Na wraku tupolewa w Smoleńsku odkryto ślady materiałów wybuchowych
Polscy specjaliści z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, którzy badali wrak samolotu, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - informuje "Rzeczpospolita". Teraz dostali od MON-u zakaz informowania swoich przełożonych o wynikach wykonanych ekspertyz - dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM.
Polscy prokuratorzy i biegli mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania tupolewa. Twierdzili też, że polscy eksperci, którzy prowadzili wcześniejsze badanie, mieli do dyspozycji zbyt małą liczbę próbek, by wykluczyć obecność materiałów wybuchowych.
Dlatego przez miesiąc badali wrak w Smoleńsku. Ich badania wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę.
Na czele ekipy stali dwaj referenci postępowania smoleńskiego podpułkownicy Jarosław Sej i Karol Kopczyk. Wyposażono ich w najnowocześniejszy sprzęt pozwalający na wykrycie najdrobniejszych śladów materiałów wybuchowych.
O odkryciu biegłych poinformowano natychmiast prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, naczelnego prokuratora wojskowego płk. Jerzego Artymiaka oraz Donalda Tuska.
Ciężko jednak stwierdzić, jak ślady trotylu znalazły się na wraku. Wciąż pozostaje możliwe, że mógł pochodzić jeszcze z czasu walk w Smoleńsku podczas II wojny światowej.
Do tej pory biegli pracujący dla prokuratury nie stwierdzili obecności we wraku materiałów wybuchowych. Powoływali się przy tym na ekspertyzy rosyjskich specjalistów.
Rzecznik prokuratora generalnego Mateusz Martyniuk w rozmowie z „Rz" zapowiedział wczoraj, że w najbliższych dniach prokuratura zajmie stanowisko w tej sprawie.