Na marszu w tysiąclecie koronacji Chrobrego PiS nie wyglądał jak partia idąca po koronę [OPINIA]
12 kwietnia, dwa dni po kolejnej mobilizacji w rocznicę katastrofy smoleńskiej, PiS zorganizował w stolicy marsz celebrujący tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego i 500 lecie hołdu pruskiego - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jak to na ogół bywa z polityką historyczną prawicy, także w tym jej wydaniu bardziej niż o historię chodziło o politykę. Podwójna rocznica miała posłużyć partii do pokazania własnej siły i mobilizacji swoich szeregów oraz promocji jej "kandydata obywatelskiego" w wyborach prezydenckich. Wyszło średnio.
Nawrocki wypadł w okolicy swojej słabej przeciętnej, frekwencja nie powalała. Partia, podobnie jak w piątek w dwóch debatach w Końskich wykonała swój plan minimum, sztab odhaczył kolejny punkt kampanijnego rozkładu jazdy, trudno spodziewać się jednak by marsz, podobnie jak podwójna debata w Końskich w piątek, miał dać jakiekolwiek doładowanie jak dotąd rozczarowującej kampanii prezydenckiej PiS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polacy rozżaleni kampanią wyborczą. "Nie słyszę nic nowego", "Wszyscy kłamią"
Nie ta emocja. Ile osób wzięło udział w marszu PiS?
Organizatorzy twierdzą, że w pochodzie wzięło udział 100 tysięcy osób, oficjalne szacunki ratusza podają pięciokrotnie mniejszą liczbę - 20 tysięcy osób. Jeśli wyciągniemy z tego średnią arytmetyczną - 60 tysięcy - to otrzymamy liczbę, która z całą pewnością nie wskazuje na znaczący politycznie mobilizacyjny sukces.
Czemu trudno się dziwić. Znajdujemy się dziś w okresie wielkich niepewności, gdy znany nam geopolityczny porządek, zapewniający nam pokój i wzrost dobrobytu przez ostatnie trzydzieści lat, chwieje się w posadach. W tej sytuacji Polacy nie mają ochoty do wspólnego świętowania momentów chwały z bardzo odległej przeszłości. PiS uderzył w zupełnie nietrafioną emocję.
Pokazywały to też rozmowy dziennikarzy telewizji Republika z uczestnikami marszu. Bynajmniej nie znajdowali się oni w nastroju radosnej celebracji. Dominowały inne emocje: złość, resentyment, nienawiść do politycznych przeciwników i popierającej ich części społeczeństwa. Wypowiadający się do kamer uczestnicy marszu nie tylko oskarżali rządzących o łamanie prawa, wprowadzanie w Polsce standardów białoruskich i prześladowania opozycji, ale też odmawiali patriotyzmu osobom niepodzielającym ich politycznych poglądów.
Gdyby ktoś niebędący już regularnym czytelnikiem "Gazety Polskiej" trafił przypadkiem na marsz w stolicy, zakładając naiwnie, że faktycznie chodzi w nim o świętowanie uroczystej rocznicy, bardzo szybko mógłby się poczuć - słuchając wypowiedzi jego uczestników - niemile widziany.
W relacji w Republice - a więc sprzyjającej PiS stacji, której raczej zależało na tym, by pokazać marsz z jak najlepszej strony - widać też było, że wśród uczestników zdecydowanie dominują osoby starsze. Seniorzy mogą okazać się kluczowym elektoratem w wyborach prezydenckich i z pewnością nie można ich lekceważyć, ale polityczna mobilizacja składająca się głównie z siwych głów nie wygląda jednak najlepiej dla żadnej partii.
Nawrocki nawet o historii nie potrafi mówić porywająco
Kluczowym politycznym momentem marszu była wygłoszona na Placu Zamkowym mowa "obywatelskiego kandydata" PiS Karola Nawrockiego. Wydawało się, że Nawrocki powinien być tu w swoim żywiole - jest przecież doktorem historii, kierował Muzeum II Wojny Światowej, a obecnie kieruje IPN, większość zawodowego życia zajmował się polityką pamięci. Jak się jednak okazało, obywatelski kandydat PiS nawet na najbliższy sobie temat nie potrafi mówić porywająco.
