Moskwa opłakuje zmarłych i szuka winnych
Moskwa wciąż znajduje się w szoku dwa dni po tragicznym zamachu w wagonie metra, który w piątek rano kosztował życie co najmniej 39 osób i w którym rannych została ponad setka innych.
"W naszej pamięci zawsze pozostaniecie z uśmiechem na twarzy" - napisał jeden z mieszkańców stolicy Igor Pronin na kartce położonej wśród setek kwiatów na peronie stacji Awtozawodska. To z niej w piątek rano jechał wypełniony ludźmi pociąg, gdy nastąpiła eksplozja.
Stacja zmieniła się w ciągu dwóch dni w pomnik ofiar tragedii, podobnie jak stacja Pawelecka przed którą doszło do wybuchu. W poniedziałek, w dniu pogrzebu ofiar, z których rozpoznano na razie połowę, władze moskiewskie ogłosiły dzień żałoby.
Podczas gdy z całego świata napływają do Moskwy wyrazy współczucia i potępienia dla sprawców incydentu - do dziś nie wiadomo czy był to zamach i kto jego dokonał - w samej Rosji trwa poszukiwanie winnych.
Odpowiedzialność za wpuszczenie domniemanych terrorystów do metra - środka transportu, który codziennie przewozi ponad 8 milionów ludzi - jak dawniej przy podobnych incydentach przerzucają na siebie wzajemnie milicja i służby specjalne.
Przedstawiciele pierwszych mówią o tym, że Federalna Służba Bezpieczeństwa nie dzieli się z milicją informacjami na temat działalności terrorystów, podczas gdy drudzy uważają, że winni są milicjanci, którzy źle pilnują stacji metra.
"Nie ma nic bardziej obrzydliwego niż swary między organami siłowymi" - powiedział zastępca szefa parlamentarnej komisji spraw wewnętrznych Giennadij Gudkow cytowany przez internetowy dziennik "Gazeta.ru", dodając jednak zaraz potem, że jego zdaniem "niemała wina leży po stronie FSB".
Eduard Worobiow, który jest wiceszefem komisji obrony, wyraźnie zarzucił z kolei nieudolność milicji mówiąc, że FSB nie jest w stanie wiedzieć "czy do Moskwy wjechała za łapówkę ciężarówka z trotylem, ani czy niedbalstwo organów porządkowych doprowadziło do wybuchu".
Gudkow przyznaje, że zarówno MSW jak i FSB przeżywają problemy finansowe, a ich słabo opłacani pracownicy nie mogą dobrze pełnić swojej funkcji. "Chcemy żeby (milicjanci i agenci) pracowali jak Stirlitz za pensję dozorcy, a tak się nie da" -przyznał Gudkow nawiązując do bohatera popularnego radzieckiego filmu szpiegowskiego.
Tradycyjną odpowiedzią władz na zamach stało się wysłanie na stacje metra dodatkowych sił milicji. Zamiast kilkuosobowych patroli, na części z nich pojawiły się całe oddziały milicjantów i żołnierzy wojsk wewnętrznych. Wyrywkowe kontrole podróżnych nie stały się jednak dużo częstsze.