ŚwiatNajniebezpieczniejszy kraj świata - w czyich rękach?

Najniebezpieczniejszy kraj świata - w czyich rękach?

Wybory w Afganistanie odbędą się już w czwartek. Choć największe szanse na zwycięstwo ma dotychczasowy prezydent Hamid Karzaj, to w kraju takim, jak Afganistan, w którym sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, i w którym nie ma żadnych wiarygodnych badań opinii publicznej, jego reelekcja wcale nie jest pewna. Kto wygra wybory w najniebezpieczniejszym państwie świata? Sylwetki najważniejszych kandydatów prezentuje afganolog Jakub Gajda.

Najniebezpieczniejszy kraj świata - w czyich rękach?
Źródło zdjęć: © AFP | Behrouz Mehri

Już w czwartek odbędą się afgańskie wybory prezydenckie. Tymczasem media codziennie zalewają nas wiadomościami o wybuchach, atakach terrorystycznych i walkach z talibami. W celu zabezpieczenia wyborów, prawie wszystkie państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego zwiększyły kontyngenty wojskowe w tym kraju. Sami Amerykanie do Afganistanu skierowali ponad 21 tysięcy dodatkowych żołnierzy.

Rządy Hamida Karzaja nie przyniosły Afganistanowi pokoju, a talibowie są dziś najsilniejsi od momentu rozpoczęcia interwencji wojskowej NATO w 2001 roku. Afgańskim wyborcom marzy się prezydent, który poprowadzi kraj taką drogą, aby kolejne wybory odbyły się wreszcie w spokojnej atmosferze i nie były zależne od ogromnej mobilizacji obcych wojsk.

Pasztun, Tadżyk czy Hazara

Afganistan jest krajem wybitnie wielonarodowościowym. Pomimo mocnego nacisku władz na krzewienie „afgańskości” jako elementu jednoczącego wszystkich obywateli, w rzeczywistości wewnętrznej, Afgańczycy określają siebie przede wszystkim terminami: Pasztun, Tadżyk, Hazara, Uzbek, Beludż, Nurystańczyk itd.

Te realia odbijają się również na afgańskiej scenie politycznej. Afganistan, od chwili swego powstania w 1747 roku, był państwem niemal nieprzerwanie rządzonym przez Pasztunów – najliczniejszą, stanowiącą niemal połowę populacji grupę etniczną. Jednak ambicje polityczne przejawiane przez drugich pod względem liczebności Tadżyków sprawiły, że w zakresie władzy, stopniowo pojawiała się konkurencja o wybitnie etnicznym podłożu. W ostatnich dziesięcioleciach, ambicje zdobycia władzy, ożywiły się również wśród kolejnych pod względem liczebności – Hazarów i Uzbeków.

Świadomość etniczna i walka o równe prawa mniejszości to jedno z najbardziej charakterystycznych zagadnień dotyczących współczesnego Afganistanu. Nie należy zapominać, że prawa mniejszości w tym kraju były w czasie ubiegłych trzech dekad wojny wielokrotnie łamane, a konflikty na tle narodowościowym stale narastały. Aby załagodzić sytuację i w myśl idei równości i demokracji, po odsunięciu od władzy talibów w 2001 roku postanowiono o kierowaniu się kluczem etnicznym, także w obrębie tworzenia rządu. I tak, w 2004 roku prezydent Hamid Karzaj (Pasztun) przy ustalaniu składu rządu, brał pod uwagę tę właśnie zasadę. Jednym z wiceprezydentów w gabinecie Karzaja został wówczas Tadżyk – Ahmad Zija Masud , drugim Hazara – Abdul Karim Chalili.

Zasada klucza etnicznego jest od tego czasu przestrzegana na każdym szczeblu władzy, a polityczna równość wszystkich Afgańczyków podkreślana przy każdej okazji. Co nie znaczy, że równość i braterstwo między Afgańczykami rzeczywiście zapanowały.

Okazją do zaakcentowania odrębności, są właśnie wybory prezydenckie. Urząd prezydenta, jest tylko jeden i tutaj zasady równych praw zastosować nie sposób. Dlatego, każda z dużych grup chciałaby na fotelu prezydenckim mieć swojego przedstawiciela, co dawałoby jej, bardzo w Afganistanie upragnione, poczucie wyższości nad pozostałymi mieszkańcami kraju.

W walce o fotel prezydencki pozostaje 36 spośród 41 początkowo zarejestrowanych kandydatów. W kontekście niewielkiego zasięgu kampanii wyborczej i powszechnej niewiedzy na temat programów poszczególnych kandydatów, dla przeciętnego wyborcy kluczową staje się więc często sprawa tożsamości etnicznej.

Słaby prezydent wybrany ponownie?

Dla pasztuńskiej połowy afgańskiego społeczeństwa absolutnie nie istnieją żadne wątpliwości: prezydent powinien być Pasztunem. Taki stan rzeczy, przemawiać może za reelekcją Hamida Karzaja. Stoi on na czele państwa już od ponad siedmiu lat. Poza 5 letnią kadencją prezydencką, był również głową, powstałego w 2002 roku, rządu tymczasowego. Doświadczenia w sprawowaniu tego trudnego stanowiska Karzajowi nie brakuje. Pozostaje jednak pytanie: czy, przez te wszystkie lata sprawdził się on w charakterze głowy państwa?

Większość Afgańczyków, jak również zagranicznych ekspertów jest zdania, że Karzaj wcale najlepszym prezydentem nie był, a jego wpływ na to, co dzieje się w kraju, jak i ogólne poważanie wśród obywateli Afganistanu stale spada. Za rządów Karzaja kwitnie natomiast korupcja, swe apogeum osiąga narkobiznes, a zachodnia pomoc rozwojowa dla kraju, choć szerokim płynie strumieniem, dociera do potrzebujących sporadycznie i mocno już uszczuplona. Prezydencka nieudolność w walce z tymi zagrożeniami sprawia, że Afganistan nadal znajduje się w piątce najbiedniejszych państw świata.

Kontrowersje wobec Karzaja wzbudzają również członkowie jego najbliższej rodziny. Brat prezydenta - Ahmad Wali Karzaj, choć dotychczas nie zostały jasno przedstawione dowody, nieustannie posądzany jest o czerpanie korzyści z handlu narkotykami w prowincji Kandahar, gdzie z braterskiego namaszczenia pełni funkcję reprezentanta rządu i jest szefem Rady Prowincji. Choć prezydent broni niewinności brata, to większość społeczeństwa w tę niewinność nie wierzy. To również osłabia kandydaturę obecnego prezydenta.

Jednak najważniejszym faktem, przemawiającym na niekorzyść Hamida Karzaja, są nie słabnące walki pomiędzy talibami oraz wojskami koalicyjnymi, wspieranymi przez Afgańską Armię Narodową (ANA). Mimo apeli o pojednanie, Karzaj wydaje się nie mieć żadnego wpływu na rozwój sytuacji. Prezydent deklaruje chęć rozmowy z rebeliantami, obiecuje pomoc członkom nielegalnych ugrupowań politycznych i grup rebelianckich w powrocie do społeczeństwa, a nawet i polityki. Na jego apele nie odpowiadają jednak talibowie i inne grupy bojowników. Wszyscy oni uzależniają przystąpienie do rozmów od uprzedniego opuszczenia kraju przez siły międzynarodowe, przede wszystkim Amerykanów. A o tym Karzaj nie chce na razie nawet słyszeć.

Uzależnienie od Stanów Zjednoczonych sprawia, że Hamid Karzaj, przez wielu rodaków, uznawany jest jedynie za figuranta i marionetkę w rękach Zachodu. Prezydent oskarżany jest przy tym o ignorancję spraw obywateli afgańskich. Nawet, częste w ostatnich miesiącach, prezydenckie apele do wojsk ISAF o zaprzestanie bombardowań, w których giną afgańscy cywile i respektowanie afgańskich zwyczajów, wydają się być Afgańczykom jedynie mało autentyczną grą wyborczą.

