Julia lubi płatać ojcu psikusy. - Mój tata jest księdzem - mówi u fryzjera. Andrzej całe dzieciństwo spędził na plebanii. Dzisiaj mówi o tym z dumą, choć kiedyś wolał milczeć, bo niełatwo było być synem duchownego.
Katolików rozpaliła informacja, że papież Franciszek rozważa częściowe zniesienie celibatu. To co w Kościele katolickim do niedawna stanowiło temat tabu, dla Andrzeja Molina, księdza Wojciecha i jego córki Julii, jest sprawą oczywistą. Są protestantami.
Andrzej Molin jest synem księdza Gustawa, który przez blisko czterdzieści lat był proboszczem parafii ewangelickiej w Międzyrzeczu. Ksiądz Wojciech Pracki to nie tylko obecny proboszcz ewangelickiej parafii w Opolu, ale też szczęśliwy mąż Doroty i ojciec Julii.
Andrzej Molin, Wisła, rok 2020
Moi synowie nie mają takich problemów, jakie ja miałem. Myślę, że z dumą mówią o tym, że ich dziadek był księdzem. Jakbym teraz gdzieś powiedział, że ojciec był księdzem, a ktoś by się roześmiał, to śmiałbym się razem z nim. Mam już inne podejście, ale kiedyś tak nie było.
Twardy jak luterska wiara
Mówi się, że można być twardym jak luterska wiara spod Cieszyna. Bo protestanci przetrwali na Śląsku Cieszyńskim, choć już wieki temu byli prześladowani. Za czasów kontrreformacji nabożeństwa odprawiali w lasach. Do dziś przetrwały ich schowane między drzewami ołtarze.
Spokoju nie mieli też w powojennej Polsce, gdy prześladowała ich komunistyczna władza. Odbierano im całe majątki, zamykano w aresztach i gnębiono. Mówiło się, że skoro protestant, to na pewno Niemiec. Tyle mogło służbom wystarczyć.
Mimo wszystko protestanci wciąż na Śląsku Cieszyńskim działają prężnie. Są miejscowości, gdzie stanowią większość mieszkańców. Ale parafie protestanckie działają w niemal każdym dużym mieście w Polsce. Choć tam zazwyczaj są zdecydowaną mniejszością.
Ksiądz Wojciech, Opole, rok 2020
Jak się łączy życie rodzinne i rolę księdza? Mieszkamy w tym samym budynku, gdzie jest parafia. Rano, zaraz po przebudzeniu, moje pierwsze zadanie to przygotować córce śniadanie do szkoły. Julia ma jedenaście lat. Jest na tyle duża, że ze wszystkim innym radzi sobie sama, ale od śniadania wciąż jest tatuś.
Potem córka idzie do szkoły, tak samo moja żona Dorotka, która jest nauczycielką. I jej też czasami przygotowuję śniadanie. Dopiero później mogę zabrać się za sprawy parafialne, przygotować się do nabożeństwa, chrztu, czasami pogrzebu. Po południu też uczę, ale religii.
Żonę poznałem podczas egzaminów na studia. Sympatyczna, ładna, uśmiechnięta, trochę zakręcona. Wpadła mi w oko. Gdy zaczął się rok akademicki, poznaliśmy się lepiej. Mówi, że na początku ją wkurzałem. Ale po dwóch miesiącach znajomości zostaliśmy parą. I przez ostatnich dwadzieścia lat nic się nie zmieniło.
Bez celibatu i świętych
Protestanci są chrześcijanami, ale od katolików odróżnia ich szereg rzeczy. Choćby celibat, a właściwie jego brak. Bo protestancki ksiądz może mieć i żonę, i dzieci. Nie czczą też świętych tak, jak robią to katolicy. Dla nich to tylko ludzie, którzy mogą być wzorem do naśladowania. Nie chodzą więc na pielgrzymki, nie kupują świętych figurek.
Nie uznają zwierzchnictwa papieża, odrzucają dogmat o jego nieomylności w sprawach moralności i wiary. Dlatego co kraj, to inny kościół protestancki. To, że szwedzki kościół ordynuje homoseksualnych duchownych i udziela ślubów jednopłciowym parom, wcale nie oznacza, że to samo zrobi kościół polski czy niemiecki.
Przede wszystkim dla protestantów liczy się tylko to, co napisane jest w Biblii. Jeśli coś tam ma uzasadnienie, może stanowić naukę kościoła. Nie uznają tradycji, konwenansów i zwyczajów, które obecne są u katolików. Jednym z nich jest celibat.
Andrzej Molin, Międzyrzecze, rok 1945
Ojciec nie miał łatwo, gdy przyjechał do Międzyrzecza. Było to tuż po wojnie. Parafia się kurczyła. Czasem rano okazywało się, że kilkadziesiąt osób zniknęło ze wsi. Nocą przyjeżdżał samochód. Zabierał ludzi i ślad po nich ginął. Niektórych zamordowano, innych wywieziono na wschód, do morderczej pracy.
To są makabryczne historie. Powody? To była taka kalka. Skoro ewangelik, to na pewno Niemiec. Niektórzy wyjeżdżali przed wyzwoleniem i wkroczeniem Rosjan. Bali się zostać, choć mieli tu spore majątki, dobytek życia. Ci, którzy zostali, szukali później pomocy. Szli po nią do księdza. I ojciec się w to zaangażował.
Pisał, dzwonił, próbował wyciągać ich z aresztów, pomagał majątki odzyskiwać, o ile mógł. Miał przez to problemy z bezpieką. Nieznajomi ludzie przychodzili do naszego domu, gdy rodzice wyjeżdżali. Nie mówili, kim byli, ale wiedzieliśmy, że to bezpieka. Śledzili każdy krok ojca. Grozili mu, że albo przestanie, albo zrobią z nim porządek.
We wsi pojawiali się wtedy nowi mieszkańcy. Zazwyczaj katolicy, którzy przyjeżdżali gdzieś ze wschodu. Zajmowali puste gospodarstwa. To byli ludzie Bogu ducha winni, którzy wcześniej doznali wielu krzywd. Też wyrzucono ich z domów. Ale nasza miejscowa ludność traktowała ich czasem jak osoby, które coś nam zabrały.
Pomiędzy mieszkańcami wsi były waśnie. Nie tylko pod kątem religijnym, ale i narodowościowym. Jako dziecko nie rozumiałem, dlaczego ktoś do mnie mówi, że jestem Niemcem i śmieje się z nas, że mamy "kocią wiarę". Prosiłem rodziców, żeby mi to tłumaczyli. Bo moja rodzina nie miała niemieckiego pochodzenia.
Ewangelik? No to Niemiec
Jak do każdej mniejszości, tak i do polskich protestantów przylgnęły stereotypy. Zwykle takie, że są innowiercami i Niemcami. Jednak historia polskich protestantów sięga samych początków luteranizmu. Czyli szesnastego wieku, gdy na drzwiach katedry w Wittenberdze swoje dziewięćdziesiąt pięć tez zawiesił Marcin Luter. Wkrótce po tym luteranizm dotarł również do Polski.
Na przestrzeni wieków w Polsce działały zarówno polskie kościoły protestanckie, jak i niemieckie. Te drugie stawiali choćby fabrykanci, którzy przyjeżdżali z Niemiec. Po tym, jak do Polski włączono dawne niemieckie ziemie, wielu protestantów deklarowało niemieckie pochodzenie. Czasem mieli dwa paszporty.
Ksiądz Wojciech, Cieszyn, rok 2008
Córka urodziła się w Cieszynie. Jako ojciec musiałem na parę pytań odpowiedzieć. Zawód? Ksiądz. Pielęgniarka spojrzała, ale tylko kiwnęła głową. Zapisała, że ksiądz. Obyło się bez komentarza. Pewnie nie byłem pierwszym duchownym, którego dziecko urodziło się w tamtym szpitalu.
Potem mieszkaliśmy w Warszawie. Tam córka zaczęła chodzić do przedszkola. Miała szczęście, bo w swojej grupie miała dziecko batiuszki prawosławnego, jedno dziecko ewangelickie i jedno żydowskie. To dla tych dzieci było naturalne. Jesteś córką księdza? Nie ma problemu.
Andrzej Molin, Międzyrzecze, rok 1960
Nasz kościół we wsi był mały. Brakowało wtedy pieniędzy. Nie było mowy, żeby utrzymać się tylko z pensji proboszcza. Mieliśmy sady niedaleko parafii, do tego trochę krów, kawałek pola i kilkadziesiąt uli. Ojciec urodził się na wsi, więc znał się na rolnictwie. To było nasze źródło utrzymania.
Ciężko harowaliśmy całą rodziną. Jako dziecko woziłem wózkiem siano i słomę, krowy pasłem. Parafia mogła działać, bo ofiarność wiernych była duża. Zaskakiwała nas. Bo bogatszych pozbawiono majątku, a wiele z nich musiało wyjechać. Zwykle zostawali ci ubożsi. Musiało to dla nich być ogromne poświęcenie.
Mieszkaliśmy na plebanii, ale dla nas był to normalny dom. Tylko drzwi otwarte mieliśmy prawie całą dobę. Cały czas coś się działo. Przychodziły dzieci ze wsi, gdy mama organizowała wycieczki. Bieda była, więc jeździliśmy konno, na wozach drabiniastych.
Ludzie, jak mieli jakieś swoje problemy, też przychodzili do ojca. Był dla nich jak terapeuta. Pamiętam wieczory, gdy już zasypiałem, ale słyszałem, że ktoś jeszcze z ojcem rozmawia. Przychodziła młodzież na spotkania chóru, śpiewali i się bawili. Były bale i tańce w karnawale. I to wszystko na plebanii.
Pamiętam jeszcze chłód. To był duży budynek. Wyglądał jak pałacyk. Nie dało się go całego ogrzać. Nie raz woda w kuchni nam zamarzła. Były przydziały węgla, ale to nie wystarczało. Czy to był religijny dom? Myśmy się przed każdym posiłkiem modlili, tyle.
Ksiądz Wojciech, Warszawa, rok 2000
Mój starszy brat też jest księdzem. Ale ojciec nie. Śmieję się, że "tatuś jest normalny". Brat przetarł szlak, a ja poszedłem w jego ślady. Sprawa była prosta. Dawniej obowiązywała powszechna służba wojskowa. Trzeba było coś zrobić, żeby do wojska nie pójść. Dlatego studia, myślałem o filologii germańskiej albo teologii. Wygrała teologia.
Potem na studiach poznałem żonę. I wyszło tak, że najpierw się ożeniłem, a potem zostałem księdzem. Dlatego nie wiem nawet, jak to jest być duchownym i kawalerem. Żona też od samego początku wiedziała, że tą drogą pójdziemy i będziemy w parafii pracować.
Razem, bo żona jest bardzo zaangażowana w życie parafii. Gra na organach, prowadzi chórek. Też jest teologiem, więc może odprawiać nabożeństwa. Zastępuje mnie, gdy się rozchoruję albo wyjeżdżam. Wiem, że jakość tego nabożeństwa jest taka sama, jak ja sam bym je odprawił. Uzupełniamy się.
Andrzej Molin, Międzyrzecze, rok 1970
Gdy chodziłem do podstawówki długo byłem jedynym ewangelikiem w klasie. Zdarzały się różne uwagi. Ale prawdziwe trudności pojawiły się, gdy chciałem do szkoły średniej zdać. Rodzice zawsze mi powtarzali, że muszę być lepszy niż reszta, bo inaczej będę miał problemy. I pierwsze miałem właśnie wtedy.
Dostawałem dobre oceny, starałem się, dużo umiałem, egzaminy też mi dobrze poszły. Chciałem się dostać do klasy z językiem angielskim, ale trafiłem do klasy z francuskim. To była moja pierwsza porażka w życiu. Taka niezawiniona.
Mama odważyła się wtedy pójść do dyrektora. Prosiła, żeby przeniósł mnie do klasy z angielskim. I to był kolejny szok. Usłyszałem, jak dyrektor powiedział, że powinienem się cieszyć. Dlaczego? Bo z takim pochodzeniem do szkoły zostałem przyjęty.
Wtedy najchętniej bym ukrył to, że jestem synem księdza. Byłoby mi łatwiej. Ale już na pierwszej lekcji nauczyciel robił zestawienie. Pytał uczniów, który jak się nazywa, gdzie mieszka. I kim jest jego ojciec. To był horror. Jak powiedziałem, że ojciec jest księdzem, to cała klasa w śmiech.
I dalej mieliśmy problemy. Jak mój brat skończył liceum, chciał iść na medycynę. Ale nie udało się. Zmieniono mu oceny na egzaminie wstępnym. Zafałszowano arkusz. I dostał się ktoś inny. Szkoła miała też taką możliwość, że osobę, które miała najlepsze wyniki w nauce, kierowała bez egzaminów na studia. Ja się tego mocno przyczepiłem. Mówiłem sobie, że muszę z tego skorzystać, bo to dla mnie szansa.
Na maturze miałem same piątki, ale i tak nie zostałem wytypowany. Wzięli kogoś innego, kto miał gorsze oceny. Wychowawca cały czas mi mówił, że to na pewno będę ja. Obiecał tego przypilnować. Nie był w stanie. Pamiętam, jak nauczyciele kombinowali. Chcieli ukryć to, że ojciec jest księdzem. I napisali, że był nauczycielem religii. Nic to nie dało.
Wiedziałem, że ja za wielkich marzeń nie mogę mieć. To w okresie młodości jest czymś okropnym. Dobitnie przez to czuję, co to znaczy być zniewolonym człowiekiem. Dlatego nigdy nie myślałem, żeby iść w ślady ojca i zostać księdzem. Ze względu na całe moje dzieciństwo.
Ksiądz Wojciech, Opole, rok 2020
Córkę staram się wychowywać tak, żeby była dobrym i otwartym człowiekiem. Ale też wierzącym. Wczoraj mieliśmy taką rozmowę. Przyszła i powiedziała, że jej koleżanka się nie modli, jej rodzice też nie i nie chodzą do kościoła. I co ona ma z tym zrobić?
Powiedziałem jej, że przede wszystkim nie oceniać. Bo jesteśmy wolnymi ludźmi, to nasza decyzja czy wierzymy. Powinnaś ich szanować, ale oni muszą też szanować ciebie, bo szacunek zakłada wzajemność. Myślę, że to jest esencja tego, co moja córka wyniesie z domu.
Czasami bywa zabawnie, córka lubi zaskoczyć. Choćby niedawno powiedziała głośno u fryzjera: "Mój tata jest księdzem". Ludzie się wtedy na mnie patrzą i muszę szybko dodać, że ewangelickim, więc wszystko gra.
Jestem przekonany, że to doświadczenie nieprzespanych nocy, rodzinnego życia, choć jest moją codziennością, to jest też cenną nauką. Ale rozumiem, że księża katoliccy tę codzienność znają bardziej z teorii.
Andrzej Molin, Wisła, rok 2020
Nawet gdy zmienił się ustrój, to nie było takie jednoznaczne. Wałęsa pokazywał bardzo przywiązanie do Kościoła katolickiego. Pojawiały się takie głosy, które ja z dzieciństwa pamiętałem. Podobno po wojnie Szwecja zaproponowała, że protestanci z Polski mogą przyjechać do nich. Pamiętam, jak ojciec powiedział, że to by było najlepsze rozwiązanie. Trzeba było wiać z Polski.
Ale koniec końców nie przypuszczałem, że to się tak potoczy. Będę miał wszystkie prawa tak jak inni. Nie byłem do tego przyzwyczajony, tak mnie wcześniej stłamszono. Byłem pewny, że zawsze będę musiał siedzieć cicho.
Dzisiaj wciąż boli mnie, gdy słyszę, że Polak to musi być katolik. I to ze strony władz. Poza tym często mówi się, że zbliżamy się do największych świąt katolickich, czyli Bożego Narodzenia. Wtedy my, ewangelicy, się gotujemy, że to są przecież chrześcijańskie święta, a nie tylko katolickie.
Do dzisiaj to, co było kiedyś, gdzieś tam tkwi. Piszą, że ewangelik to Niemiec. Wciąż pytają, w co my wierzymy. Czasami jest takie myślenie, że jak człowiek nie jest katolikiem, to jest dziwakiem.
Ksiądz Wojciech, Opole, rok 2020
Boli myślenie kliszami, szufladkowanie ze względu na wyznanie, które naszym społeczeństwie jest nadal obecne. Czasami muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Jestem Polakiem, urodziłem się jako Polak, mam polski paszport. I tutaj płacę podatki. Trudno czuć mi się kimś innym.
To ciągle wymaga wyjaśniania, że narodowość nie musi się wiązać z wyznaniem. Prawosławny nie musi być Rosjaninem, bo jest polskie prawosławie, tak samo są polscy Żydzi, muzułmanie i protestanci. Katolicyzm się ani na Polsce nie kończy, ani nie zaczyna.