Mieszkanka Paryża dla WP: wcześniej ludzie się nie bali, teraz będzie inaczej
Boję się, że Francuzów ogarnie lęk. Nie widać oznak paniki lub wzajemnego nakręcania atmosfery, ale ludzie obawiają się tego, jak zmieni się teraz ich życie. Po zamachach w styczniu wszyscy bardzo szybko zdołali się otrząsnąć, teraz widać, że może być inaczej – mówi WP Anna Derecka, Polka mieszkająca na stałe w Paryżu.
14.11.2015 | aktual.: 14.11.2015 16:26
- W barze Mała Kambodża (jedno z miejsc, gdzie dokonano zamachu – przyp. red) bardzo często przesiaduje moja córka z przyjaciółmi. Na szczęście akurat wczoraj ich tam nie było. Ale to bardzo popularne miejsce spotkań młodych ludzi. Z tego, co wiem, jedna z przyjaciółek mojej córki jest ranna - opowiada pani Anna.
Nazajutrz po tragedii, jak mówi, na ulicach jest mniej ludzi niż zwykle, ale nie można powiedzieć, by Paryż pustoszał. Zamknięte są targowiska, zwykle w sobotę oblegane przez paryżan, jednak większość sklepów i kafejek jest czynna. Pani Anna przyznaje, że nie kursują niektóre autobusy i jedna linia metra, ale na ulicach przechodnie rozmawiają ze sobą. - Tutaj to charakterystyczne, że rozmawia się z nieznajomymi. Francuzi nie panikują, nie nakręcają się nawzajem. Ale mówią o swoich obawach. Boją się, że będą musieli żyć w jakiejś obsesji strachu – mówi mieszkanka Paryża.
Anna Derecka przyznaje, że po styczniowych zamachach na redakcję "Charlie Hebdo" i kolejnych w stolicy Francji, jej mieszkańcy szybko przezwyciężyli strach. - Tym razem może być inaczej. Ludzie widzą, że muszą się obawiać miejsc, w których zazwyczaj spędzają mnóstwo czasu od lat. Zastanawiają się, jakie ograniczenia wprowadzi rząd.
Pani Anna mieszka w dzielnicy, którą zamieszkuje również wielu Tunezyjczyków, Marokańczyków i Algierczyków. - Mają tu swoje sklepy, małe piekarnie. Wszyscy odcinają się od radykalnego islamu. Nikt do nich nie ma pretensji, nikt nie zachowuje się wobec nich agresywnie. Wiemy, że nie są niczemu winni – mówi.
Sławomir Cedzyński, Wirtualna Polska