Mimo to, reelekcja obecnego prezydenta wydaje się być bardzo prawdopodobna. Karzaj dość dobrze radził sobie jako polityk jednoczący różne grupy etniczne. Jako Pasztun stosujący polityką równości, zasłużył sobie na szacunek głównie wśród Hazarów i Tadżyków. Niektóre środowiska pasztuńskie zarzucają mu jednak brak zaangażowania na rzecz swojego ludu. Karzaj stając na czele państwa, miał niezwykle ciężkie zadanie i dziś można tylko dyskutować jak i ile więcej mógł zmienić. Prawdą jest jednak, że zmęczeni wojną i biedą Afgańczycy oczekują od prezydenta konkretnych efektów rządzenia w postaci pokoju i rozwoju gospodarki. Społeczeństwo ma świadomość, że prezydentura Karzaja niewiele ich kraj do tych celów przybliżyła. Tylko kto może poradzić sobie lepiej?

Abdullah Abdullah – z legendą Lwa Pandższiru

Najpoważniejszym kontrkandydatem Karzaja jest, według większości ekspertów, dr Abdullah Abdullah, Tadżyk z Pandższiru, z zawodu lekarz okulista. Ten były minister spraw zagranicznych ma cechy, które świadczą, że jest właściwym kandydatem na stanowisko prezydenta tak niezwykle podzielonego wewnętrznie kraju. Na pierwszy rzut oka, niemal idealne pochodzenie: dr Abdullah jest pół Tadżykiem, pół Pasztunem. Wychowany w bardzo głębokiej wierze, powszechnie uznawany jest za dobrego muzułmanina. Abdullah to towarzysz i bliski przyjaciel legendarnego Lwa Pandższiru, Ahmada Szaha Massuda. Od 1997 roku, Abdullah, w walczącym z reżimem talibów, Sojuszu Północnym był odpowiedzialny za kontakty z zagranicą.

Niezwykle istotne dla wyborców może być również to, że Abdullah Abdullah, w odróżnieniu od swych głównych kontrkandydatów, spędził w Afganistanie niemal całe życie. Nawet, gdy w 1985 roku krótko przebywał na emigracji w pakistańskim Peszawarze, pracował na rzecz swych rodaków w tamtejszej klinice dla uchodźców. Tak więc Abdullah zna doskonale afgańską rzeczywistość, gdyż w ciężkich latach 80’ i 90’ nie opuścił gnębionej walkami ojczyzny, a to właśnie często zarzuca się jego najpoważniejszym kontrkandydatom.

Działalność w Sojuszu Północnym jest dziś na Zachodzie uznawana za powód do dumy. Należy zważyć jednak, że w Afganistanie romantyczna legenda związana z Ahmadem Szahem Masudem i Sojuszem Północnym ma nieco inne oblicze. Właściwie dwa zupełnie różne oblicza. Jakkolwiek północny-wschód kraju i jego tadżycka ludność w większości identyfikuje się z Sojuszem i kultem otacza licznie eksponowane w tym regionie portrety zamordowanego w 2001 roku Masuda, to większość mieszkańców afgańskiego południa - głównie Pasztunów uznaje Sojusz Północny za bandytów, rządnych władzy watażków i zdrajców ojczyzny, którzy niehonorowo zawierają sojusze z byłymi wrogami. Dr Abdullah nie jest więc pozbawiony przeciwników politycznych, którzy krytykują jego przeszłość.

Abdullah, w swoim programie, zapowiada bezlitosną walkę z korupcją oraz wsparcie ludności cywilnej w walce przeciwko talibom. Trudno określić poziom rzeczywistego poparcia dla Abdullaha Abdullaha, jednak wydawać się może, iż poza Tadżykami z północy trudno będzie mu zdobyć dostateczną ilość zwolenników. Niezbędnego poparcia może zabraknąć szczególnie na pasztuńskim południu. Tym bardziej, że Pasztunem był ojciec Abdullaha, a „pasztuńskość”, na jego nieszczęście, zwyczajowo dziedziczy się po matce.

