Mieszkańcy Ełku podzieleni. Lokalna dziennikarka: za posprzątanie tego bałaganu zapłacą wszyscy
Haci mieszka w Ełku od 25 lat. Jako pierwszy, razem z żoną Polką, otworzył w tym mieście lokal z oryginalnym tureckim kebabem. Po polsku mówi świetnie. Nigdy nie stał się ofiarą ksenofobicznych ataków. Nigdy nie usłyszał o sobie złego słowa. Jest zszokowany tym, co w noc sylwestrową stało się przed lokalem "Prince Kebab".
- Czuję ogromny ból i współczuję rodzinie chłopaka, który tak brutalnie został zabity. Ci, którzy to zrobili, muszą być bardzo złymi ludźmi - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. Mimo, że prowadzą podobne lokale, nigdy nie poznał ludzi, którzy dźgnęli nożem 21-latka. Mimo protestów i nienawistnych haseł kierowanych do cudzoziemców, Haci nie czuje się zagrożony. - Oczywiście, jak każdy człowiek, w takiej sytuacji mam prawo być trochę zestresowany, ale się nie boję. Rozmawialiśmy z żoną, czy otwieramy dziś kebab. Zdecydowaliśmy, że tak, ponieważ nie możemy ulec paranoi - opowiada.
"Nastroje są napięte"
- My nie chcemy być wliczani do grupy terrorystów. Przecież spokojnie prowadzimy swój lokal - dodaje właściciel lokalu z kebabem. Mówi także o globalizacji i swobodnym poruszaniu się między granicami krajów. Dzięki temu mógł wraz z żoną zamieszkać w Polsce. - W każdym kraju są ludzie dobrzy i źli. Nie można ich wrzucać do jednego worka wyłącznie ze względu na pochodzenie. Jeśli wszystkich będziemy oceniać podobnie źle, powstanie ogromny chaos - mówi Wirtualnej Polsce.
Z nieoficjalnych informacji, do których dotarła Wirtualna Polska, wynika, że mieszkańcy, którzy zapoczątkowali protest, stanowili zorganizowaną i dobrze przygotowaną grupę. Mieli przy sobie dużą liczbę butelek, atrap koktajlu Mołotowa. - Większość z nich była także prawdopodobnie nietrzeźwa - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Renata Szymaszko, redaktor naczelna lokalnego portalu miasto-gazeta.pl.
Nie wszyscy ełczanie podpisują się pod protestem przed lokalem. - Nastroje wśród mieszkańców są napięte. Większości nie podoba się demonstracja. Starsi mieszkańcy uważają, że ta sytuacja powinna zostać rozwiązana inaczej niż protestami. Ludzie, którzy mieszkają nad lokalem, byli przerażeni. Jedna z pań wybiegła ze swojego mieszkania i czuła się na tyle zagrożona, że nie chciała do niego wrócić na noc. Załatwianie takich spraw za pomocą demonstracji, w takiej formie, nie podoba się chyba nikomu - dodaje Szymaszko.
"Coś w Ełku nie działa"
Większość cudzoziemców mieszkających w Ełku to Ukraińcy i Litwini zatrudnieni w tamtejszych zakładach produkcyjnych. Ci pochodzący z krajów arabskich stanowią niewielką grupę, która, według zapytanych przez nas mieszkańców, ginie w tłumie. Czy zatem Ełk jest miastem ksenofobicznym?
- Raczej nie. Mieszkańcy chcieliby rozstrzygnąć takie sprawy w bardziej pokojowy spokój. Nikomu nie podoba się niszczenie miasta. Bo za posprzątanie tego bałaganu zapłacą wszyscy mieszkańcy Ełku, choćby swoimi podatkami - komentuje Renata Szymaszko.
Zabójstwo przed lokalem "Prince Kebab" to w Ełku nie pierwszy przykład fizycznego konfliktu. Pod koniec marca w innym lokalu z kebabem na os. Jeziorna dwaj ełczanie zaatakowali pracowników baru. 22-letni Mateusz P. i 33-letni Paweł J. bili i kopali obcokrajowców z Algierii i Egiptu. Jeden z napastników został ranny. Obojgu prokuratura postawiła zarzut publicznego znieważenia stosowania przemocy na tle rasowym i naruszenia nietykalności osobistej pracowników lokalu. Z kolei w listopadzie tego roku grupa mężczyzn zdewastowała miastowy cmentarz, niszcząc 100 nagrobków. - Nie udawajmy, że jest bezpiecznie. Takich sytuacji jest zbyt wiele. Coś w Ełku nie działa - komentuje dziennikarka lokalnego portalu.
"Niech osądzają mądrzejsi"
Młodsi mieszkańcy miasta nie czują się zagrożeni z powodu niespokojnej sytuacji w Ełku. - Nie widzę i nie dostaję żadnych sygnałów odnośnie strachu wśród młodzieży, który miałby być spowodowany wydarzeniem z nocy sylwestrowej. Nasi uczniowie, z tego co wiem, nie opowiadają się po żadnej ze stron. Nie ma także głosów, że ktoś się czegoś boi. To wydarzenie to na pewno sensacja w naszym miejskim środowisku. Jednak u nas w szkole dzień przebiega normalnie. Frekwencja uczniów także jest w normie. Nic mi nie wiadomo, żeby któryś z nich był uczestnikiem protestu przed lokalem - mówi Wirtualnej Polsce dyrektor II Liceum Ogólnokształcącego w Ełku Barbara Fiedoruk.
Wśród nastolatków tej szkoły są również uczniowie pochodzenia innego niż polskie. Jeden z nich jest Ukraińcem, drugi Litwinem. Żaden z nich nie czuje się zagrożony z powodu swojej narodowości. - Myślę, że nasze dzieci są mądre. Przede wszystkim tolerancyjne. Do tej pory nie było widać akcji, które kazałyby sądzić, iż mamy z tym problem. Zachowują się tak jak trzeba. Nie ma co na siłę szukać sensacji. Według mnie zdarzył się wypadek. Niech osądzają mądrzejsi, kto jest winien, a kto nie - dodaje dyrektor.