Moment przesilenia. Ale ciągle dalej niż bliżej od użycia weta [Opinia]
Dyskusja o budżecie UE i powiązaniu go z praworządnością pokazuje, na jak potężnym zakręcie znalazła się Unia. I o tym należy dyskutować, a nie spłycać problem do prostych wytrychów typu "weto”, "polexit” czy rozważań, kto ma krew na rękach.
19.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 10:55
"Wojna na dwa fronty to znaczy ginąć tu na Placu Saskim z szablami w dłoni w obronie honoru narodowego” - mówił Józef Piłsudski. Jarosław Kaczyński, który lubi, gdy mówi się o nim "naczelnik”, pamięta o tej maksymie wyraźnie. Ale interpretuje ją na swój sposób i od kilku bitew w jednym momencie wyraźnie nie ucieka.
Teraz jego obóz toczy bój w wielu miejscach jednocześnie. Po pierwsze, z pandemią - ten front najtrudniejszy, najbardziej aktualny, najmniej przewidywalny. Ale w cieniu tej potyczki trwają inne: próba przeforsowania "Piątki dla zwierząt”, utrzymania spójności Zjednoczonej Prawicy, ze Strajkiem Kobiet, czy wreszcie na forum Unii Europejskiej o powiązanie funduszy UE z praworządnością.
PiS porządkuje fronty
Od dawna wiadomo, że kto jak kto, ale Kaczyński od emocji w polityce nie ucieka - a gdy trzeba, też je podsyca. Także teraz wcale nie zamierza on kierować się dewizą Piłsudskiego. Prezes walki (politycznej) na kilku frontach nie zamierza unikać. Pilnuje za to, by trwała ona na jego zasadach.
Dlatego też w pierwszej kolejności zamknął kwestię pęknięć w Zjednoczonej Prawicy. Tak głęboko ją dzielący temat "Piątki dla zwierząt" zniknął. Grupa posłów, która się odgrażała, że doprowadzi do secesji z PiS, że pójdzie na swoje i stworzy własne koło (klub?) poselskie, została właśnie przywrócona w prawach. PiS ma gwarancję kontroli nad Sejmem. W momencie kryzysowym (co niezbicie dowiodła poprzednia kadencja) przy obecnym układzie władzy ta gwarancja stanowi serce systemu władzy.
Ale ledwo wybrzmiała informacja o odwieszeniu secesjonistów, pod Sejmem zaczął się Strajk Kobiet, a w Sejmie debata wokół niego. I tutaj Kaczyński już żadnego frontu nie zamykał - choć przecież COVID-19 i kryzys wokół negocjacji budżetowych są codziennością obozu władzy. W tym miejscu wystąpiła inna zależność. Kaczyński, atakując opozycję i zarzucając jej, że podgrzewając protesty Strajku Kobiet "ma krew na rękach", wyraźnie pokazał, że ten konflikt politycznie mu bardzo odpowiada.
Dziś wiele wskazuje na to, że ze wszystkich batalii, które teraz toczy PiS, ta potrwa najdłużej. Bo ona wpisuje się w podział polityczny - natomiast pozostałe zagrażają stabilności rządów PiS i odcinają jej możliwość wygrywania wyborów w przyszłości.
Argument weta to nie "polexit”
Najważniejszym elementem politycznym środowego posiedzenia Sejmu była dyskusja o negocjacjach budżetowych. Nie ostatnia. Wszystko wskazuje na to, że na czwartkowym szczycie przywódców unijnych porozumienia w spornych kwestiach wypracować się nie da, że temat będzie nad nami wisiał co najmniej do szczytu zaplanowanego na 10 grudnia. Wtedy pewnie temat powróci.
Powróci, bo opozycja sięga przy jej okazji po swój koronny argument "polexitu”. Wrzucony na ostatniej prostej kampanii przed wyborami samorządowymi w 2018 r. dał jej wtedy spory sukces. To właśnie w tamtych wyborach opozycja przegrała z PiS stosunkowo najmniej. Dlatego było oczywiste, że po ten argument będzie sięgać częściej.
Oddzielna sprawa, czy robi to słusznie. Bo teraz atakuje rząd za to, że ten grozi wetem w Brukseli. Owszem, sięgniecie po weto to "broń atomowa” w relacjach unijnych. Ale czym innym jest sięgnięcie po nie, a czym innym groźba jego użycia. To drugie jest wręcz elementarzem negocjacji europejskich. Mark Rutte przed lipcowym szczytem, gdy dopinano szczegóły porozumienia budżetowego, zaczął być w mediach nazywany "Mister No”, bo tak często o wecie mówił. I swoje ugrał - w negocjacjach Holandia zabezpieczyła swój rabat budżetowy, a także uzyskała zwolnienia celne dla portu w Rotterdamie.
Wprowadzenie kwestii powiązania praworządności z subwencjami europejskimi jest dla Polski groźne - ze względu na uznaniowość tej procedury, czy ze względu na słabą legitymizację demokratyczną tego połączenia (brukselscy urzędnicy mogliby blokować decyzje podejmowane przez wybierane w wyborach władze). Nic więc dziwnego, że Mateusz Morawiecki próbuje zablokować wprowadzenie tego mechanizmu - i stąd groźba weta.
Tylko że trzeba pamiętać, że od groźby do jego zgłoszenia droga długa. Cały czas jesteśmy dalej użycia weta niż bliżej. Zapisów o tym, że wypłata pieniędzy z UE jest uzależniona od przestrzegania reguł państwa prawa, w końcowych konkluzjach uniknąć się nie da, takie sformułowania pojawiły się już po szczycie lipcowym, który Morawiecki ogłosił jako swój sukces.
Wtedy wpisano regulacje sprowadzające się de facto do uzależnienia przelewów z Brukseli od poziomu korupcji. Kwestie praworządności zostały odłożone na później - choć do dokumentów unijnych ta sprawa została wpisana. I teraz powróciła. Dlatego też powróciła groźba weta ze strony Polski i Węgier.
Jeszcze nigdy negocjacje budżetowe nie trwały tak długo - co najlepiej pokazuje, na jak poważnym zakręcie znalazła się Unia. Ze wszystkich kryzysów, które teraz obserwujemy, ten wydaje się być najpoważniejszy - bo najgłębszy. Koronawirus pewnie w końcu zniknie, ale kryzys UE pozostanie i będzie się wyraźnie objawiał przy każdym momencie przesilenia.
Obecne, przeciągnięte ponad miarę negocjacje budżetowe, są właśnie dyskusją o tym, czym jest Unia, jakie jest w niej miejsce dla poszczególnych państw członkowskich, jak wreszcie mają wyglądać relacje między Brukselą a poszczególnymi stolicami. To są kwestie, które powinny być dyskutowane w pierwszej kolejności. Nie należy spłycać kwestii wspólnoty europejskiej do prostych wytrychów typu "weto" czy "polexit".