Militaria i szwedzkie łupy. Głośne odkrycia i wydobycia ostatnich lat w Polsce
Piotr Koper, jeden ze znalazców "złotego pociągu" stwierdził, że wyciągnięcie składu na powierzchnię to operacja w cenie wahającej się między 1,5 a 2 milionami złotych. Jeśli akcja wydobywcza dojdzie do skutku, będzie to jedno z największych tego typu przedsięwzięć w Polsce. Jakie jeszcze "skarby" wydobywano lub starano się wydobyć w Polsce, zanim jeszcze pojawiła się dolnośląska "gorączka złota"?
Na temat pociągu pancernego z okresu drugiej wojny światowej, o którego istnieniu organy państwowe powiadomili dwaj odkrywcy: Piotr Koper i Andreas Richter, napisano przez ostatni miesiąc bardzo dużo. W poszukiwania zaangażował się Minister Obrony Narodowej, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Generalny Konserwator Zabytków oraz Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. Wojsko dokładnie sprawdza, czy próby wydobycia na powierzchnię pociągu, który zdaniem odkrywców ma znajdować się osiem metrów pod ziemią, są w pełni bezpieczne, a jeśli nie, to w jaki sposób można tych niebezpieczeństw uniknąć.
Podczas ubiegłotygodniowej konferencji prasowej, jeden ze znalazców pociągu Piotr Koper, stwierdził, że udało im się pozyskać sponsorów, którzy wyłożą pieniądze na wszelkie prace związane z wydobyciem składu. Wliczając w to koszt działań saperów, specjalistów od broni chemicznej itp., oszacował, że przedsięwzięcie to jest warte ok. 1,5-2 miliony złotych. Jeśli dojdzie ono do skutku, może okazać się jedną z największych tego typu akcji w Polsce po 1945 r. Zdaniem Marcina M. Drewsa, redaktora kanału "Łowcy Przygód", cena ta jednak nie jest wygórowana.
- Czy koszty wydobycia pociągu są duże? Zdecydowanie nie. To równowartość wielu lokalnych, nieudanych inwestycji, jak niepraktyczne przystanki autobusowe, chodniki donikąd, niepotrzebne nikomu portale internetowe - dolnośląska witryna miała kosztować 66 milionów złotych - i inne buble, na które wyrzucamy pieniądze co dzień. Tymczasem pociąg, jeśli istnieje, może się okazać bezcennym znaleziskiem poszerzającym naszą skąpą wiedzę na temat działań niemieckich na Dolnym Śląsku w czasie II wojny światowej - mówi WP Marcin M. Drews.
Warto jednak przypomnieć, że kilkanaście lat wcześniej mieliśmy do czynienia z całkiem podobną sprawą - również dotyczącą pociągu i także na Dolnym Śląsku. W latach 70. XX w. Władysław Podsibirski, poszukiwacz z okolic Warszawy, zainteresował się skarbem, który miał być ukryty w masywie góry Sobiesz - znajdującej się w pobliżu Sobieszowa - dzielnicy Jeleniej Góry. Do specjalnie wydrążonego korytarza w masywie góry miał wjechać pod koniec 1944 r. pociąg z kosztownościami. Podsibirski nie był jednak w stanie wydobyć owego skarbu na powierzchnię i w tym celu zaczął rozmawiać z urzędami centralnymi.
W 1995 r. skontaktował się z ówczesnym wiceministrem finansów, z którym zawarł umowę. Na jej mocy do Podsibirskiego miałoby trafić 10 proc. wartości skarbu ukrytego w górze Sobiesz. A warto wspomnieć, że miała to być niebagatelna suma 40 miliardów dolarów. Doniesienia o ukrytym bogactwie miał potwierdzić Urząd Ochrony Państwa. Po trzech miesiącach weryfikacji uznano, że rząd nie sfinansuje wydobycia rzekomego skarbu, a UOP zabrał należące do Podsibirskiego mapy i plany. W 1998 r. Podsibirski wrócił w pobliże góry Sobiesz, by rozpocząć tam prace, za które zapłacili prywatni inwestorzy. Do skarbu jednak nie udało im się dotrzeć. Góra Sobiesz do dziś pozostaje nierozwikłaną zagadką, lecz wielu znawców tematu uważa, że o istnieniu w jej masywie tunelu, w którym znajdować miałby się pociąg, raczej należy zapomnieć. Nie wiadomo, jak duży koszt miało ponieść państwo w związku z akcją poszukiwawczo-wydobywczą. Warto jednak wspomnieć, że o rzekomym skarbie mówiono z entuzjazmem jako o szansie na podłatanie budżetu i
wiązano z tym znaleziskiem spore nadzieje.
Dużo odkryć, jakich dokonano na terenie Polski w ostatnich latach, a związanych jednocześnie z historią drugiej wojny światowej, stanowią pojazdy wojskowe oraz sprzęt. Są to niewątpliwe bardzo cenne odkrycia z punktu widzenia historycznego, jednak w mniejszym stopniu niż zaginione skarby budzą emocje społeczeństwa. Warto tu wspomnieć o kilku akcjach wydobywczych. Pierwsza miała miejsce w 1996 r. na Podkarpaciu. Wówczas w pobliżu miejscowości Sieniawa wydobyto kadłub radzieckiego czołgu lekkiego T-18. Wokół tej akcji narosło kilka niepotwierdzonych legend. Pierwsza mówi o tym, jakoby poszukiwania miały być prowadzone z pomocą... wideł, zaś druga, że wieża czołgu służyła do niedawna jako gong w jednej z remiz strażackich w pobliżu Sieniawy. Kadłub T-18 trafił do Muzeum Wojska Polskiego.
