PolskaMotoryzacyjna powódź

Motoryzacyjna powódź

Wrocław zaczyna się dusić w natłoku aut, których jest już w mieście ponad 300 tysięcy.

Motoryzacyjna powódź

Z roku na rok na ulicach Wrocławia jest coraz więcej samochodów. Niestety, wraz z rosnącą liczbą pojazdów nie przybywa nowych ulic. Nie ma się co łudzić, że intensywne inwestycje drogowe zaplanowane na najbliższe dwa lata radykalnie poprawią sytuację.

- Kiedy zaczynałem studiować pięć lat temu, na ulicach nie było jeszcze tak źle. Przestałem jednak jeździć autobusami MPK. Gdy tylko zrobi się ciepło, jeżdżę rowerem – mówi Łukasz Sak, student informatyki z Uniwersytetu Wrocławskiego. Kierowcy narzekają na korki i brak parkingów. Z kolei pasażerowie MPK skarżą się na zatłoczone autobusy i tramwaje oraz na zbyt małą częstotliwość kursowania. Inni mieszkańcy pomstują na hałas i spaliny.

Tymczasem co miesiąc przybywa samochodów zarejestrowanych we Wrocławiu liczącym ok. 650 tys. mieszkańców. Ich liczba zaczęła znowu gwałtownie rosnąć w ubiegłym roku, po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Obecnie na dwóch mieszkańców przypada przeciętnie jeden samochód. Dodać do tego trzeba jeszcze auta jeżdżące po Wrocławiu, choć zarejestrowane w innych miastach (np. służbowe). To wskaźnik zmotoryzowania, jaki występuje w krajach Europy Zachodniej.

Co robią urzędnicy, żeby obronić miasto przed zalewem samochodów w nadchodzących latach? Biuro Rozwoju Wrocławia pracuje obecnie nad zmianą studium uwarunkowań i kierunków rozwoju przestrzennego miasta. – Poprawiamy w studium również podstawowy układ komunikacyjny i wprowadzamy uzupełnienia do niego. Priorytetem jest dokończenie zachodniej i północnej części obwodnicy śródmiejskiej oraz rozbudowa tras wylotowych z miasta – mówi Marek Żabiński, wicedyrektor BRW.

Do rogatek

Oprócz tego w dokumencie tym będą elementy systemu "park&ride" (ang. parkuj i jedź). – W rejonie tras wylotowych będziemy lokować parkingi, na których kierowcy będą mogli zostawić auto i jechać dalej komunikacją miejską. Bilet parkingowy będzie wówczas upoważniał do przejazdu tramwajem lub autobusem – dyrektor Żabiński wyjaśnia ideę systemu.

Ale studium to tylko koncepcja, na podstawie której urzędnicy będą opracowywać szczegółowe plany miejscowe. Wprowadzenie w życie tylko części zawartych w nim zapisów potrwa 10-15 lat. Według magistratu, pewne odciążenie ulic może spowodować stworzenie szybkiej kolejki miejskiej i połączenie jej z siecią tramwajową. – Mamy trzy koncepcje. Liczymy, że jesienią prezydent miasta zdecyduje, którą będziemy wdrażać w życie. Teraz prowadzimy rozmowy z koleją i robimy analizy – mówi Zbigniew Komar, dyrektor departamentu infrastruktury. Dodaje, że bez względu na to, który model wybiorą włodarze miasta, gmina będzie zabiegać o dotację z przyszłego budżetu Unii Europejskiej (lata 2007-2013) na realizację związanych z tym inwestycji.

Będzie trudno

– Szansa na to, że ruch samochodów osobowych zmniejszy się dzięki zintegrowaniu kolejki miejskiej z siecią połączeń autobusowych i tramwajowych, jest niewielka – przyznaje dyrektor Komar. – Sukcesem będzie, jeżeli przez kilka lat, gdy zapewne będzie wzrastać liczba aut, uda się utrzymać natężenie ruchu ulicznego na obecnym poziomie – ocenia. Jego zdaniem pozytywne skutki uruchomienia kolejki miejskiej odczuwalne będą w tych częściach miasta, gdzie dojazd do centrum odbywa się jedną, dwiema trasami – np. z rejonu Psiego Pola lub z dzielnic zachodnich.

– Gdyby miasto konsekwentnie wprowadzało politykę komunikacyjną, uchwaloną przez radnych pod koniec lat 90., nie byłoby problemu – ocenia dr Maciej Kruszyna, adiunkt w zakładzie budowy dróg i lotnisk Instytutu Inżynierii Lądowej Politechniki Wrocławskiej. – Tymczasem to martwy dokument. Po powodzi zrobiono całkiem sporo i wydawało się, że problem komunikacji we Wrocławiu został opanowany. Teraz, gdy znowu zaczął się wzrost gospodarczy i rośnie liczba aut, nie widać zdecydowanych działań – dodaje.

Bardzo złym zjawiskiem jest np. to, że powstające w ostatnich latach masowo osiedla na peryferiach nie są połączone z centrum komunikacją miejską. – Przez to ludzie są skazani na samochód – wytyka dr Kruszyna.

Inne zwyczaje

Dla porównania Kraków, który od wielu lat prowadzi zdecydowaną politykę komunikacyjną, doczekał się już pozytywnych rezultatów. Obecnie 60 procent podróży w tym mieście odbywa się tramwajami i autobusami (samochody stanowią w tej statystyce 40 proc.). Dlatego bez zachęcania mieszkańców do korzystania z komunikacji miejskiej, ale też z rowerów, miasto nie obroni się przed zagrożeniami, jakie niesie motoryzacja.

Jak radzimy sobie z rosnącą liczbą samochodów w mieście?

  1. Halina Kajdecka, kierowca: Kiepsko. Właśnie stoję na placu Solnym z włączonym silnikiem i czekam chyba już 10 minut, aż się zwolni jakieś miejsce, żeby zaparkować. Fatalnie jest też na ulicach. Mnóstwo czasu traci się w korkach. Często muszę wyjeżdżać dużo wcześniej, żeby na czas dotrzeć na spotkanie.
    1. Grzegorz Kobylański, rowerzysta: Rok temu zrezygnowałem z samochodu i przerzuciłem się na rower. Z domu do pracy w centrum mam jakieś 7 kilometrów, a w mieście zawsze przytrafi się jakiś korek. Rowerem dojazd do pracy zajmuje mi 15 minut mniej niż gdy korzystałem z auta. No i mam przy okazji trochę ruchu.
  1. Grzegorz Goleń, pieszy: Bardzo irytuje mnie to, co się dziej, na ulicach i chodnikach. Kierowcy parkują gdzie się da. Przez to nie można nawet normalnie przejść. Ludzie muszą się przeciskać koło ścian budynków. Denerwuje mnie też, gdy autobus staje w korku. Dlatego, jak mogę, to chodzę na piechotę. Urzędnicy powinni jednak coś z tym zrobić.

Bartosz Wawryszuk

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)