Aszraf Ghani – afgański polityk zglobalizowany

Drugim, najczęściej wymienianym w gronie faworytów, konkurentem Karzaja w walce o fotel prezydencki jest Aszraf Ghani. Polityk ten, podobnie jak Karzaj, jest Pasztunem z wpływowego klanu Ahmadzajów, co stanowi jeden z jego niezaprzeczalnych atutów. Co ciekawe, w ostatnich tygodniach, w imieniu pasztuńskiej solidarności, mówiło się sporo o kompromisie wyborczym Ghaniego i Karzaja.

W ramach tego kompromisu, pierwszy miałby zrezygnować ze startu w wyborach, aby pozostał tylko jeden, cieszący się miażdżącym poparciem kandydat-Pasztun. Ghani jednakże stanowczo zaprzeczył, jakoby chciał z Karzajem jakiegokolwiek układu i nie zamierza się wycofywać z wyborów. Prawdopodobnie, Ghani widzi w swym starcie realne szanse na zwycięstwo.

Przeciwnicy pomawiają Ghaniego, jakoby w latach 90’ wspierał talibów. Sam kandydat na temat talibów wypowiada się jednak krótko i stanowczo: z nimi można rozmawiać jedynie z pozycji siły, a nie błagać ich o przystąpienie do programu pojednania narodowego, jak to czyni dziś prezydent Karzaj.

Ghani, jako jedyny z kandydatów, jest postacią dobrze rozpoznawalną w świecie polityki, głównie dzięki działalności w Banku Światowym. Dla tej instytucji, w latach 90’ zajmował się wdrażaniem projektów rozwojowych w Rosji, Indiach i Chinach. W 2006 roku, po zakończeniu kadencji Kofiego Annana, Ghani był kandydatem na stanowisko sekretarza generalnego ONZ. Rok później typowano go również na szefa Banku Światowego.

Poza polityką, Aszraf Ghani jest także cenionym naukowcem. W swojej bogatej karierze był pracownikiem kilku uniwersytetów w europie i Stanach Zjednoczonych. Najdłużej, bo aż osiem lat pracował na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Baltimore.

Wszechstronnie wykształcony polityk i doświadczony ekonomista mógłby być lekarstwem dla nie mogącego się podnieść z ruin państwa. Taki też jest program wyborczy, w którym kandydat postuluje przede wszystkim rozbudowę ośrodków administracji rządowej na terytorium całego państwa oraz stworzenie nowych miejsc pracy.

Ghani, jak warto podkreślić, jest zdecydowanie najmocniej wspieranym kandydatem, pośród afgańskiej diaspory. Nie jest także tajemnicą, że kampania tego kandydata jest wspierana finansowo przez środowiska emigracyjne.

Aszraf Ghani jest znakomicie przygotowany do objęcia prezydentury. Swoją wartość udowodnił jako minister finansów w rządzie tymczasowym (2002-2004), kiedy przeprowadził szereg trafnych posunięć. Jako minister, doprowadził do wprowadzenia nowej waluty, skomputeryzował resort finansów, budżet państwa ustanowił głównym narzędziem polityki finansowej oraz zreformował systemy podatkowy i celny. W roku 2003 został uznany przez magazyn Emerging Markets najlepszym ministrem finansów w Azji. Z dalszego piastowania stanowiska zrezygnował w 2004, gdyż, według nowej konstytucji, funkcji tej nie mogła sprawować osoba z podwójnym obywatelstwem.

