Miliony ludzi na "beczce prochu" - wystarczy iskra...
Teheran może dokonać swej pierwszej próby nuklearnej jeszcze w tym roku - tak twierdzą zarówno wywiady Izraela, jak i USA. Podobnego zdania są agencje europejskie. Oznacza to, że najbliższe 12 miesięcy mogą być przełomowe dla kwestii Iranu i całego Bliskiego Wschodu. Przy takim nasyceniu regionu Zatoki Perskiej siłami militarnymi obu skonfliktowanych stron, przy całkowitym braku wzajemnego zaufania i wysokim poziomie wrogości naprawdę niewiele trzeba, aby doszło do przypadkowego, niechcianego w rzeczywistości wybuchu konfliktu.
10.02.2012 | aktual.: 10.02.2012 13:21
Coraz więcej faktów zdaje się przemawiać za tym, że rok 2012 może być przełomowy dla trwającej już niemal dekadę tzw. kwestii irańskiej, czyli problemu programu nuklearnego prowadzonego przez Iran. Nie sposób jednak przewidzieć, nawet w przybliżeniu, jaki charakter może mieć ów spodziewany przełom: czy będzie to oczekiwane i pożądane przez wszystkich rozwiązanie dyplomatyczne, czy też odrzucana na razie przez większą część społeczności międzynarodowej konieczność sięgnięcia wobec krnąbrnych Irańczyków po militarne środki "przymusu bezpośredniego".
Rośnie ryzyko wojny
Obie drogi wyjścia z przeciągającego się kryzysu wokół Iranu są obecnie równie prawdopodobne, wydaje się jednak, że w ostatnim czasie gwałtownie wzrosło ryzyko siłowego rozwiązania problemu irańskiego.
Na rzecz tej tezy przemawia kilka faktów. Po pierwsze, Teheran niezmiennie prezentuje sztywną, nieprzejednaną postawę wobec fundamentalnych postulatów społeczności międzynarodowej (jak choćby żądanie pełnego i nieskrępowanego dostępu inspektorów MAEA do irańskich instalacji). Gra, jaką Irańczycy prowadzą w tej materii z inspektorami tej ONZ-owskiej agendy, jak żywo przypomina poczynania niegdysiejszego reżimu Saddama Husajna wobec funkcjonariuszy międzynarodowej misji, badających na początku ubiegłej dekady tropy irackiej broni masowego rażenia.
Po drugie, demokratyczny świat nie bardzo wie, jak dyplomatycznymi (politycznymi) środkami rozwikłać ten istny "węzeł gordyjski", jakim stal się kryzys związany z irańskim programem atomowym. Embargo na import irańskiej ropy naftowej, szumnie ogłoszone niedawno przez Zachód (głównie przez kraje UE, jako że USA od dawna nie handlują już niczym z reżimem ajatollahów), nie przyniesie spodziewanych rezultatów. Pomijając już fakt, że działanie takie jest typową bronią obosieczną (kilka państw europejskich, w tym te najbardziej dotknięte kryzysem jak Grecja, Włochy czy Hiszpania, będzie mieć poważne problemy z zaopatrzeniem w ropę), to nie przyniesie ono większych strategicznych korzyści, skoro nie przyłączą się doń Rosja ani Chiny. A to właśnie Pekin jest dziś głównym importerem surowców energetycznych z regionu Zatoki Perskiej (i szerzej - całego Bliskiego Wschodu).
Strach przed atomem
Po trzecie wreszcie - w ostatnich tygodniach coraz częściej pojawiają się doniesienia na temat znacznego przyspieszenia, jakie nastąpiło w procesie realizacji irańskiego programu nuklearnego, co ma być nie tyle efektem politycznej decyzji władz kraju, ile wynikać z przekroczenia przez irańskich inżynierów pewnej "masy krytycznej". Element ten miał umożliwić Teheranowi osiągnięcie etapu umożliwiającego szybsze i bardziej zaawansowane prace w ramach programu, np. wzbogacanie uranu do poziomu 20% (Iran ma już ponoć 100 kg tak wzbogaconego uranu), który jest wstępem do "militarnego" wykorzystania tego pierwiastka rozszczepialnego. Co ważne, o tym przyspieszeniu raportują już nie tylko Izraelczycy - tradycyjnie podgrzewający nastroje wokół kwestii irańskiej - ale też źródła zbliżone do społeczności wywiadowczej USA, przez kilka ostatnich lat (pod rządami prezydenta Obamy) prezentującej raczej stonowane stanowisko wobec Iranu. Obecnie zarówno źródła izraelskie, jak i amerykańskie są zgodne - Teheran może dokonać
swej pierwszej próby nuklearnej jeszcze w tym roku. Warto dodać, że podobnie do tej sprawy podchodzą wywiady państw europejskich, może nieco mniej liczących się w samej rozgrywce wokół Iranu, ale zainteresowanych sytuacją w szeroko ujętym regionie bliskowschodnim. Ta rzadko spotykana zbieżność ocen i prognoz w odniesieniu do irańskiego programu nuklearnego musi budzić nie tylko zdziwienie, ale i głęboki niepokój. Świadczy to o tym, że sygnały na temat irańskich postępów muszą być bardzo wyraźne i czytelne, a i sami Irańczycy zapewne zbytnio już się nie kryją ze stanem zaawansowania swych prac.
