Milczenie owiec i pasterzy

Skłonności księdza prałata Henryka J. nie były w Gdańsku tajemnicą.

02.08.2004 | aktual.: 06.08.2004 20:40

Wspólne wyjazdy, luksusowe trunki, motocykl w prezencie, wypad do Rzymu, wspólne noclegi w szczecińskim hotelu Radisson - uczniowie z gimnazjum w Gdańsku nie mają wątpliwości, że Sławomir R. był w ten sposób wynagradzany za usługi seksualne świadczone księdzu prałatowi Henrykowi J. Sławomir R. tymczasem zniknął.

Papieski sekret

"Kleryk lub mnich, który molestuje młodocianych lub chłopców bądź jest przyłapany na całowaniu czy popełnia inny haniebny czyn, niech będzie wychłostany publicznie i po zgoleniu głowy niech twarz jego będzie opluta, niech będzie przykuty do metalowych łańcuchów" - napisał siedemnaście wieków temu św. Bazyl z Cezarei, jeden z ojców Kościoła. Niezdrowe skłonności niektórych księży - jak widaś na tym przykładzie - nie są zjawiskiem ostatnich lat, jednak dopiero ostatnio Kościół przestał sobie z nim radzić. Metody stosowane od wieków zaczęły zawodzić.

Istnieje silne domniemanie, że skłonności księdza prałata Henryka J. nie były tajemnicą dla jego przełożonego, arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. Matka gimnazjalisty Sławomira R. sygnalizowała w gdańskiej kurii, że jej syn jest kochankiem księdza J. Złożoność sytuacji polega jednak na tym, że biskup staje wówczas w obliczu konfliktu lojalności. Jako obywatel Rzeczypospolitej Polskiej zobowiązany jest do powiadomienia organów ścigania, ale papieskie zalecenia z 2001 r., zawarte w liście "Sacramentorum Sanctitatis Tutela", de facto nakazują mu zachowanie takiej wiedzy w tzw. sekrecie papieskim, równoznacznym z tajemnicą spowiedzi.

Nauczycielski sekret

W sprawie księdza prałata Henryka J. istnieje sporo wątpliwości. Podstawową kwestią jest ta, dlaczego tak długo zwlekano z powiadomieniem organów ścigania. Sprawa sięga bowiem 2001 r., kiedy to trzynastoletni wówczas chłopak nawiązał bliższą znajomość z prałatem. Miał mu pomagać na plebanii oraz w kościele. Sam też w księdzu znajdował oparcie. Mógł mu się wyżalać z problemów. W tym czasie był już podobno w konflikcie z rodzicami. Nie chciał szybko wracać do dość zaniedbanego i biednego domu, który mieści się w paskudnej dzielnicy, między gdańskim Śródmieściem a Bramą Oliwską, blisko równie odpychających terenów stoczni.

Jak twierdzą szkolni koledzy Sławomira R., zbyt zażyłe stosunki łączące chłopca i księdza prałata od początku były tajemnicą poliszynela. - Wszyscy o tym wiedzieli. O sprawie było głośno - tłumaczy nam Robert, kolega Sławka z gimnazjum przy Podwalu Staromiejskim w Gdańsku. - Przecież nie dało się ukryć motocykla wartego 8 tys. zł, który Sławek dostał w prezencie. Sam nam mówił, że to od księdza.

Natomiast nauczyciele Sławomira R. w tej sprawie kręcą. - Nikt z prokuratury nas nie informował, że toczy się jakieś postępowanie, którego głównymi bohaterami ksiądz prałat i nasz uczeń Sławek. Wszystkiego dowiedzieliśmy się z gazet! - zaklina się pragnąca zachować anonimowość nauczycielka. Problem polega jednak na tym, że kiedy nasi reporterzy pojawili się w szkole Sławka, żadne z mediów nie podało jeszcze, że chodzi o ucznia właśnie tej placówki.

Sąsiedzki sekret

Ukrywanie swej wiedzy na podobne tematy nie jest, niestety, specyfiką gdańską. Choś sąd skazał księdza Michała M. z Tylawy za molestowanie seksualne dziewczynek, wielu parafian odsuwa od siebie myśl, że mógłby on byś pedofilem. A przecież, jak twierdzą świadkowie, sprawa ciągnie się co najmniej od kilkunastu lat! Mimo wyroku proboszcz wrócił do swej parafii. Odprawia msze, spowiada, udziela sakramentów. - Ludzie boją się chodzić do kościoła - mówi Ewa Orłowska, która zeznawała przeciwko proboszczowi. - Ksiądz nic sobie z wyroku nie robi. Biskup też nie reaguje. - Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia - mówi "Wprost" ksiądz Józef Bar, kanclerz kurii w Przemyślu.

Prokuratorski sekret

Polskie organy ścigania w wypadku podejrzeń księży o jakiekolwiek przestępstwo zachowują się co najmniej dziwnie. Zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Ryszard Paszkiewicz odmówił udzielenia informacji na temat sprawy księdza prałata Henryka J. Powoływał się głównie na dobro osób pokrzywdzonych. Było to o tyle dziwne, że kilka dni wcześniej w Gdańsku-Zaspie ujawniono drastyczny przypadek pedofilii, dotyczący brutalnego gwałtu na dwóch chłopcach - dziesięcio- i trzynastolatku. Mimo to dziennikarze nie mieli żadnych przeszkód, aby uzyskać wszelkie informacje na ten temat.

Fotoreporterom ułatwiono nawet robienie zdjęć podejrzanemu. Podobnie jak w wypadku księdza Henryka J. było w sprawie księdza z Tylawy - prokuratura nie wykonała wielu czynności, jakie podejmuje, gdy chodzi o podejrzane o pedofilię osoby świeckie. Jak twierdzi Ewa Orłowska, nie zabezpieczono dysku twardego z komputera księdza. Tych problemów nie mieli w Austrii śledczy, którzy zabezpieczyli komputery w seminarium w St. Poelten; jeden z dysków należał zresztą do Polaka. Zwyczajem stało się u nas, że podejrzani o molestowanie nieletnich księża nie są aresztowani, co przy ich wpływach w środowisku daje olbrzymie możliwości mataczenia. Choć wiele wskazuje, że ksiądz prałat J. mógł się dopuścić molestowania, postępowanie nadal toczy się "w sprawie", a nie "przeciw". Na razie nikomu też nie przyszło do głowy na przykład zabezpieczenie twardego dysku w komputerze księdza prałata.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)