ŚwiatMilicja rozbiła protest w Mińsku - były ambasador RP zatrzymany

Milicja rozbiła protest w Mińsku - były ambasador RP zatrzymany

Jednostka specnazu zlikwidowała nad ranem miasteczko namiotowe na Placu Październikowym w Mińsku. Ok. 200 uczestników protestu, którzy domagali się powtórzenia wyborów prezydenckich na Białorusi, zostało zatrzymanych i wywiezionych w milicyjnych samochodach. Wśród zatrzymanych znalazł się były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz.

Milicja rozbiła protest w Mińsku - były ambasador RP zatrzymany

24.03.2006 | aktual.: 24.03.2006 16:12

Zobacz także fototemat:

Obraz

Ambasada RP na Białorusi potwierdziła, że wśród zatrzymanych w nocy na Placu Październikowym w Mińsku jest były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz i stażystka "Gazety Wyborczej" Weronika Samolińska.

Sekretarz prasowa ambasady Monika Sadkowska nie wykluczyła, że zatrzymani zostali jeszcze inni Polacy, ponieważ ludzi rozwożono do kilku różnych aresztów.

Powiedziała, że Maszkiewicz został mocno pobity; bito go zarówno podczas zatrzymania, jak i przewożenia do aresztu.

Pod areszt przybył szef wydziału konsularnego ambasady RP w Mińsku Krzysztof Świderek w towarzystwie jeszcze jednego konsula, ale nie dopuszczono go do Maszkiewicza.

Obaj konsulowie czekali kilka godzin przed aresztem. Nie wpuszczono ich do środka, nie udzielano też żadnych informacji. Służby więzienne twierdziły wręcz, że nic nie wiedzą, aby wśród zatrzymanych byli polscy obywatele. Nie pomogły też telefony do białoruskiego MSZ.

Po południu odwiedził zatrzymanych szef wydziału konsularnego Krzysztof Świderek. Warunki w areszcie są "nienajlepsze". Zatrzymanym zostaną przekazane środki sanitarno- higieniczne i prowiant.

Nie wiadomo, czy zatrzymana dziennikarka Weronika Samolińska miała akredytację dziennikarską, wymaganą przez białoruskie władze. Spytany o to redaktor naczelny lubelskiego dodatku "GW" Janusz Knap odpowiedział: Przypuszczam, ale nie jestem tego pewien, że nie ma akredytacji.

Polskie służby konsularne od świtu starały się o kontakt z zatrzymanymi. Od wczesnego ranka pod aresztem, do którego odwieziono uczestników protestu, byli dwaj konsulowie, w tym Świderek, ale nie dopuszczono ich do Maszkiewicza.

Wydział konsularny ambasady RP wystosował w tej sprawie pisemną notę do białoruskiego MSZ. Na rozmowę do MSZ udali się też charge d'affaires ambasady RP w Mińsku Aleksander Wasilewski i konsul Świderek.

Za ręce, za nogi, za włosy

Maszkiewiczowi udało się tuż po zatrzymaniu dodzwonić do konsula. Powiedział przez telefon, że jest zatrzymany, a wraz nim dwie Polki. Później komórka Maszkiewicza już nie odpowiadała.

Jedną z zatrzymanych Polek jest dziennikarka "Gazety Wyborczej" z Lublina Weronika Samolińska. Wiadomo, że przebywała w nocy na placu.

Gdy rozpoczęła się akcja likwidowania miasteczka namiotowego na placu, Maszkiewicz zadzwonił do radia "Swoboda". Poprosił, żeby zawiadomić polskie MSZ. Zaczęli wyciągać ludzi, otoczyli kordonem. Wszyscy usiedli na ziemi, wyciągają ich pojedynczo - za ręce, za nogi, za włosy. A potem biją ich już w samochodach - cytuje słowa Maszkiewicza radio "Swoboda".

W akcji usuwania protestujących uczestniczyło ponad stu uzbrojonych milicjantów. Około godz. 3 nad ranem (2 czasu polskiego) na plac zajechały więźniarki i autobusy. Ubrani na czarno funkcjonariusze specnazu otoczyli protestujących, którzy usiedli na ziemi trzymając się za ręce. Nic to jednak nie pomogło, po krótkim czasie wszystkich uczestników protestu załadowano do milicyjnych samochodów. AP podała, że między funkcjonariuszami a ok. 50 protestującymi, którzy stawiali opór, wywiązała się szarpanina. Cała akcja trwała 10-15 minut.

"Władzy puściły nerwy"

Wśród zatrzymanych jest m.in. syn przywódcy białoruskiej opozycji demokratycznej Aleksandra Milinkiewicza.

Władzy puściły nerwy - powiedział drugi z byłych opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich, Aleksander Kazulin, który przybył na plac. Milicjanci pojawili się w środku nocy, aby było możliwie jak najmniej świadków - ocenił. Na placu pozostały jedynie góry śmieci i przedmiotów pozostawionych przez demonstrantów. Pracownicy służb komunalnych, którzy pojawili się na miejscu, wrzucali je na podstawione ciężarówki.

W białoruskich dziennikach telewizyjnych pokazano sceny wynoszenia młodych ludzi z placu oraz zniszczone namioty i ich zawartość. Zademonstrowano pozostałe rzekomo po uczestnikach protestu butelki i puszki po alkoholu, pismo pornograficzne i jednorazowe strzykawki.

"Nikogo nie bili, pod rączkę pomagali wsiadać"

Według telewizji, zatrzymano "prowokatorów, próbujących zorganizować opór wobec sił bezpieczeństwa", w tym obywateli Litwy i Ukrainy. Ukraińcy należą do ekstremistycznej organizacji "Pora" - podkreśliła telewizja. Dowodzący akcją dowódca specnazu płk Jury Padabied zapewnił dziennikarzy, że zatrzymanych nie bito. Nikogo nie bili. Żadnego stosowania przemocy fizycznej. Pod rączkę nawet pomagali wsiadać - powiedział dziennikarce radia "Swoboda".

Jedyny prawdopodobnie uczestnik protestu, któremu udało się uciec na początku akcji, potwierdził, że milicja przed szturmem wezwała ludzi, by się rozeszli, dając im pięć minut. Komentując wydarzenia na placu, białoruska telewizja ogłosiła, że "opozycyjni kandydaci, którzy przegrali w wyborach (prezydenckich), porzucili wiecujących młodych ludzi i zawczasu opuścili Plac Październikowy".

Źródło artykułu:PAP
prezydentprotestwybory
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (11)