Kalendarz polityczny kluczem
Potencjalnie przełomowe dla kwestii irańskiej znaczenie 2012 roku wiąże się także z kalendarzem politycznym w Iranie i w USA, a zwłaszcza zaplanowanymi na ten rok wyborami w obu państwach (odpowiednio parlamentarnymi i prezydenckimi). Czynnik ten w oczywisty sposób determinuje politykę międzynarodową obu krajów, wpływa także na ogólny rozwój sytuacji w regionie bliskowschodnim.
Mechanizm ten jest szczególnie wyraźnie zauważalny właśnie w przypadku Iranu, gdzie elekcja nowego składu Medżlisu zaplanowana jest na 29 marca br. Jest tajemnicą poliszynela, że od czasu pamiętnej "zielonej rewolucji" z 2009 roku, będącej następstwem masowego sfałszowania przez władze wyborów prezydenckich, irański reżim jest poważnie podzielony wewnętrznie. Gdy zbliżają się wybory, w irańskim establishmencie polityczno-religijnym nasila się więc bezpardonowa walka o wpływy, pozycję i przyszłą władzę w kraju. Skonfliktowane ze sobą frakcje spierają się zarówno o kierunki rozwoju polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej.
W przypadku tej ostatniej, od trzech lat coraz więcej do powiedzenia ma także wszechpotężny, osławiony Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran). Strażnicy - podporządkowani bezpośrednio Najwyższemu Przywódcy (Rahbarowi), Alemu Chamenei - zaczynają już wręcz jawić się jako samodzielny, niezależny od prezydenta i rządu podmiot irańskiej polityki zagranicznej. Ich znaczenie rośnie również w miarę zwiększania się napięcia w regionie Zatoki Perskiej i zaostrzania się kryzysu wokół irańskiego programu nuklearnego. Nie można wykluczać, że kierownictwo Pasdarów - mocno wspierane w tej kwestii przez ultrakonserwatywne środowiska skupione wokół prezydenta Mahmuda Ahmadineżada - z pełną premedytacją dąży do eskalacji napięcia wokół Iranu. Dla tych ludzi byłaby to świetna okazja do zdecydowanego popchnięcia naprzód zaniedbanej ostatnio sprawy eksportu rewolucji islamskiej w regionie i realizacji głównych celów geopolitycznych Islamskiej Republiki: likwidacji Izraela, "oczyszczenia" obszaru Bliskiego Wschodu z
obecności USA i państw zachodnich, tryumfu irańskiej, szyickiej wizji konserwatywnego islamu.
Przeklęta Arabska Wiosna
A czasy w regionie nastały dla interesów Iranu wyjątkowo trudne. Trwająca od roku Arabska Wiosna poważnie naruszyła mozolnie budowane od trzech dekad podwaliny irańskiej pozycji strategicznej na Bliskim Wschodzie. W chaosie "demokratycznych" rewolucji w krajach arabskich powstaje nowy ład geopolityczny w regionie. Ta nowa strategiczna jakość na Bliskim Wschodzie charakteryzuje się wyraźnym i mocnym wzrostem pozycji sunnickich ruchów radykalnych, bardzo często wprost powiązanych z islamistami, generalnie wrogo nastawionych do szyitów (jako muzułmańskich heretyków) i do samego Iranu, jako duchowo-organizacyjnego centrum współczesnego szyizmu. Wyniki wyborów w Tunezji, Egipcie czy ostatnio w Kuwejcie oraz dramatyczny wzrost siły islamistów w Libii, Syrii, Maroku czy na obszarze Sahelu nie pozostawiają Irańczykom żadnych złudzeń. Oto świat arabski skręca wyraźnie w kierunku sunnickiego ekstremizmu religijnego i ideologicznego, nader chętnie sięgającego po stare, sprawdzone wzorce walki z szyickimi
odszczepieńcami (a także, oczywiście, z wszelkiej maści innymi "niewiernymi", zwłaszcza "krzyżowcami" i Żydami). Dodatkowo, z perspektywy Teheranu, w czysto strategicznym ujęciu, procesy te niebezpiecznie umacniają geopolitycznego i ideologicznego arcyrywala Islamskiej Republiki Iranu - Arabię Saudyjską i jej arabskich sprzymierzeńców znad Zatoki Perskiej.
Teheran pobrzękuje szabelką
Bezpośrednią konsekwencją takiego stanu rzeczy jest z jednej strony jawne już niemal wspieranie przez Teheran swego jedynego w regionie państwowego sojusznika - reżimu syryjskiego dyktatora Baszara al-Asada (w Syrii stacjonuje ponoć już kilka tysięcy irańskich Pasdarów, aktywnie uczestniczących w tłumieniu antyrządowych protestów). Z drugiej jednak strony daje się zauważyć coraz większa nerwowość w irańskiej polityce zagranicznej względem regionu. Stąd biorą się te wszystkie "pobrzękiwania szabelką" Teheranu - twarda retoryka (z zapowiedziami blokady cieśniny Ormuz na czele), nieustanne manewry sił regularnej armii i Korpusu Strażników, czy też zapowiedzi zaatakowania w odwecie wszystkich państw regionu pomagających w ew. ataku na Iran (klarowne przesłanie względem arabskich szejkanatów znad Zatoki Perskiej, ale też Gruzji, Azerbejdżanu czy Turcji).
Teheran desperacko próbuje również w ostatnich tygodniach odwrócić uwagę od siebie i swego programu atomowego, podkopując przy okazji pozycje Arabów. W tym celu Irańczycy umacniają szyicki ferment w Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie i Kuwejcie, a ostatnio także w Jemenie, gdzie znowu wzbiera wyciszona ostatnio rebelia szyickiego plemienia al-Huthi. Tylko patrzeć, jak zdesperowani Irańczycy rzucą na szalę swój ostatni strategiczny atut w regionie - libański Hezbollah, zdolny zasypać północ Izraela dziesiątkami tysięcy rakiet i pocisków. Jego otwarte wykorzystanie przez Teheran na obecnym etapie geopolitycznej rozgrywki wokół Iranu byłoby jednak jawnym casus belli i mogłoby oznaczać sprowokowanie Izraelczyków do ataku. Partia Boga pozostanie więc najpewniej w irańskim strategicznym odwodzie, wisząc nad północną flanką państwa żydowskiego jak przysłowiowy miecz Damoklesa i czekając na właściwy moment.
Bliskowschodnia beczka prochu
Kiedy można spodziewać się wydarzeń zwiastujących przełom w "kwestii irańskiej"? Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi - w każdej chwili. W każdym momencie może bowiem dojść do zawarcia jakiejś ugody dyplomatycznej - gdyby okazało się, np. że Irańczycy blefowali i muszą spuścić z tonu (scenariusz mało realny, ale niewykluczony całkowicie). W każdej też chwili może dojść do wybuchu konfliktu - i opcja ta jest chyba bardziej realna niż szanse na polityczny przełom. Przy takim nasyceniu regionu Zatoki Perskiej siłami militarnymi obu skonfliktowanych stron, przy całkowitym braku wzajemnego zaufania i wysokim poziomie wrogości naprawdę niewiele trzeba, aby doszło do przypadkowego, niechcianego w rzeczywistości wybuchu konfliktu.
Ze swej strony ani Izrael, ani USA nie zaatakują najpewniej Iranu przed końcem marca br. - uderzenie na ten kraj przed wyborami parlamentarnymi stanowiłoby idealny prezent wyborczy dla irańskich "twardogłowych" wszelkiej maści, spajając reżim i konsolidując społeczeństwo wokół władzy. Z podobnych względów trudno spodziewać się zdecydowanych działań amerykańskich przed wyborami prezydenckimi w USA (listopad br.). Oznacza to, że ew. atak na irańskie instalacje nuklearne może nastąpić najwcześniej późną wiosną tego roku (kwiecień?), a najpewniej - w rokującym największe szanse na sukces wydaniu amerykańsko-izraelskim - na przełomie 2012/2013 roku. Tyle tylko, że wówczas mogłoby być już za późno na powstrzymanie militarnej nuklearyzacji Iranu. Czas pokaże więc, czy Izraelczycy samodzielnie zdecydują się na wyeliminowanie groźby "nuklearnego holokaustu". Jeśli to nastąpi, przekonamy się o tym najpewniej już niedługo.
Jerzy T. Leszczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski