PolskaMinister nieprywatyzacji

Minister nieprywatyzacji

Dla kariery Wojciecha Jasińskiego decydujące znaczenie ma przyjaźń z braćmi Kaczyńskimi. Nie przeszkadza mu nawet PZPR-owska przeszłość.

Minister nieprywatyzacji
Źródło zdjęć: © PAP

Byliśmy w miarę normalnymi ludźmi i robiliśmy to samo, co dziś robią młodzi - wyjaśniał dziennikarzom pytany o swoją znajomość z Kaczyńskimi od czasów studenckich. - Piwko? - dopytywał się Mikołaj Kunica, dziennikarz "Wiadomości". - Bywało - przyznał Jasiński. - Koleżanki? - To akurat z Jarosławem Kaczyńskim nie - ze śmiechem odpowiedział. Kilka godzin później przyjął z rąk Lecha Kaczyńskiego nominację na ministra skarbu. A "Wiadomości" ocenzurowały materiał o piwku i koleżankach. Jednak zbytnia wylewność nie jest największym problemem Jasińskiego. W latach 70. i 80. był członkiem PZPR, rządzącej partii komunistycznej. - Przeszłość komunistyczna to wśród polityków nic niezwykłego, ale u członka PiS to już zastanawiające - zauważa Julia Pitera, posłanka PO. To Platforma zwróciła uwagę na to, że życiorys Jasińskiego jest pełen białych plam.

Działacze PiS nie widzą problemu. - Niemal od początku wiedzieliśmy, że Wojtek należał do PZPR - broni Jasińskiego poseł PiS Marek Suski. - Gdy parę lat temu na spotkaniu PiS żartowaliśmy sobie z PZPR, ktoś powiedział: "Wojtek to chyba ma co nieco na sumieniu". Wtedy on wstał i oględnie, ale krytycznie wypowiedział się na temat partii robotniczej. Coś w tym stylu: "Nie jest to szczególny powód do dumy, ale byłem młody". Zresztą ufają mu pan prezydent i pan przewodniczący, to i my też ufamy.

Jasiński twierdzi, że był ledwie szeregowym członkiem. - Może miał zadanie rozsadzania PZPR od środka? - sugeruje poseł Suski. Tyle że wcale nie wiadomo, czy Jasiński w PZPR był tylko szeregowym funkcjonariuszem. W Sejmie posłowie opowiadają, że pracował w wydziale wewnętrznym urzędu miejskiego, że odpowiadał za wydawanie dowodów, a może nawet opiniował wydawanie paszportów. Sam zainteresowany milczy na ten temat, nawet pytany o ten epizod podczas debaty sejmowej. Na umówione ze mną spotkanie nie przyszedł, więc nie mogłam skonfrontować poselskich plotek z ich adresatem.

Alfabetyczny przyjaciel

Jasiński miał właśnie jechać z rodziną na narty na Słowację, ale niestety został ministrem i nici z wycieczki. Ma cztery mieszkania. Korzysta tylko z dwóch. W jednym, w Płocku, mieszka jego żona, w drugim, warszawskim, on sam. Pozostałe dwa kupił, by zarabiać na ich wynajmowaniu.

W PiS działa od samego początku, należał do grona 54 założycieli partii. Posłem jest już drugą kadencję, ale dotąd jego gwiazda nie błyszczała nazbyt jasno. Jest członkiem zarządu głównego PiS, ale na razie był "prawie liderem". Prawie został członkiem komisji śledczej do spraw PZU (ostatecznie zamiast niego trafił tam Przemysław Gosiewski), prawie został przewodniczącym zarządu PiS (na stanowisku pozostał Jarosław Kaczyński), po październikowej wygranej PiS w wyborach prawie został ministrem Skarbu Państwa (niespodziewanie pojawił się Andrzej Mikosz).

