Misja Jana Karskiego w USA. Dlaczego Zachód zignorował zagładę Żydów?
W czerwcu 1943 roku do USA przybył emisariusz polskiego podziemia Jan Kozielewski "Witold" (Jan Karski) z misją uzyskania wsparcia dla Armii Krajowej oraz eksterminowanej ludności żydowskiej. Jego relacje wywołały prawdziwą burzę wśród opinii publicznej w Ameryce. Spotykał się z najważniejszymi osobami w państwie, z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem na czele. O tragedii Żydów informował przywódców organizacji żydowskich. Jednak jego apele były głosem wołającego na pustyni. AK nie otrzymała oczekiwanego wsparcia ze strony aliantów, Polska została oddana Sowietom, a Żydzi zgładzeni - pisze Wojciech Königsberg w artykule dla WP.
29.04.2015 18:25
Polecamy artykuł: Jan Karski - emisariusz Tajnego Państwa
Z wizytą Karskiego w Stanach Zjednoczonych polski rząd na uchodźstwie wiązał bardzo duże nadzieje. Celem misji było uzyskanie poparcia polskiej racji stanu oraz pomocy materialnej dla podziemia. Oprócz tego, relacje dotyczące niemieckiej polityki eksterminacyjnej miały skłonić społeczność międzynarodową do działania. Dla Karskiego USA to nie był jedynie kraj Waszyngtona i Lincolna, ale również Kościuszki i Pułaskiego. Cenił Amerykanów za ideały, otwartość w życiu publicznym oraz szczerość w polityce zagranicznej. Dlatego szereg spotkań z najwyższymi osobistościami świata polityki, religii, biznesu napawały go optymizmem. Jednak do czasu.
Zawiedzione nadzieje
Jak podaje w swych wspomnieniach, wśród jego rozmówców byli między innymi: sekretarz stanu Cordell Hull, sekretarz obrony Henry Stimson, prokurator generalny Francis Biddle oraz sędzia sądu najwyższego Felix Frankfurter. Spotykał się także z przedstawicielami Kościoła katolickiego: arcybiskupem Nowego Jorku Francisem Spellmanem, arcybiskupem Chicago Samuelem Stritchem oraz arcybiskupem Detroit Edwardem Mooneyem. Oczywiście relacji o niemieckim terrorze wobec Żydów wysłuchali także przywódcy żydowskich organizacji w Ameryce: rabini Stephen Wise, Nahum Goldmann oraz Morris Waldman. Podczas spotkań z poszczególnymi osobami często słyszał: "Co możemy dla was zrobić?", "Czego od nas oczekujecie?", "Jak moglibyśmy pomóc?". Wkrótce okazało się, że była to jedynie czysta kurtuazja i za słowami nie poszły żadne czyny.
Dość specyficzny charakter miało spotkanie z sędzią Frankfurterem, bardzo wpływową postacią w USA oraz przyjacielem prezydenta Roosevelta. Był on pochodzenia żydowskiego, dlatego Karski miał nadzieję, że przedstawienie mu tragedii Żydów europejskich przyczyni się do podjęcia jakichś działań w celu ich ratowania. Jednak kiedy w najdrobniejszych szczegółach omówił niemiecki system eksterminacyjny, włącznie z własnymi obserwacjami z pobytu w getcie, jego rozmówca oświadczył, że nie jest w stanie uwierzyć w tragedię rozgrywającą się za oceanem. Karski był niezwykle zaskoczony niezrozumiałą reakcją sędziego.
Do najważniejszej rozmowy doszło 28 lipca 1943 roku w Waszyngtonie. Karski przybył do Białego Domu w towarzystwie polskiego ambasadora Jana Ciechanowskiego, który instruował go, jak należy rozmawiać z prezydentem.
Jan Karski fot. Wikimedia Commons/Międzynarodowy Instytut Dialogu i Tolerancji im. Jana Karskiego
Jak wspominał: "Roosevelt wypytywał o organizację ruchu podziemnego i o straty poniesione dotąd przez polski naród. Pytał, jak wyjaśnić to, że Polska jest jedynym okupowanym krajem bez swojego Quislinga. Poprosił o potwierdzenie prawdziwości krążących wieści o niemieckim postępowaniu z Żydami".
Karski omawiał bestialstwa niemieckie, mordowanie kobiet i dzieci w gettach i obozach, ale także bohaterską postawę narodu polskiego, który mimo groźby kary śmierci, z wielkim poświęceniem ratował dziesiątki tysięcy Żydów. Gdy jednak przekazał prezydentowi apel przedstawicieli polskich organizacji żydowskich, aby alianci zrzucali na Niemcy ulotki informujące, że bombardowania ich miast to odwet za mordowanie Żydów, Roosevelt szybko zmienił temat rozmowy.
Cztery miesiące później na konferencji w Teheranie prezydent USA wraz ze Stalinem i Churchillem zdecydowali o powojennym kształcie wschodniej granicy Polski. Zastanawiające jest, czy zgadzając się na linie Curzona, Roosevelt wspomniał polskiego oficera, który tak bardzo chciał ratować swój kraj.
W 1944 roku polski rząd na uchodźstwie przeprowadził w Ameryce jeszcze jedną akcję popularyzującą tematykę polską oraz informującą o tragedii narodu żydowskiego. Karski wydał w USA monumentalne dzieło o polskiej konspiracji. Książka pt. "Story of a Secret State" stała się bestsellerem, rozchodząc się w 360-tysięcznym nakładzie. Autor jeździł po Ameryce z wykładami na temat fenomenu państwa podziemnego oraz zagłady Żydów. W spotkaniach wzięło udział około sto pięćdziesiąt tysięcy osób. Problematyka polska zagościła w najpoczytniejszych gazetach amerykańskich. Planowano nawet zekranizowanie książki. Niestety zabrakło funduszy, aby opowieść o bohaterstwie tysięcy członków podziemia oraz poświęceniu narodu polskiego zagościła na dużym ekranie. Jak twierdził Karski: "Rząd polski w Londynie zrobił wszystko co mógł by pomóc Żydom. Tylko ten rząd był bezsilny nie tylko w sprawie pomocy Żydom, ale także w sprawie ocalenia niepodległości swego własnego kraju".
W imię własnych interesów
USA kreowane na "strażnika światowego pokoju" w kwestii polskiej oraz w odniesieniu do niemieckich zbrodni okazały się strażnikiem własnych interesów. Czy alianci mogli w szerszym zakresie wspierać polskie podziemie? Warto zaznaczyć, że podczas wojny do okupowanej Polski trafiło z Zachodu niespełna siedemset ton zaopatrzenia. W tym samym czasie partyzantka jugosłowiańska tylko drogą lotniczą otrzymała aż dziesięć tysięcy ton, podobnie ruch oporu we Francji. Alianci, uznając Polskę za strefę wpływów sowieckich, obawiali się, że broń przekazana AK zostanie użyta przeciw Armii Czerwonej. Czy Stany Zjednoczone mogły pomóc ludności żydowskiej w okupowanej Europie? Gdyby leżało to w ich interesie, zapewne znaleźliby metody, aby zmniejszyć rozmiar tragedii. Skoro Polacy, poddani okrutnemu terrorowi okupanta, zdołali uratować kilkadziesiąt tysięcy Żydów, a "polskich Schindlerów" można liczyć w tysiącach, to czy największe mocarstwo światowe naprawdę nie było w stanie nic zrobić?
W 2012 roku prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama, odznaczając pośmiertnie Jana Karskiego Prezydenckim Medalem Wolności, użył określenia "polski obóz śmierci". Kilka tygodni temu szef FBI James Comey podczas przemówienia w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie mówił o współudziale Polaków w mordowaniu Żydów. Te dwie nieszczęsne wypowiedzi pokazują, jak duża jest potrzeba edukacji w amerykańskim społeczeństwie i jak mało świat zachodni rozumie lub chce rozumieć z raportów Karskiego, Pileckiego, czy chociażby liczby Polaków nagrodzonych Medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Dlatego misja Karskiego powinna zostać powtórzona w nowej formie. Potrzebna jest międzynarodowa kampania promująca historię Polski, która w przystępny dla przeciętnego mieszkańca Zachodu sposób uwidoczni, jak wielkie ofiary poniósł naród polski podczas II wojny światowej oraz wyjaśni, że to Niemcy, a nie Polacy ponoszą odpowiedzialność za zagładę Żydów.
Osobom zainteresowanym rozwinięciem tematu polecam książkę Jana Karskiego pt. "Tajne państwo. Opowieść o polskim Podziemiu" oraz pracę Andrzeja Żbikowskiego pt. "Karski".
Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski