"Miałem wiele kobiet, spotykałem się z pięknością"
Miałem ich wiele, i tych mądrych, i głupich, naiwnych i przebiegłych. Były dla mnie bardzo ważne, ale często nie traktowałem ich poważnie - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Krzysztof Rutkowski, który mówi o sobie: "koneser kobiet". Czego życzy kobietom z okazji dnia kobiet? - Niech będą życzliwe, a zobaczą, co się będzie działo z facetami. Nie ma nic gorszego niż nieszczęśliwa i skrzywiona kobieta. Jeśli jest nadęta, to sprawa jest prosta: trzy, dwa, jeden, bomba! - mówi Rutkowski.
08.03.2012 | aktual.: 09.03.2012 13:10
Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska:8 marca to chyba pana ulubiony dzień w kalendarzu...
Krzysztof Rutkowski: Teraz to dla mnie przede wszystkim dzień urodzin Luizy i jej mamy. Obie urodziły się 8 marca. Ale ten dzień kojarzy mi się przede wszystkim z początkiem wiosny. Gdy jako mały chłopiec szedłem po tulipany dla mamy, zawsze kupowałem też pierwsze tego roku lody bambino. Pamiętam patyczki rzucane na ulice, na których topniał jeszcze śnieg. Gdy byłem starszy, objeżdżałem wszystkie dziewczyny z kwiatami.
WP: Tulipanami nie goździkami?
- Tulipanami. Później dzień kobiet zaczęto torpedować jako święto komunistyczne, zaczął wypychać je 14 lutego. Ja jednak nie widzę nic złego w jego obchodzeniu. Kojarzę ten dzień przede wszystkim z wiosną, nowymi pomysłami i wyzwaniami.
WP: W tym roku planuje pan coś specjalnego?
- Luiza musiała wyjechać na akcję do Madrytu, więc spędzamy ten dzień osobno. Świętowanie przełożymy na później.
WP: Ile kobiet dostaje tego dnia od pana życzenia?
- Życzenia składam tylko mamie. Praktycznie nie dzwonię do innych kobiet. Mogłoby to zostać źle odebrane.
WP: Jak to było w pana rodzinie, ojciec celebrował ten dzień?
- Ojciec pracował w milicji, mama była kierownikiem urzędu stanu cywilnego w Teresinie, więc dostawała dużo kwiatów, czekoladki. W tamtym czasie 8 marca podkreślano znaczenie kobiety w państwie. Były konferencje, koncerty w sali kongresowej, podziękowania ze strony rządu. Dla mnie jednak dzień kobiet to wyraz szacunku dla nich i ich roli w życiu rodziny. Ojciec zawsze miał dla mamy jakiś prezent.
WP: Kobiety odgrywają ważną rolę w pana życiu?
- Zawsze były moją słabością. Mama powtarzała, że mam przez nie same problemy. Ta słabość sprowadziła mnie na złe tory. Gdy w 2006 roku rozstała się ze mną Kasia Sakowska, dla której zostawiłem pierwszą żonę, oprócz pracy najważniejsza była zabawa. Imprezy i kobiety, które traktowałem przedmiotowo. Następnego dnia nawet nie wiedziałem, jak mają na imię. Podjąłem wtedy wiele nieprzemyślanych decyzji.
WP: Ale też wiele im pan zawdzięcza.
- To prawda. Pierwsze biuro stworzyłem z moją pierwszą żoną Anią w Wiedniu. Po naszym rozstaniu próbowała coś robić dalej, otworzyła biuro detektywistyczne w okolicach Katowic. Niestety, nie potrafiła poprowadzić tego w taki sposób, jak ja to robiłem. Interes poszedł w złą stronę, straciła duży kapitał.
WP: Próbowała współpracować z innym detektywem.
- Ten człowiek nigdy nie miał licencji. Okradł ją. Ostrzegałem ją, że to oszust, który pożyczał pieniądze od prostytutek, ale nie chciała mi wierzyć. Do dziś przychodzą do mnie klientki, które zostały przez niego oszukane. Dziwiło mnie, że moja była żona, która jest inteligentną kobietą, okazała się tak głupia i dała oszukać na ogromne pieniądze. Później próbowała jeszcze importować wino z Austrii, też wyszło to fatalnie.
WP: Utrzymują państwo kontakt?
- Mieliśmy dobry kontakt, dopóki nie wystąpiłem o zmniejszenie alimentów. Płacę jej co miesiąc ponad dwa tysiące euro. Przyznają panie, że to dużo. Gdy w pewnym momencie popadłem w kłopoty, Ania potraktowała mnie zimno, z wyrachowaniem. Chciała, żeby komornik zlicytował mój dom. Byłem tym bardzo zaskoczony. Nie chcę się żalić, ale grała mocno nie fair. Gdybym ja w taki sam sposób podszedł do naszego rozwodu, nie byłoby jej stać na życie, jakie teraz wiedzie. Zostawiłem jej dom pod Wiedniem, pięknie umeblowany. Straciłem milion dolarów. To był taki prezent ode mnie i podziękowanie. Sam wziąłem torbę i wyszedłem. Wiedziałem, że sobie świetnie poradzę i tak się stało.
WP: Ale to z pana winy doszło do rozstania.
- Związałem się z inną kobietą i tego nie żałuję. Ania obraziła się na mnie, być może razi ją, że prowadzę normalne życie i raczej nie widać, żebym miał kłopoty. Najgorsze, że przeciągnęła na swoją stronę też moją córkę.
WP: Jakie ma pan z nią relacje?
- Staram się być z nią w kontakcie, ale jest on mocno utrudniony przez jej matkę. Jeśli Ania powtarza jej: „widzisz, zostawił nas”, a w mediach pojawiają się informacje o moim związku z Luizą, że wszystko nam się układa, trudno im to znieść.
WP: Córka jest o pana zazdrosna?
- Sądzę, że czuje zazdrość. Jednak ja nie zostawiłem ich w biedzie, chorobie, problemach. Wiedziałem, że są doskonale przygotowane do życia. Często słyszy się o kobietach, które dostają 300-400 zł alimentów. Moja żona dostaje regularnie ponad osiem tysięcy złotych, więc zastanawiam się, skąd ta złość i nienawiść? Każda kobieta, która miałaby dzięki byłemu mężowi takie dochody i takie życie, powinna życzyć mu wszystkiego najlepszego, okazać mu swoją wdzięczność. WP: A może tak pana kochała i nie mogła się pogodzić z rozstaniem?
- Jeżeli ktoś idzie do komornika i stara się zlicytować ci chatę, to jest to dziwna miłość. Nie wiem, co nią kierowało, dlaczego chciała mnie zniszczyć. Najlepiej będzie, jeśli się z nią dogadam i zakończę ten ekonomiczny kontakt. Niewykluczone, że jeśli tak się stanie, nawiążemy jeszcze kiedyś współpracę.
WP: A inne kobiety z pana przeszłości? Ma pan na koncie wiele związków.
- To były genialne dziewczyny, mam z nimi dobre relacje. Anka jest wyjątkowa, zachowuje się najgorzej.
WP: To była miłość życia?
- Nie miłość życia, ale kobieta życia. Poukładała moje życie, była idealną żoną i współpracowniczką - lojalną, oddaną. Byliśmy w stanie oddać za siebie życie.
WP: Więc dlaczego pan z tego zrezygnował?
- Chemia. Poznałem Katarzynę Sakowską i świat się dla mnie zmienił. Nie było ważne już nic. Jestem tylko człowiekiem i tak się po prostu stało.
WP: Zawsze miał pan powodzenie u kobiet?
- Miałem ich wiele, i tych mądrych i głupich, naiwnych i przebiegłych. Były dla mnie bardzo ważne, ale często nie traktowałem ich poważnie.
WP: Podobno te mądre, nie nadawały się dla pana nawet na raz.
- Nie do końca tak było. Na ogół spotykałem z takimi, które nie były głupie, ponieważ dla mnie rozmowa z kobietą na poziomie ma ogromne znaczenie. Te, z którymi spędzałem wieczór, były zazwyczaj tylko ładne. Wieczorem coś iskrzyło, był dobry wygląd w pierwszym uderzeniu, a rano inny świat. Od razu mówiłem: "na razie, muszę już lecieć". Powierzchowne kontakty nie wystarczają na długo.
WP: Na co pan zwraca uwagę u kobiet w pierwszym momencie?
- Na wygląd. Dziewczyna musi mieć coś, co mnie zainteresuje.
WP: To pewnie gustuje pan w samych modelkach.
- Owszem, spotykałem się przez pewien czas z taką pięknością. Poznaliśmy się w Chicago, gdy udzielałem wywiadu dla polonijnej telewizji. Ona prowadziła ze mną wywiad. Po wszystkim mówię do niej: „wiesz co, zostaję na dwa dni, może wyskoczymy gdzieś wieczorem potańczyć? Znam parę fajnych klubów, będzie mój kumpel, wykładowca szkoły policyjnej, co ty na to?”. Umówiliśmy się, siedzimy z kolegami i ich kobietami, czekamy, a tu przysiada się do nas dziewczyna. Całkiem fajna, jest moc, konkret. Pytam się kolegi, kto to jest, a on do mnie: "to ta, z którą się umówiłeś". Nie wierzyłem. Okazało się, że to pierwsza wicemiss Polonia świata. Potem przyleciała do mnie, spotykaliśmy się jakiś czas, ale nie chciała zostać w Polsce.
WP: Często mówi pan w wywiadach, że życie z panem do łatwych nie należy. Może nie zniosła tempa pana życia?
- To prawda, jest bardzo ciężko. To nie jest bajka dla kobiety, która chce być tylko modelką. Luiza, moja obecna partnerka, mimo że pisze doktorat z filozofii, musiała się w pewnym sensie ukształtować mentalnie, by ze mną wytrzymać. Mam ważne tematy, które nie mogą czekać, więc ona musi dopasować swoje plany do moich.
WP: Musi czynnie uczestniczyć w pana życiu zawodowym?
- Dokładnie, inaczej nie da rady. Mój telefon dzwoni co 30 sekund. Jeśli dziewczyna nie potrafi odebrać telefonu czy rozmawiać z klientem, zaczyna się robić źle.
WP: Ma odbierać pana wszystkie telefony? Nawet te prywatne, od kobiet?
- Nie mam blokady w telefonie, nie mam tajemnic. Zresztą głupio by było, jeśli facet będący w związku chowałby komórkę po kieszeniach. To pierwszy sygnał, że coś ukrywa. W normalnym związku ludzie mają prawo odbierać swoje telefony i sms-y. Tajemnica korespondencji musi być uwolniona. Niestety często bywa inaczej. Prowadzę sprawy osób, które opowiadają, że mąż coś ukrywa, ma po dziesięć haseł w laptopie, poczcie elektronicznej i komórce. To nienormalne.
WP: Pan by tego nie zniósł?
- Od razu powiedziałbym takiemu partnerowi: „dzięki, cześć”. Zaufanie to podstawa.
WP: A co z zazdrością?
- Zazdrość może być tylko raz. Po co wkurzać się cały czas? Jeśli zazdrość ma uzasadnienie, trzeba się rozstać. To niszczy psychikę, bo nie dość, że męczę siebie, zatruwam życie drugiej osobie. Szkoda czasu na takie akcje. Jeśli nie masz ułożonego życia osobistego, nie możesz robić wielkich rzeczy. WP: Kiedy zazdrość ma uzasadnienie?
- Można być zazdrosnym na imprezie, gdy pijemy wino, a nagle pojawia się klient, który prosi do tańca twoją kobietę. Jeśli raz zatańczy, ok. Gdy jest nachalny, wchodzę i mówię, że pani sobie tego nie życzy. Wtedy bójka murowana. Miałem parę takich akcji.
WP: Jakie były najbardziej spektakularne akcje zazdrości w pana życiu?
- Pamiętam, jak Anka, moja była żona, siedziała pod ścianą i lamentowała. Miała ku temu powody. Nakryła mnie z jedną z aktorek, która przyjechała do nas do Wiednia w odwiedziny. Z kolei Katarzyna, inna moja była, wpadła w szał, gdy byliśmy na imprezie w Kamiennej Górze z prezydentem Łodzi. Było towarzystwo, zatańczyłem z dziewczyną ze stolika obok i nagle zaczęliśmy się całować. Przestałem się kontrolować i ostro dostałem w twarz, zaczęła mną szarpać. Mówiąc kolokwialnie, dostała na łeb.
WP: Bo często daje pan swoim partnerkom ku temu powody. Ostatnio pojawił się pan na imprezie, w której oceniał roznegliżowane dziewczyny. Była reakcja zwrotna?
- Nie, bo byliśmy razem.
WP: Tylko dlatego?
- Nie, po prostu nie było tam kobiet, które zrobiłyby na mnie wrażenie. I ona to widziała.
WP: Pan żartuje. Na konkursie piękności nie było atrakcyjnych kobiet?
- Daję słowo. Na ulicy znalazłbym lepsze dziewczyny do tego konkursu, niż te, które się zgłosiły.
WP: Ma pan oko do kobiet?
- Jestem koneserem.
WP: Według jakich kryteriów ocenia pan kobiety?
- Wszystko zależy od tego, czy oceniamy ją w sensie tzw. kontaktu jednorazowego, czy ma być kobietą na dłużej. W takiej sytuacji dziewczyna musi być intrygująca, a rozmowa z nią – sympatyczna. Jeśli facet chce się jeszcze z nią spotkać, jest dobrze. Oczywiście nie można uogólniać. Są różne kategorie mężczyzn dopasowane do konkretnych kategorii kobiet. Każdy szuka drugiej połówki jabłka, bo nasze braki i zalety muszą być mocno spasowane.
WP: Wierzy pan w szczęśliwe związki? Miał pan tyle kobiet.
- Wierzę, bo nawet jeśli związek się rozpadnie, to w pewnym momencie te połówki się łączą. Chyba że ktoś buduje związki na jakimś chorym patencie i podłoże kontaktu jest fatalne. Jak patrzę na faceta, którym kobieta pomiata jak śmieciem, mówię mu: „szczerze ci gratuluję tego związku, ale nie wypowiadam się”. Związek musi być absolutnie partnerski. Nawet jeśli trwa tydzień, a jest szczęśliwy, jest lepszy niż ten nieszczęśliwy, ciągnący się przez 20 lat.
WP: Ma pan intensywną pracę, bryluje w mediach… Ma pan jeszcze czas na dom?
- Wszystkim się wydaje, że lubię ciągle gdzieś latać, a ja odwrotnie. Uwielbiam swój dom w Łodzi. Mam tu Hiszpanię, Włochy, Las Vegas pod jednym dachem, autentycznie. Choć mam w sumie pięć rezydencji, tylko w tej jednej, w poharatanej i brzydkiej Łodzi czuję się najlepiej. Tu wypoczywam, szczególnie latem, przy basenie na tarasie.
WP: Jest pan romantykiem?
- Romantykiem pod kontrolą.
WP: Lubi pan niespodziewane kolacje przy świecach?
- Tak, gdybym miał na to czas. Moje życie jest dynamiczne.
WP: Czego życzy pan kobietom z okazji dnia kobiet?
- Żeby nie zatraciły swojej kobiecości i nie były zrzędliwe dla swoich partnerów, ale promieniały szczęściem i radością. Nie ma nic gorszego niż nieszczęśliwa i skrzywiona kobieta, dlatego nie będę im życzył zdrowia i spełnienia marzeń w życiu osobistym i zawodowym. Powiem jedno – niech będą życzliwe, a zobaczą, co się będzie działo z facetami. Jeśli kobieta jest nadęta, to sprawa jest prosta: trzy, dwa, jeden, bomba. Musimy się rozstać. Nie da się tak żyć.
WP: Powiedział psychoterapeuta, Krzysztof Rutkowski.
- Bo życie jest krótkie. Szkoda czasu na życie z niezadowoloną kobietą.
WP: A nie szkoda życia z niezadowolonym mężczyzną? Panom też złoży pan życzenia?
- Owszem, nie może być tak, że mężczyzna wchodzi do domu, czeka na obiad i marudzi. Micha pod nos i pilot od telewizora to za mało. Kobieta z takim nie wytrzymuje, albo, co gorsza, próbuje mu nadskakiwać. Życzę facetom, by dostrzegali swoje kobiety i byli uśmiechnięci. Nie chodzi o to, by od święta w zębach nosili goździki. Niech każdego dnia będzie dzień kobiet. Wtedy i mężczyźni będą szczęśliwi.
Rozmawiały Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska