Mięsopusty - koniec karnawału
Mięsopusty, zapusty lub szalone dni - tak w
tradycji ludowej i dworskiej Podkarpacia nazywano kilkanaście
ostatnich dni przed Wielkim Postem. Okres ten, kończący
karnawał, obfitował w zapomniane obecnie, a dawniej bardzo
rozpowszechnione zabawy, obrzędy i zwyczaje.
Jednym z takich zwyczajów były odwiedziny licznych gromad przebierańców, składających gospodarzom życzenia. Wśród nich był Cygan i Cyganka ze słomianym dzieckiem, Żyd, policjant i młoda para oraz najbardziej charakterystyczne "draby", które były głównymi postaciami tradycyjnych, mięsopustnych obrzędów.
"Draby" - zdaniem Andrzeja Karczmarzewskiego z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie - były tak doskonale ucharakteryzowane, że nawet sąsiedzi nie mogli ich rozpoznać. Miały bowiem twarze wysmarowane sadzą lub zakryte maskami, najczęściej z króliczych skórek. Ponadto miały duże, czerwone nosy i wystające zęby. Na plecach przyczepiały sobie garby, a na głowy wkładały wysokie, szpiczaste czapki ze słomy lub sitowia. Ich ciała okręcone były słomianymi powrósłami.
Wierzono, że odwiedziny "drabów" przynoszą domowi i mieszkającej w nim rodzinie szczęście. Wiarę w to potwierdzały życzenia składane przez przebierańców: "Gdzie drab przybędzie, tam szczęście będzie".
Tradycja odwiedzin przebierańców miała w różnych rejonach Podkarpacia różne odmiany. W okolicach Tarnobrzega chodziły korowody z okręconym słomą niedźwiedziem. Zwierzę prowadzone było na powróśle przez Kaśkę, czyli młodego chłopaka, przebranego za kobietę. Para ta tańczyła w obejściach "na len i konopie", wyskakując wysoko w górę. Taniec ten miał zapewnić obfitość i dorodność lnu i konopii. Aby wykluły się zdrowe i dorodne gąsięta, gospodynie oskubywały zaś niedźwiedzia ze słomy, którą później podkładały pod gęsi wysiadujące jaja.
Nie brakowało w okresie "szalonych dni" również hucznych zabaw połączonych z tańcami przy muzyce do białego rana. Tak żegnano karnawał zarówno w karczmach, chałupach, jak i dworach. Choć zabawy te znacznie się różniły, wszędzie jednak była obfitość jedzenia i picia.
Według Karczmarzewskiego taniec i obfitość pożywienia służyły w tym czasie nie tyko dla uciechy, ale miały magiczny sens. Miało to charakter prowokacji urodzaju i dobrobytu.
Gospodynie zbierały się w jednym z domów i tańczyły "na len i konopie". Natomiast mężczyźni tańczyli w karczmach przez trzy dni, nie wracając przez ten czas do domów. Wówczas mawiano, że za każdą parą tańczy diabeł lub siedzi na piecu i skrupulatnie spisuje tańczących, zwłaszcza tych, którzy nie zauważyli, że minęła północ i zaczęła się "Wstępna", czyli Środa Popielcowa.
Inaczej niż na wsi bawiono się w dworach. Ponieważ zabawy te trwały z reguły kilkanaście dni, to każdego dnia bale odbywały się na innym dworze. Doskonałą zabawę gwarantowały poszczególne punkty programu dnia, które zakładały różnorodność i określoną kolejność rozrywek.
Dzień należało rozpocząć nabożeństwem, po którym następowały wizyty, gry towarzyskie. Po południu gości zapraszano na obiad i przedstawienie, po którym następowała główna część wieczoru, czyli bal z tańcami i kolacja.
Tańce i zabawy kończyły się jednak o północy we wtorek zapustny. Cichła muzyka, basista zrywał strunę u basów na znak, że nadszedł post. Kobiety zdejmowały ozdoby i korale, aby założyć je dopiero na Wielkanoc. Gospodynie myły wrzątkiem garnki, w których gotowały lub smażyły mięso, by nie został w nich tłuszcz, ponieważ w poście jedzono tylko postne potrawy: kaszę, ziemniaki i żytni barszcz.