Morawska-Stanecka ujawnia: Czarzasty powiedział, że mnie odstrzeli
Od rana Lewica mierzy się z kryzysem wewnątrz partii, a powodem jest wywiad wicemarszałek Senatu. Gabriela Morawska-Stanecka ujawniła w nim, że odebrała podejrzany telefon od Włodzimierza Czarzastego. - Powiedzenie do kobiety "już byłaś taka grzeczna", "tak było między nami dobrze", uruchomiło u mnie obrazek z sal sądowych - wyznała prawniczka.
14.05.2021 11:17
Gabriela Morawska-Stanecka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" ujawniła, że po sejmowym głosowaniu ws. unijnego Funduszu Odbudowy (Lewica poparła ratyfikację na mocy umowy z PiS - red.) odebrała telefon od Włodzimierza Czarzastego. Wicemarszałek Sejmu miał jej powiedzieć, żeby "przestała łazić po mediach" i podważała jego ustalenia z Prawem i Sprawiedliwością.
- On stwierdził, że mnie odstrzeli, a później jeszcze powiedział mi takim językiem: już było między nami tak dobrze i znowu to zepsułaś, idziesz ze mną na wojnę - mówiła wicemarszałek Senatu z Lewicy. Polityk dodała, że telefon odebrała podczas spotkania towarzyskiego, rozmowa trwała około 6 minut, a przez większość czasu mówił Czarzasty.
- Dlaczego on do mnie coś takiego powiedział?! W ogóle powiedzenie do kobiety: "już byłaś taka grzeczna" - mówię w cudzysłowie - "tak było między nami dobrze", uruchomiło u mnie obrazek z sal sądowych, kiedy moje klientki, które rozwodziłam, żony przemocowców, opowiadały o tej spirali przemocy, że on coś im robił, bił na przykład, po czym przepraszał, a później przed kolejnym atakiem znowu szukał w niej winy, że coś było nie tak, że to jest jej wina, że ona go zmusza do wymierzenia kary - kontynuowała wicemarszałek Senatu.
"Czarzasty powiedział, że mnie odstrzeli". Sprawę wyjaśnia klub parlamentarny
Prawniczka twierdzi, że słowo "odstrzelić" we wspomnianej konwersacji może być odebrane jako "odstrzelenie polityczne, czyli usunięcie z funkcji senackiej oraz zdezawuowanie jej jako człowieka, usunięcie go na bok, ponieważ nie spełnia oczekiwań".
Zobacz także
Według Morawskiej-Staneckiej nie była to pierwsza taka sytuacja z którą się zetknęła. - Wtedy sobie powiedziałam: nie! Tym bardziej że takie ataki słowne to nie było pierwsze zdarzenie, stwierdziłam, że jakaś granica została przekroczona i muszę zadziałać. Zrobiłam to zgodnie z procedurą - zgłosiłam sprawę do prezydium klubu i napisałam pismo do przewodniczącego - dodała.
Polityk zaznacza, że nie chciała z tą sprawą iść do mediów, ponieważ zaufała kolegom z klubu parlamentarnego, którzy zobowiązali się do rozwiązania sytuacji. - To nie ja poszłam do mediów, nie ja opowiadałam o tym na łamach kilku dzienników, robili to oni (...), dlatego musiałam opowiedzieć tę historię. To jest bardzo poważny problem, to nie jest żadna kłótnia - zaznacza w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Próbę mediacji próbował podjąć szef KP Lewicy Krzysztof Gawkowski, jednak sama Morawska-Stanecka ją storpedowała. - Nie ma mowy o mediacji w sytuacji, kiedy nie było konfliktu. Nie było kłótni. Mediacje stosuje się wówczas, gdy są dwie strony jakiegoś sporu. Tu nie ma sporu. Zażądałam konkretnych decyzji ze strony przewodniczącego klubu i czekam, aż te decyzje będą podjęte, ale nie widzę powodu, żeby spotykać się i o tym rozmawiać (...). Jestem prawniczką, stosuję procedury - komentuje.
"Szacunek do drugiego człowieka, to w Lewicy podstawa działań. Każdy sygnały o tym, że ktoś się czuje pokrzywdzony, jest przez władze i klubu, i poszczególnych ugrupowań szczegółowo sprawdzany. Nie inaczej jest i tym razem. Chętnie odniosę się do sprawy po jej wyjaśnieniu" - zapowiedział rzecznik klubu parlamentarnego Marek Kacprzak.