Na własną rękę chcieli zmienić nazwę "Lech Walesa Airport". Interweniowała policja
Grupa przeciwników Lecha Wałęsy, wśród nich radna PiS Anna Kołakowska, próbowała zasłonić nazwę gdańskiego lotniska. Na ogromnym banerze widniała nazwa "Gdansk Anna Walentynowicz Airport". Demonstranci apelowali do ministra transportu, by doprowadził do zmiany patrona. Szybko pojawiła się policja, funkcjonariusze spisali uczestników protestu. Ci odpowiedzieli apelami o to, by policjanci przestali służyć zdrajcom, a zaczęli narodowi.
- Gdy Lech Wałęsa, "Bolek", podjął współpracę z SB i donosił na kolegów za pieniądze, pani Anna Walentynowicz, zamordowana w zamachu smoleńskim, pomagała pracownikom Stoczni Gdańskiej - przekonywali uczestnicy happeningu. W 28. rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów i 25. wotum nieufności wobec rządu Jana Olszewskiego apelowali o zmianę nazwy lotniska w Gdańsku.
Wśród demonstrantów była m.in. radna PiS z Gdańska Anna Kołakowska, wobec której toczy się proces. Na Facebooku napisała ona o posłance PO Agnieszce Pomaskiej "trzeba to coś złapać i ogolić na łyso". W czasie jej przemówienia do uczestników happeningu podeszli funkcjonariusze policji i Służby Ochrony Lotniska, którzy próbowali zwinąć nielegalnie rozstawiony transparent. Doszło do delikatnej szarpaniny.
Po chwili sytuacja się uspokoiła, a policjanci przystąpili do spisywania danych uczestników protestu. Ci przez cały czas próbowali wywrzeć na nich presję, powtarzając znane frazesy o hańbieniu munduru i służbie zdrajcom, a nie narodowi. - Proszę zobaczyć jak się traktuje więźniów stanu wojennego w rocznicę wolności - dało się słyszeć z megafonu. Tego samego, przez który chwilę wcześniej mówiono, że to nie były wolne wybory, tylko zdrada i hańba narodowa.