W 2011 r. na Pomorzu Zachodnim, na terenie byłego lotniska w Kluczewie, dzielnicy Stargardu Szczecińskiego, za sprawą "złomiarzy" wydobyto niemiecki czołg Panzerkampfwagen IV z okresu drugiej wojny światowej. Jeden z okolicznych mieszkańców, zauważył, jak kilku mężczyzn grzebie w błocie w pobliżu lotniska, a następnie udaje się na skup złomu z częściami gąsienic czołgowych. Sprawą zajęło się Muzeum Wojska Polskiego w Kołobrzegu. Pojazd zachował się w niezłym stanie i jest kompletnie uzbrojony oraz wyposażony.
Rok później, w październiku 2012 z dna rzeki Warty w pobliżu miejscowości Warta koło Sieradza, wydobyto brytyjski czołg Valentine Mk IX, który służył armii radzieckiej. Inicjatorem wydobycia czołgu był Jacek Kopczyński, miłośnik militariów. Mówiono że był to T-34 lub Sherman, jednak rzeczywistość zaskoczyła wszystkich. W akcji wydobycia pojazdu brało udział dziewięć pomp strażackich, a także koparki i inny sprzęt ciężki. Wiadomo, że Valentine przeleżał w Warcie od stycznia 1945 r. i zachował się w niemal idealnym stanie. Po wydobyciu obracały się jego koła oraz gąsienice. Znalezisko stanowi unikat na skalę światową, bo oprócz warciańskiego Valentine'a na świecie są podobno jedynie trzy inne maszyny tego modelu, które brały udział w akcjach bojowych.
Do poważnych przedsięwzięć wydobywczych należy niewątpliwie zaliczyć również wyciągnięcie z Bałtyku niemieckiego niszczyciela czołgów Jagdpanzer 38(t) Hetzer. Wydobyciem znajdującego się nieopodal brzegu na wysokości Juraty pojazdu zainteresowała się w 2006 r. Fundacja na Rzecz Odzyskania Zaginionych Dzieł Sztuki "Latebra". Niszczyciel wydobyto za drugim podejściem, w maju 2007 r. Okazuje się, że może to być najlepiej zachowany Hetzer będący w polskich zbiorach. Cały czas trwają jednak prace mające na celu przywrócenie pojazdu do stanu zbliżonego do pierwotnego.
W Bałtyku znaleźć można jednak nie tylko czołgi. Wiosną 2015 r. w pobliżu Helu znaleziono pływak polskiego przedwojennego samolotu Lublin R. XIII Hydro. Pływak to element konstrukcyjny, który pozwala na start oraz lądowanie samolotu na wodzie. Jest to odkrycie unikatowe, a sam element może pochodzić z jednego z aeroplanów, które we wrześniu 1939 r. walczyły na Półwyspie Helskim. Miejscem ekspozycji aluminiowego pływaka jest Muzeum Obrony Wybrzeża na Helu.
Jednak spektakularne akcje wydobywcze to nie tylko domena militariów. W 2012 r. niski poziom wody w Wiśle pozwolił na odsłonięcie skarbów zrabowanych z polskich pałaców przez Szwedów w XVII w. Czym jest ów skarb? To ok. 12 ton marmurów - fontanna, elementy wystroju sal pałacowych, płytki posadzkowe itp. Do akcji wydobywczej użyto policyjnego śmigłowca Mi-8. Eksperci oceniają, że znalezisko jest w bardzo dobrym stanie. Kolejną część owego skarbu, który znalazł się w Wiśle po zatonięciu szwedzkiej łodzi, na której pokładzie się znajdował, odkryto kilkanaście dni temu. Są to również marmurowe ornamenty, których łączna waga szacowana jest na ok. pięć ton. Przypuszczalnie nie są to wszystkie części wspomnianego skarbu.
Ostatnio z różnego rodzaju odkryciami spotykamy się coraz częściej i mówi się o nich coraz głośniej. Marcin Drews zaznacza, że milowym krokiem stać mógł się słynny już wałbrzyski „złoty pociąg”.
- Wałbrzyski pociąg ustanowił niezwykle ważny kulturowy precedens. Otóż na naszych oczach w ciągu miesiąca diametralnie zmieniło się podejście władz do wszelkich rewelacji ujawnianych przez poszukiwaczy. Dotychczas takie doniesienia były lekceważone, bowiem niesprawiedliwie uznawano, że odkrywcy-amatorzy i pasjonaci historii są mniej kompetentni niż urzędnicy. Tymczasem takie zdarzenia jak odkrycie wałbrzyskie, niski stan Wisły ujawniający zabytkowe artefakty czy coraz powszechniejsze wykorzystanie map LIDAR pokazują, że siła tkwi nie w skostniałych urzędach konserwatora zabytków, lecz właśnie w działaniach poszukiwaczy, którym nawet Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowe ze swoją polityczną obsadą może pozazdrościć wiedzy – mówi Marcin M. Drews, redaktor kanału Łowcy Przygód.