności. Co jeszcze miałem zrobić? - pyta rozżalony.
Lizak prowadzi w centrum Szczecina znany antykwariat. W lutym 2005 r. ktoś wyniósł stamtąd dwa klasery z monetami. To było w ciągu dnia, wtedy przyjąłem nową pracownicę, nie zauważyła pewnie, jak ktoś wyjął klasery. Było w nich ponad dwieście monet, w tym sześciogroszówka z 1813 roku z oblężenia Zamościa. Wartość? Na pewno 20 tys. zł - opowiada antykwariusz.
Antykwariusz zgłosił kradzież policji. Po kilku tygodniach dostał telefon od kolegów ze Szczecina i Krakowa, którzy zauważyli jego monety wystawione w Internecie w portalu aukcyjnym.
Zrobiłem kilka zakupów kontrolowanych, żeby ustalić adres pasera - opowiada antykwariusz. Poprosiłem kolegę z USA, żeby ostro policytował tę sześciogroszówkę. Doszedł do 5 tys. zł i wygrał aukcję. Ale paser był czujny, na przekazanie monety umówił się w hipermarkecie.
Na spotkanie zamiast kolegi Lizaka pojechali policjanci. Ujęli sprzedawcę i dzięki jego zeznaniom trafili do mieszkania, w którym znajdowała się większość skradzionych monet - i paser. Zatrzymany w mieszkaniu Dariusz L. miał przy sobie narkotyki i podrabiane dokumenty.
Paser szybko przyznał się do winy i zgodził dobrowolnie poddać karze. 15 grudnia 2005 r. zapadł wyrok - rok i 8 miesięcy więzienia oraz 3 tys. zł grzywny. Sąd zapisał w orzeczeniu: dowody rzeczowe, czyli odzyskane monety, trzeba oddać Wojciechowi Lizakowi.
Antykwariusz obliczył: ponad połowę monet uda się odzyskać. Lepsze to niż nic. Po wyroku, pod koniec grudnia zatarł ręce: teraz monety prosto z sądu trafią do sprzedaży.
Tak jak pouczył mnie sędzia i tak jak zapisano w wyroku, na początku stycznia 2006 roku napisałem pismo o wydanie monet - wspomina Wojciech Lizak.
Ale kilkanaście dni później pracownice z sekretariatu V Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Szczecinie powiedziały mu, że monet nie ma w sądzie. Na jego piśmie sędzia zostawił adnotację: "Poinformować, że przedmiot można odebrać po ustaleniu, gdzie się znajduje".
Panie w sądzie powiedziały mi, że monet nie ma. Że może są w prokuraturze, a może na policji. Więc szukałem tam. Nie ma. Znów wróciłem do sądu - relacjonuje Lizak.
Po kilku miesiącach wizyt w poszukiwaniu monet pracownice sądu w końcu się zdenerwowały naantykwariusza. Panie Lizak! Czego pan od nas chce! Tych monet nie ma! - powiedziała mu jedna z urzędniczek.
Zrezygnowany poprosił o pomoc adwokata. Ten na początku czerwca wysłał do sądu ponaglające pismo.
Prokuratura nie ma wątpliwości, gdzie są monety. Prokurator przekazał do sądu dowody rzeczowe 14 grudnia 2005 roku. Od tego dnia ich gospodarzem jest wyłącznie sąd - oświadcza kategorycznie prokurator Małgorzata Wojciechowicz, rzecznik prasowy szczecińskiej prokuratury.
I ma rację. W trakcie zbierania informacji materiału monety odnalazły się w sądowej kasie. Zadziałał błąd ludzki, doszło do pomyłki. Po prostu pracownicy sekretariatu szukali nie tam, gdzie trzeba - wyjaśnia sędzia Elżbieta Zywar, rzecznik prasowy szczecińskiego sądu.
Ale na razie Wojciech Lizak nie dostanie swojej własności. O jej zwrocie zadecyduje sąd na oddzielnym posiedzeniu, które wyznaczono dopiero na 10 sierpnia.