Wadą w życiorysie Ghaniego, może okazać się fakt, że w ojczyźnie przebywał bardzo krótko, a prawie trzydzieści lat spędził głównie w Stanach Zjednoczonych. Nie było go w ojczyźnie w momentach, takich jak: inwazja radziecka, wojna domowa i rządy talibów - czyli wszystkie kluczowe wydarzenia, które wywarły piętno na obecnym Afganistanie. Jego przywiązanie do kraju i narodu nader często jest kwestionowane przez jego przeciwników. Ghani jako polityk efektywny podoba się Afgańczykom, jednak równocześnie wzbudza obawy, że mogą mieć do czynienia z kolejną. Ramazan Baszardust – pewny zwycięstwa

Ostatnim z liczących się kandydatów jest Ramazan Baszardust. Baszardust jest byłym ministrem ds. planowania i obecnym członkiem parlamentu. Kandydat ten jest z pochodzenia Hazarą, swoje przesłanie wyborcze kieruje jednak do wszystkich obywateli, bez względu na pochodzenie. Co ciekawe i w wypadku stosunków etnicznych w Afganistanie, bezprecedensowe, zwolenników Baszardust ma nawet w niektórych środowiskach pasztuńskich.

Ramazan Baszardust, podobnie jak Aszraf Ghani, stanowi przykład kandydata-emigranta, który kształcił się i zdobywał doświadczenia głównie poza Afganistanem. Już w wieku 13 lat, wyjechał do Iranu, następnie przebywał w Pakistanie oraz we Francji. Do europy przybył w 1983 roku i zadomowił się na prawie 20 lat. Studiował prawo i politologię w Grenoble, Paryżu i Tuluzie, swą rozprawę doktorską poświęcił roli ONZ w działaniach przeciwko inwazji sowieckiej na Afganistan. Po latach emigracji, w 2002 roku powrócił do kraju aby objąć stanowisko w Biurze ONZ, działającym przy afgańskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Baszardust aktywnie walczy o prawa człowieka i piętnuje korupcję afgańskich władz. W latach 2004-2005, gdy pełnił funkcję ministra planowania, obwiniał organizacje pozarządowe o pozbawianie Afganistanu większości funduszy przeznaczonych na cele pomocowe i wypłacanie ogromnych pensji pracownikom NGO-sów. Jego poglądy doprowadziły do tego, iż pod naciskiem władz musiał zrezygnować z zajmowanego stanowiska. Z drugiej strony, dzięki swym odważnym wystąpieniom został doceniony przez wielu rodaków i zyskał spore poparcie wyborcze.

Ramazan Baszardust zapowiedział udział w wyborach prezydenckich już w kwietniu 2005 roku, oznajmiając, że pewien jest swego zwycięstwa, pod warunkiem, że wybory nie zostaną sfałszowane.

Rzeczywistość jednak niekoniecznie potwierdzi opinię Baszardusta. Kandydat ten, jak donoszą afgańskie media, nawet wśród Hazarów nie ma najwyższych notowań. Mohammad Mohaqiq przewodniczący największej partii zrzeszającej ludność hazarską - Hezb-e-Wahdat , 14 lipca oświadczył, że w nadchodzących wyborach jego ugrupowanie wspiera kandydaturę Hamida Karzaja.

Podobnie w prowincji Ghazni, z której Baszardust pochodzi, ludność deklaruje poparcie dla obecnego prezydenta. Bastionem poparcia dla Baszardusta może okazać się jednak północ kraju. Jako dobry kandydat na prezydenta Baszardust wymieniany jest szczególnie wśród zamieszkujących tamte tereny Uzbeków. Czy to jednak wystarczy, aby włączyć się do walki o fotel prezydencki?

Prognozy

W wyborach w 2004 roku Karzaja poparło ponad 55% rodaków. W najbliższych jednak, wszystko na to wskazuje, żaden z kandydatów nie osiągnie, wymaganego do zwycięstwa w pierwszej turze, 50-procentowego progu poparcia. W takiej sytuacji, w drugiej turze udział weźmie dwóch kandydatów z największą liczbą głosów.

W kraju, gdzie przeprowadzenie wyborów jest tak trudnym przedsięwzięciem, trudno też o miarodajne sondaże przedwyborcze. Tym większego zaskoczenia możemy spodziewać się po ogłoszeniu wyników. Nieliczne ankiety, na które powołują się afgańskie media, zakładają zdecydowaną przewagę Karzaja. W maju, jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej, sondaż przeprowadzony przez International Republican Institute wskazywał, że Hamid Karzaj miał 31% poparcia, drugi – dr Abdullah Abdullah posiadał zaledwie 7%, trzeci - Ghani cieszył się poparciem tylko 4% wyborców. Pozostali kandydaci nie przekroczyli progu 3%.

Kolejne badanie, przeprowadzone przez Glevum Associates w połowie lipca ukazało jeszcze wyższe, bo 36-procentowe notowania Karzaja, dużo większym - aż 20-procentowym poparciem cieszył się Abdullah. Trzecie miejsce zajął Baszardust (7%) , czwarty był Ghani (3%). Badanie wykazało jednocześnie, że wciąż około 20% ankietowanych nie podjęło ostatecznej decyzji, na kogo odda swój głos.

Nie brakuje jednak sondaży o całkiem odmiennych wskazaniach. Może mniej wiarygodne, lecz niemniej ciekawe są wyniki opublikowane przed dwoma tygodniami przez afgański tygodnik Pajam-e-Modżahed (Głos Mudżahedina). W tym zestawieniu aż 52% poparcia posiada dr Abdullah, Karzaj jest drugi z 13%, na trzecim miejscu ex-equo Ghani i Baszardust z 7-procentowym poparciem.

Areną zmagań przedwyborczych jest również internet. W sieciowych sondażach, zdecydowanie prowadzą Ghani i Abdullah, a gorsze notowania ma obecny prezydent. W ankiecie na popularnym portalu społecznościowym Facebook liderem jest Ghani – 32,5% przed Abdullahem – 29,8%, Karzaj jest trzeci z 17,7% i tylko o 0,7% wyprzedza Ramazana Baszardusta. Ankieta, z pewnością świetnie oddaje poparcie afgańskiej diaspory na całym świecie. Biorąc jednak pod uwagę poziom dostępu do internetu w Afganistanie, takie wyniki mogą być bardzo dalekie od afgańskiej rzeczywistości.

Wybory nie odbędą się w niektórych zakątkach tego kraju. Oficjalnie do głosowania nie dojdzie w 9 dystryktach (odpowiednik polskiego powiatu) na terenie całego kraju. Rejony te znajdują się pod całkowitą kontrolą talibów. Jednym z nich jest leżący w „polskiej” prowincji Ghazni, dystrykt Nawa.

Rzecznicy talibów regularnie namawiają Afgańczyków do bojkotu wyborów. Według ich oświadczeń, udział w głosowaniu to nic innego, jak wyraz poparcia dla amerykańskiej okupacji. Podkreślają, że jeżeli ludzie naprawdę pragną wolnego Afganistanu, powinni zbojkotować wybory oraz przyłączyć się do opozycji.

Talibowie zapowiadają również, uniemożliwienie uczestnictwa w głosowaniu poprzez zablokowanie dróg do lokali wyborczych na dzień przed głosowaniem. Z najświeższych doniesień wynika, iż w południowych rejonach Afganistanu, kilkunastoosobowe bojówki przemieszczają się z wsi do wsi odbierając mieszkańcom uprawniające do głosowania dokumenty.

Taka sytuacja miała miejsce w niedzielę, w położonej w „polskiej” prowincji Ghazni, wsi Marjan , gdzie możliwość wzięcia udziału w wyborach straciło ponad sto osób. Jak podają afgańskie agencje informacyjne, do podobnych zdarzeń dochodzi w wielu rejonach kraju. Warto wspomnieć, iż w przedwyborczej rejestracji karty identyfikacyjne otrzymało prawie 16 milionów Afgańczyków. Ciekawe, ile osób rzeczywiście dotrze w czwartek do punktów wyborczych?

Wybory prezydenckie w Afganistanie to wyzwanie dla władz, wojska i obywateli, a także zaangażowanych w tym kraju wojsk NATO i obserwatorów. Czy prezydentem pozostanie Karzaj, czy wybrany zostanie któryś z jego rywali, warto postawić pytanie: Czy którykolwiek z kandydatów jest w stanie zagwarantować, że następne wybory w tym kraju odbędą się w atmosferze pokoju?

Jakub Gajda, z serwisu afganistan.waw.pl dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)