Sam nigdy nie przejawiał wielkich politycznych ambicji. Nawet jego żona Ewa przyznaje, że nie ma on politycznego powołania. - Mój mąż nie nadaje się do żadnego załatwiania, to spokojny człowiek. Polityką interesował się już od czasów studenckich, ale to było tylko takie hobby.

Losy Jasińskiego przesądziły właśnie czasy studenckie oraz... alfabet. Kiedy w 1967 roku za drugim podejściem udało mu się dostać na prawo na Uniwersytecie Warszawskim, jego najbliższymi kolegami zostali bracia Kaczyńscy. Trafili do jednej grupy ćwiczeniowej, bo mieli nazwiska na J i K. Dobrali się idealnie. On - prosty chłopak z podpłockiego Gostynina - w towarzystwie obytych i popularnych wśród kolegów warszawiaków zaczął nabierać pewności siebie. Oni znaleźli w nim wiernego kompana.

Bogdan Możdżyński, dziennikarz motoryzacyjny i ich kolega z roku, wspomina: - Wojtek w przeciwieństwie do Kaczyńskich był nieśmiały, cichy, na pewno nie był błyskotliwy. To taki typ cienia, który pójdzie za swoim panem wszędzie, gdzie mu pan każe. Panem dla Wojtka był Leszek.

Kaczyńscy już wtedy mieli wyraźne antykomunistyczne poglądy, jednak nie przeszkadzało im to, że Jasiński działał w Związku Studentów Polskich, a nawet że był sekretarzem komisji domów studenckich. Jak się okazało, nie mniej ważne od poglądów politycznych było wymykanie się z nudnych zajęć na piwo. Jasiński chętnie wspomina te studenckie czasy. Jak choćby pewną popijawę w Harendzie, po której okazało się, że żaden z nich nie wziął pieniędzy i nie mają czym zapłacić. Lech Kaczyński musiał pobiec na uniwersytet, by pożyczyć pieniądze i wykupić dwójkę współtowarzyszy.

Z tamtych czasów pozostała serdeczność, z jaką Lech Kaczyński powoływał go na urząd ministra. - Wojciechu, przyjmujesz ten ciężar na swoje barki, ale jestem pewien, że dasz sobie radę - mówił prezydent.

Samotne saksy

Po studiach, na początku lat 70., Kaczyńscy zaczęli działać w opozycji. Jasiński musiał odpracować stypendium, które Polska Kasa Oszczędności przyznała mu na studia. Wrócił w rodzinne strony, do Płocka. Ożenił się z poznaną na studiach Ewą. Urodziło im się dwoje dzieci. W 1976 roku wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zaczął pracować jako inspektor kredytowy w oddziale NBP w Płocku, a następnie jako inspektor w płockim urzędzie miasta. Na początku lat 80. przeszedł do Powszechnej Spółdzielni Spożywców "Społem", był kierownikiem spółdzielczego domu handlowego Zgoda i zakładał tam Solidarność. W 1983 roku został radcą prawnym. W 1986 roku zdecydował się na wyjazd. Na blisko dwa i pół roku wyjechał samotnie do Stanów Zjednoczonych. W Nowym Jorku imał się wszelkich zajęć. Pracował na budowach, stacjach benzynowych, malował mieszkania. Do Polski wrócił w grudniu 1989 roku. Trafił do pracy swojej żony.

Ewa Jasińska była płocką dziennikarką, do 1989 roku pisała do "Trybuny Ludu", organu prasowego partii. Głównie relacjonowała tam posiedzenia płockiego PZPR. W 1989 roku zaczęła pracę w "Tygodniku Płockim" i tam pojawił się jej mąż.

- Kiedy zjawił się u nas, imponował zagranicznym obyciem - wspomina Lena Szatkowska, wówczas dziennikarka, dziś sekretarz redakcji "Tygodnika Płockiego". - Był pełen pomysłów. Zaproponował założenie Towarzystwa Przyjaciół "Tygodnika Płockiego".

Z jego inicjatywy powstał także dodatek do tygodnika "Pro in Press, dla Ludzi Sukcesu i Chcących Osiągnąć Sukces". "Pro in press", czyli "promocja w prasie". Jasiński go redagował. Starał się propagować wiedzę o gospodarce rynkowej i biznesmenach. - Przyjechał z Ameryki, więc wyjaśniał, co to jest kapitalizm, akcje, obligacje - śmieje się Szatkowska. Równolegle prowadził kancelarię radcy prawnego. Po trzech miesiącach, w 1990 roku, zdobył jednak pracę delegata pełnomocnika rządu do spraw reformy samorządu terytorialnego w województwie płockim.

Za Lechem

W 1992 roku ponownie spotkał Lecha Kaczyńskiego i już się go trzymał. Najpierw wszedł do Porozumienia Centrum jako doradca. Potem do Najwyższej Izby Kontroli - kolejno na stanowiska: dyrektora delegatury NIK w Warszawie, dyrektora Zespołu Finansów i Budżetu i dyrektora Departamentu Budżetu Państwa.

Po odejściu Kaczyńskiego z NIK Jasiński zakończył karierę w NIK i przeszedł do biznesu. Został członkiem rady nadzorczej Banku Ochrony Środowiska i prezesem zarządu spółki z ograniczoną odpowiedzialnością Srebrna. To wtedy Jasińskiemu przyklejono łatkę ekonomisty.

- Dzięki temu, że Wojtek poznał podczas swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych, jak wygląda i jak funkcjonuje wolny rynek, mógł to wykorzystać przy kierowaniu spółką - tłumaczy poseł PiS Marek Suski, także ówcześnie członek zarządu Srebrnej. Srebrna to własność fundacji Nowe Państwo powołanej przez Kaczyńskich w 1993 roku - po trosze, by wydawać prasę partyjną, po trosze, by zarabiać na potrzeby PC. Także z tym okresem swojej kariery Jasiński pożegnał się bez żalu. Kiedy Lech Kaczyński został w 2000 roku ministrem sprawiedliwości, Jasiński zrezygnował z pracy i przeszedł za nim do ministerstwa. Został wiceministrem. Zajmował się reformą struktury terytorialnej sądownictwa i sprawami kadr w resorcie, tyle że pracownicy ministerstwa pracujący z nim w tym czasie mają problemy, by cokolwiek sobie o nim przypomnieć. - Wojtek, mimo że z wykształcenia jest prawnikiem, nie czuł się dobrze w ministerstwie. Z zawodem przez lata nie miał wiele wspólnego, więc starał się robić jak najmniej, byleby czegoś nie zawalić -
przyznaje jeden z polityków PiS.

Został zdymisjonowany w sierpniu 2001 roku, natychmiast po odejściu Lecha Kaczyńskiego. I zaraz potem wystartował w wyborach do parlamentu jako numer jeden na liście PiS z Płocka.

Żyje tylko polityką

W Sejmie nie dokonał niczego oszałamiającego. Był członkiem komisji finansów publicznych i komisji Skarbu Państwa. Właśnie tam poznał go Paweł Poncyliusz: - Jest skuteczny, choć nie jest to typ trybuna ludowego, który chwyta za serce - tłumaczy partyjnego kolegę. Od kiedy został posłem, zaczął coraz rzadziej bywać w Płocku. - Pan poseł nigdy nie opuszczał swoich dyżurów w biurze poselskim, które miał we wtorki - broni go Ewa Szymańska, szefowa biura.

Jednak do rodziny na weekendy przyjeżdżał już sporadycznie. - Jego żonę Ewę widywano praktycznie zawsze samą. Zaczęto coraz częściej mówić, że między nimi nie dzieje się dobrze - opowiada jeden z dziennikarzy lokalnej gazety.