Nawrocki wygłosił generyczne przemówienie, wyglądające jakby wypluł je z siebie ChatGPT, któremu wydano polecenie "przygotuj mi mowę na tysiąclecie koronacji państwa polskiego dla polityka prawicy". To, co powiedział w sobotę Nawrocki, nie było kompromitujące, zawierało wiele oczywistych, obowiązkowych punktów, jakie powinno mieć podobne wystąpienie, ale jego mowę mógłby wygłosić każdy polityk PiS. Nie było w niej niczego osobistego, naznaczonego autorską sygnaturą Nawrockiego, zdradzającego jakiś osobisty rys refleksji prezesa IPN nad polską historią i jej znaczeniem dla współczesnych polskich dylematów.
Taką unikalną osobistą refleksję nad polską historią ma na przykład Jarosław Kaczyński, do jakiejś bardziej autorskiej historycznej syntezy bywa też zdolny Mateusz Morawiecki, Przemysław Czarnek naznaczyłby przynajmniej swoją mowę na tysiąclecie koronacji Chrobrego własną charakterystyczną energią.
Nawrockiemu się to zupełnie nie udało, wyglądał jak ktoś recytujący rolę. Recytował ją w dodatku bez polotu, raczej wykrzykując niż wypowiadając swój tekst.
Gra na hermetyzację
Lepiej od Nawrockiego wypadł także przemawiający na Placu Zamkowym Patryk Jaki, organizator marszu. Jaki przynajmniej mówił od siebie, wyglądał jak ktoś, kto jakoś przemyślał i przeżył treść swoich słów.
W swoim przemówieniu wplątał się co prawda w zupełnie niepotrzebne rozważania historiozoficzne, zainspirowane myślą Feliksa Konecznego. Dla osób zainteresowanych historią raziły one uproszczeniami, dla niezainteresowanych były z kolei niezrozumiałe – jak można sądzić po reakcji publiczności, na Placu Zamkowym dominowała ta druga grupa.
Na końcu swojej przemowy, wychwalającej wyjątkowość Polski jako kraju wolności, Jaki zadał pytanie: czemu tak wspaniałe państwo jak I Rzeczpospolita upadła? Sam na nie odpowiedział: dlatego, że była zbyt łagodna dla zdrajców. Szybko przeszedł od tego do współczesności: do Tuska i polskich polityków "przyjmujących najwyższe niemieckie odznaczenia". Słowa te w końcu wywołały entuzjazm słuchającej polityka PiS publiczności.
Przekaz marszu - płynący zarówno od uczestników wypowiadających się dla Republiki jak i z przemówień Jakiego i Nawrockiego - jest jasny: PiS jest depozytariuszem tysiącletniej polskiej tradycji, to on i tylko on jest dziś "obozem patriotycznym", a jego przeciwnicy są w najlepszym wypadku obozem "narodowej mikromanii" w najgorszym zdrady.
Podobny przekaz, choć pełen jest werbalnej agresji, tak naprawdę jest politycznie defensywny. Ma hermetyzować partię, zwierać jej szeregi w trudnych czasach, mobilizować twardy elektorat. Jest to więc gra na drugie miejsce, zakładająca, że pierwsze jest poza zasięgiem.
PiS na pewno nie jest faworytem
Czy tak faktycznie jest? W polityce nigdy nie należy mówić nigdy, co pokazały też wydarzenia w Końskich. Coś co miało być ustawką PO-PiS, wzmacniającą duopol i jego dwóch kandydatów, a zwłaszcza Rafała Trzaskowskiego, całkowicie wymknęło się spod kontroli dwóch czołowych sił politycznych. Największym zwycięzcą wieczoru okazał się Szymon Hołownia, a Trzaskowski może mówić o pierwszym poważnym błędzie w swojej kampanii.
Nawrocki nie potrafił jednak wykorzystać tej okazji. Jak zwykle wypadł sztywno, nie był zdolny do niczego innego poza recytowanie przekazów dnia. Po marszu z soboty ciągle nie widać jak prowadząc kampanię w ten sposób, kandydat PiS miałby zapewnić sobie realne szanse na zwycięstwo - ale do czerwca bardzo dużo może się jeszcze wydarzyć.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek