ŚwiatMetoda na Trumpa. Sprzeciw wobec prezydenta stał się dochodowym przemysłem

Metoda na Trumpa. Sprzeciw wobec prezydenta stał się dochodowym przemysłem

Donald Trump to prezydent, którego Amerykanie kochają nienawidzić. A nienawiść dobrze się sprzedaje. Dlatego wyrósł na niej cały dobrze prosperujący biznes naciągaczy, oszustów i fałszywych ekspertów.

Metoda na Trumpa. Sprzeciw wobec prezydenta stał się dochodowym przemysłem
Źródło zdjęć: © Getty Images | Mark Wilson
Oskar Górzyński

Wydawałoby się, że Michael Cohen, osobisty prawnik i powiernik Donalda Trumpa, nie jest szczególnie wdzięcznym materiałem na bohatera opozycji i osobę wymagającą finansowego wsparcia. W końcu przez lata wiernie asystował przy najbardziej szemranych biznesach prezydenta i dorobił się kilku domów oraz majątku wartego miliony dolarów. Ale odkąd w ubiegłym tygodniu Cohen publicznie zwrócił się przeciwko Trumpowi, także i on może zbijać kokosy na jednej z najszybciej rozwijających się gałęzi amerykańskiej gospodarki - niechęci wobec Donalda Trumpa.

Fundusze prawdy i sprawiedliwości

W ciągu pięciu dni zbiórki na popularnym portalu GoFundMe, ponad trzy tysiące osób wpłaciło łącznie ponad 150 tysięcy dolarów na "Fundusz Prawdy Michaela Cohena". Jak dowiadujemy się z opisu, celem założonego przez adwokata Cohena "funduszu" jest opłacenie usług prawniczych, potrzebnych do zdradzenia "całej prawdy" śledczym badającym związki Rosjan z kampanią Trumpa.

"Michael zdecydował, by postawić na pierwszym miejscu swoją rodzinę i swój kraj. Teraz Michael potrzebuje waszej pomocy finansowej -- aby opłacić rachunki prawników. (...) Wszystkie darowizny pomogą Michaelowi Cohenowi i jego rodzinie w jego przygodzie, aby powiedzieć prawdę o Donaldzie Trumpie" - czytamy.

Zbiórka wywołała duże kontrowersje. Niektórzy zwracali uwagę, że zbiórki na rzecz zdecydowanie bardziej potrzebujących nie cieszą się taką popularnością, a 90 procent zbiórek dla osób proszących o pomoc w zapłaceniu astronomicznych opłat za leczenie, kończy się niepowodzeniem. Ale prawda jest taka, że Cohen jest jedynie kolejnym z serii przeciwników Trumpa, korzystającym z desperacji - i naiwności - milionów Amerykanów, liczących na jak najszybsze zakończenie tej prezydentury.

Kilka tygodni wcześniej jeszcze większymi hitami okazały się inne zbiórki publiczne. Kiedy FBI zwolniło ze służby Petera Strzoka - publicznie atakowanego przez Trumpa funkcjonariusza, który w prywatnych SMS-ach do swojej kochanki w niedwuznaczny sposób wyrażał się o prezydencie - wsparcie internautów było przytłaczające. Swój pierwotny cel zbiórki na GoFundMe - 150 tys. na opłacenie adwokata - Strzok osiągnął w kilka godzin. Kiedy poprzeczkę podniósł do 350 tys. - po kilkunastu godzinach już je miał. Następnego dnia podniósł cel do 500 tysięcy i znów szybko je zgromadził.

Podobnie było w przypadku wiceszefa FBI Andrew McCabe'a, jednego z ulubionych celów twitterowych tyrad Trumpa. Po tym, jak McCabe został zwolniony (audyt ministerstwa sprawiedliwości wykrył szereg uchybień) na dzień przed odejściem na emeryturę, McCabe otrzymał od darczyńców ponad pół miliona dolarów na swoją batalię sądową, oraz dodatkowe 18 tysięcy na fundusz emerytalny.

Twitterowi bojownicy o prawdę

Ale na niechęci do Trumpa zarabiają nie tylko znani i bogaci. Dla wielu, dotąd nieznanych osób z marginesu życia publicznego, prezydentura Trumpa i afery z nią związane były okazją do zdobycia sławy i pieniędzy, o jakich wcześniej nie mogli marzyć. Na Twitterze, medium szczególnie lubianym przez Trumpa, powstała cała armia, w dużej mierze anonimowych do tej pory śledczych, oferująca swoje analizy, syntezy, znaleziska i własne przecieki dotyczące rozmaitych aspektów przestępczej lub zdradzieckiej działalności Trumpa. Niektórzy bazują na ogólnodostępnych źródłach i artykułach prasowych, inni znajdują własne "źródła" i dowody - często kompletnie zmyślone.

Być może najbardziej jaskrawym przykładem jest Louise Mensch, była brytyjska posłanka Partii Konserwatywnej, która po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych niemal w całości poświęciła się badaniu "Russiagate". I na początku zaliczyła kilka rzeczywistych trafień m.in. jako pierwsza podając informację o badaniu przez śledczych związków ludzi Trumpa z rosyjskim Bankiem Alfa. Szybko jednak, na fali swojej popularności, zaczęła publikować całkowicie fałszywe "przecieki", pochodzące rzekomo od ludzi w służbach i prokuraturze. Przepowiadała m.in. karę śmierci dla doradcy Trumpa Steve'a Bannona, oraz szykowane przez śledczych akty oskarżenia przeciwko całej "wierchuszce" partii Republikańskiej, od Trumpa, przez wiceprezydenta, po spikera Izby Reprezentantów. Mensch szybko straciła swoją wiarygodność w mediach głównego nurtu, ale nie wśród internautów. W szczytowym momencie miała 400 tysięcy zwolenników.

Jak zarobić na oporze

Jak gwiazdy "#Resistance", twitterowego ruchu oporu, monetyzują swoją popularność? Istnieje kilka sposobów. Mensch zarabia głównie dzięki reklamom na swoim blogu oraz datkom od internautów. Eric Garland (w szczytowym momencie miał 250 tys. obserwujących), z zawodu "futurysta", który zasłynął megateorią mówiącą, że elekcja Trumpa była wynikiem rosyjskich machinacji obejmujących dekady planowania, założył specjalne, płatne konto na portalu i co miesiąc zgarnia od czytelników ponad 1600 dolarów (ma też osobne konto zbiórek na portalu Patreon). Podobnie postąpił John Schindler (270 tys. obserwujących), zdyskredytowany eks-oficer Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, który za dostęp do swoich "ekskluzywnych" tweetów kazał płacić 10 dolarów miesięcznie (obecnie ma 2,5 tys. "abonentów").

Inną drogą poszedł Scott Dworkin, polityczny konsultant również znany ze snucia spiskowych teorii, założył polityczną fundację mającą pomóc Demokratom w nadchodzących, listopadowych wyborach do Kongresu. Okazało się, że ponad 80 procent datków - ok. 130 tys. dolarów - przeznaczył dla siebie.

Z kolei Seth Abramson (530 tys. obserwujących), profesor prawa z Uniwersytetu w New Hampshire słynący z analiz liczących setki tweetów, planuje wydać swoją książkę - złożoną w całości ze swoich wpisów na Twitterze. Mimo rzeszy fanów, książka Abramsona może mieć jednak problem z odniesieniem komercyjnego sukcesu. Wszystko z powodu konkurencji. Witryny amerykańskich księgarni pełne są książek o Donaldzie Trumpie. Rekordy popularności biły zakulisowe plotki z Białego Domu autorstwa Michaela Wolffa, opowieści zwolnionego przez Trumpa szefa FBI Jamesa Comeya, a teraz biją je rewelacje celebrytki i byłej doradczyni Trumpa Omarosy Manigault. Ale to tylko najbardziej znane publikacje, bo oprócz tego jest przynajmniej pięć książek na temat "Russiagate", a do tego liczne biografie Trumpa, polityczne eseje i powieści political fiction.

Całkiem możliwe, że rynek przyjmie ich więcej. Bo choć ponad połowa Ameryki nie znosi swojego prezydenta, to uwielbia opowieści o nim. Niekoniecznie muszą być prawdziwe.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)