"Na Śląsku betlejka ważniejsza niż choinka"
Jeszcze przed wojną w każdym śląskim domu
podczas Świąt musiała stać szopka betlejemska - betlejka. U
biednych choćby papierowa do wycinania, u bogatszych - z osobno
kupowanymi figurami, samodzielnie aranżowana. Szopki były wtedy
ważniejsze od choinek.
Leon Kampka z Chorzowa-Batorego zajmuje się szopkami - jak mówi - od zawsze. - Od maleńkości mnie to wzięło. Mając w 1945 r. dwanaście lat, robiłem figurki z masy papierowej. Sprzedawało się je, bo bieda była, więc z wózkiem ręcznym z matką chodziliśmy po wsiach i handlowaliśmy tymi szopkami. Za jedzenie, bo pieniądz nie był nic wart - opowiada.
Przypomina, że Kościół w Polsce w okresie międzywojennym zabiegał, by ludzie nie stawiali podczas Świąt choinek, lecz właśnie szopki betlejemskie. W swojej dokumentacji Kampka przechowuje m.in. odpisy z wychodzącego do dzień "Gościa Niedzielnego" - np. z 1928 r., gdzie w artykule pewien ksiądz walczy z choinką i daje przepis, jak zbudować Betlejkę.
W śląskich szopkach wszystkie figury powinny być luźne - by można je było dowolnie ustawiać i aranżować. Przed wojną niewiele osób kupowało w sklepach drogie gotowe komplety. Mogli je mieć np. kolejarze, urzędnicy czy wojskowi - zamożniejsi, bo zatrudnieni na państwowych posadach. Biedniejsi mieli szopki papierowe - do wycinania.
- Do niedawna nawet nie wiedziałem, że przed wojną można sobie było osobno głowy czy ręce figurek kupić i resztę samemu robić z drucików i szmatek. Jaka była fantazja. To teraz robią takie dziwolągi, że np. król schodzi z wielbłąda, albo Dzieciątko można położyć na rękach Matki Boskiej - uśmiecha się Kampka.
Wspomina, że swoje pierwsze figurki robił z masy papierowej, czyli rozdrobnionego papieru zmieszanego z klejem z mąki. Najpierw je ręcznie modelował, potem suszył i malował. - Dzieciątko, Święta Rodzina, trzej królowie, trzech pastuchów, anioł, wołek i osiołek musiały być zawsze - to mus, kanon w śląskiej szopce - podkreśla kolekcjoner.
Inne figurki, np. wielbłąd, były już w śląskiej szopce rzadkością. Inaczej jest np. we Włoszech, gdzie w Wigilię w stajence jest tylko Święta Rodzina, a potem w Święta i aż do Trzech Króli dokładane są kolejne postaci - najpierw pastuszkowie z Betlejem, potem przedstawiciele różnych zawodów.
- Włosi stawiają wszystkie zawody. Ja mam we włoskiej szopce sprzedawcę jarzyn, kowala, rybaka, kłusownika, kobietę przy studni. A na Trzech Króli tam już jest cały pochód - tłumy sług królewskich, wielbłądy, słonie. W inną stronę poszły szopki krakowskie, tam wszystko ruchome, a święta rodzina taka mała, że trzeba jej szukać - ocenia Kampka.
Jak mówi, w innych regionach Polski - poza Górnym Śląskiem, który podlegał wpływom z Czech i Niemiec - nie ma tradycji zbierania i wystawiania szopek. Jego kolekcja liczy ok. stu stajenek, powstaje jednak od podstaw od pięciu lat. Wcześniejszą, znacznie bogatszą, podarował bazylice w Piekarach Śląskich, gdzie trafi do powstającego muzeum.
Stajenki z kolekcji Kampki przed Świętami pokazywane są na różnych wystawach - w tym roku na pięciu różnych jednocześnie. Niektóre z jego szopek to wierne repliki przedwojennych. Kolekcjoner robi je sam opierając się na udostępnionych mu oryginałach. Stajenki powstają ze skrzynek po owocach, a figurki z gipsu.
- Z targu przynoszę skrzynki po pomarańczach i innych owocach. Tła maluję, mech przynoszę z lasu. Figurki to gips, formę trzeba sobie samemu zrobić - jej przygotowanie trwa cały dzień. Potem figurkę trzeba wysuszyć i pomalować - to trudne, by wyglądała jak przedwojenna - mówi Kampka, zaznaczając jednak, że wiele figurek również kupuje lub dostaje.
W jego kolekcji szczególnie popularna jest szopka przedstawiająca dwupiętrowy śląski ceglany familok. Święta Rodzina z Dzieciątkiem są w chlewiku, jakie kiedyś stały przy familokach, obok nich stoi koza, ktoś drzewo rąbie na opał i wiąże, ktoś karmi świnki i króliki, ktoś przez okno wygląda i patrzy co się dzieje, a na dachu siedzą gołębie.