Ewa Jasińska, która w 1991 roku została redaktor naczelną "Tygodnika Płockiego", po trzech latach została zwolniona z tej funkcji. W 1994 roku zaczęła pracować w urzędzie miasta. Została dziennikarką ratuszowej gazety "Sygnały Płockie", a wkrótce awansowała na jej redaktorkę naczelną.

Córka Paula poszła w ślady ojca i studiowała prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Zdała na aplikację i zaczęła pracować w sądzie w Warszawie. Syn Piotr studiuje psychologię w Poznaniu.

Poparcie Kaczyńskich dla Jasińskiego nie było tajemnicą. - Ale Wojtek to nie jest gapa, które sama sobie nie da rady - zaznacza Paweł Poncyliusz, poseł PiS. Tego, że potrafi postawić na swoim, dowiódł w Płocku, kiedy wybuchł konflikt między nim a Miłosławem Milewskim prezydentem miasta, też politykiem PiS. Milewski, którego pozycja w płockim PiS była bardzo silna, chciał dokonać przewrotu i przejąć w oddziale partii władzę. Jednak wszyscy stanęli po stronie Jasińskiego.

- Działacze otwarcie pytali prezydenta, co dla nich zrobił, podkreślając, że Wojtek jednemu pomógł pracę dla szwagra załatwić, innemu pomógł przy kłopotach z fiskusem - opowiada lokalny dziennikarz.

W ubiegłorocznych wyborach do Sejmu trzykrotnie poprawił wynik z 2001 roku i zdobył najwięcej głosów spośród wszystkich kandydatów w okręgu. Jego pozycja stale rosła. Podczas październikowych negocjacji PO i PiS w sprawie utworzenia wspólnego rządu Jasiński szefował zespołowi PiS do spraw makroekonomicznych i budżetu państwa.

Ma dość oryginalne poglądy jak na ministra skarbu odpowiedzialnego za prywatyzację. - W Polsce prywatyzację prowadzono za szybko, i to nie bardzo służyło interesom gospodarki polskiej - mówił dwa miesiące temu "Gazecie Wyborczej". Uważa, że nie należy się spieszyć z prywatyzacją, choć tegoroczny budżet zakłada z tego tytułu 5,5 miliarda złotych wpływów. Zapowiadał też utrzymanie państwowej kontroli w najważniejszych spółkach, takich jak KGHM, Orlen, PZU, PKO BP czy PGNiG. Nie jest też entuzjastą szybkiego wprowadzenia w Polsce euro. Przy debacie budżetowej i dyskusji o dofinansowywaniu przez państwo pytał: "Dlaczego stadiony, a nie świątynie?". Potem tłumaczył, że to tylko żart, ale w budżecie zostało 20 milionów na Świątynię Opatrzności.

Kiedy pierwszy raz nie został ministrem skarbu, choć obstawali za nim bracia Kaczyńscy, nieoficjalnie mówiło się, że to efekt sprzeciwu Kazimierza Marcinkiewicza. Premier miał niespecjalnie cenić Jasińskiego jako ekonomistę, szczególnie za jego zacietrzewienie przeciwko prywatyzacji. Sam Jasiński też niespecjalnie zabiegał o to stanowisko, bo wolał szefować sejmowej komisji finansów.

Po dymisji Andrzeja Mikosza powróciła jego kandydatura na ministra skarbu. Jednak tygodnie mijały i nic się nie działo. Niespodziewanie PiS wystawił kandydaturę Jasińskiego na członka Krajowej Rady Sądownictwa. To wtedy wyciągnięto mu jego PZPR-owskie korzenie. Podczas głosowania nad kandydatami SLD i Platforma Obywatelska zaczęły się dopytywać o przeszłość Jasińskiego. Naprowadziły je na to informacje od płockich działaczy SLD.

Jasiński na zadane podczas debaty pytania o swoją przeszłość nie odpowiedział. Powstrzymał go Jarosław Kaczyński.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)