Polska"Mętna katastrofa" - Angol "popłynął" na polskim weselu

"Mętna katastrofa" - Angol "popłynął" na polskim weselu

Polska kojarzona jest czasem z kulturą picia wódki, tak jak Anglia kojarzona jest z kulturą picia piwa. Mówiąc bardziej dokładnie, w Polsce mamy do czynienia z kulturą łykania, a w Anglii z kulturą sączenia - zwierza się Jamie Stokes w felietonie z cyklu "Okiem Angola".

"Mętna katastrofa" - Angol "popłynął" na polskim weselu
Źródło zdjęć: © PAP

08.06.2010 | aktual.: 08.06.2010 13:37

Na szczęście miałem na sobie luźne spodnie. Na szczęście nie miałem nic ważnego do zrobienia przez cały następny tydzień, bo właśnie tyle czasu potrzebowałem, by móc na nowo zyskać jasność widzenia i stać bez pomocy. Całe doświadczenie było jednak niezmiernie przyjemne i pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego tak niewiele dzieje się w Polsce podczas letnich miesięcy – wszyscy są wyczerpani po weselach.

Przeczytaj felieton w oryginale!
Zajrzyj do wcześniejszych .

Znajomy ostrzegł mnie, że będzie dużo jedzenia. Ostrzegł mnie nawet, abym nie próbował jeść wszystkiego, co zostanie przede mną położone, w przeciwnym razie może się to skończyć anglokształtną eksplozją. Po godzinie trwania imprezy opadłem na krzesło, pokonawszy z wysiłkiem rosół, sporą ilość porcji przeróżnych mięs, talerz ziemniaków z kotletem i kilka kawałków pysznych ciast, które hojnie rozłożono wzdłuż całego stołu. „Cholera!” – pomyślałem. „To faktycznie było dużo jedzenia!” Jednocześnie poczułem duże zadowolenie z samego siebie, bo - mimo wszystko - dałem temu radę!

Kiedy godzinę później podano drugą kolację, założyłem, że musiała zajść jakaś pomyłka. Uśmiechnąłem się grzecznie do kelnerki i wyjaśniłem jej, że zapewne pomyliła stoliki, ponieważ przy naszym dopiero co zjedliśmy tyle, że wystarczyłoby to niedźwiedziowi na przetrwanie umiarkowanie mroźnej zimy. Pod nosami mych sąsiadów ze stolika pojawiły się złośliwe uśmieszki. Wtedy zdałem sobie sprawę, że chyba nie doceniłem weselnego wyzwania. Kilka godzin później, kiedy odstawiałem czwarty, opróżniony talerz, czułem, że jestem pokonanym i w dodatku znacznie zaokrąglonym człowiekiem. Wtedy ktoś wwiózł na salę całego upieczonego świniaka.

Wódka jest dość istotnym elementem każdego polskiego wesela, w podobnym sensie, jak powietrze jest dość istotnym elementem oddychania. Plany dotyczące jej zakupu zaczynają się na długo przed innymi, mniej ważnymi ustaleniami, takimi jak z kim będziemy się pobierać na przykład. Polska kojarzona jest czasem z kulturą picia wódki, tak jak Anglia kojarzona jest z kulturą picia piwa. Mówiąc bardziej dokładnie, w Polsce mamy do czynienia z kulturą łykania, a w Anglii – kulturą sączenia. Anglicy lubią duże napoje ze stosunkowo niewielką zawartością alkoholu, które mogą sączyć bez końca. Polacy lubią małe napoje z dużą zawartością alkoholu, które mogą wspólnie łykać w nieregularnych odstępach czasu. Francuzi, którzy reprezentują kulturę picia wina, mają upodobania znajdujące się gdzieś pomiędzy tymi dwoma ekstremami, dlatego sporo czasu mogą poświęcać na rozmowy o samym piciu. Nie jest łatwo przystosować się do kultury picia wódki. Widziałem jednego swego rodaka zmuszonego przyzwyczajeniem do popijania piwa pomiędzy
rundami wódki i widziałem koniec tej zabawy będący dość nieprzyjemną i mętnie pamiętaną katastrofą.

Jednym z zagrożeń wynikających z bycia obcokrajowcem na polskim weselu jest to, że każda osoba znajdująca się na sali chce się z tobą napić. Moje językowe umiejętności były jeszcze wtedy ograniczone, w przeciwieństwie do teraz, kiedy są jedynie kiepskie. Zamiast więc zabawiać się z innymi gośćmi rozmową, zabawialiśmy się serią prostych, jednosłownych toastów. To była długa, bardzo długa seria. Zaczynało się zwykle toastem za Polskę, potem Anglię, wesela, samą wódkę, a kończyło na toastach za przeróżne inne przedmioty, których nazwy znajdowały się akurat w moim ograniczonym słowniku. Jestem prawie pewien, że w którymś momencie zaproponowałem toast za zasłony i kapcie, ponieważ akurat dzień wcześniej nauczyłem się tych właśnie słów.

Bardzo ważną rzeczą jest także taniec; to kobieca wódka. Taniec na polskim weselu przypomina trening komandosów: jest bezlitosny i trwa aż do momentu, w którym nabierasz przekonania, że za chwilę skonasz. Anglicy pojmują taniec jako coś, co zdarza ci się robić w ciemnym pokoju po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu. Taniec Anglika nie różni się tak bardzo od objawów epilepsji; powoduje go brak chemicznej równowagi w mózgu i jego rezultatem mogą być przeróżne obrażenia występujące u tych, którzy znajdują się najbliżej tancerza. Kiedy moja żona pierwszy raz zobaczyła mnie tańczącego, wsadziła mi skórzany pasek między zęby i wezwała pogotowie. Polski weselny taniec odbywa się w parach, w pełnej światła sali i nie zawiera prawie żadnych elementów grania na powietrznej gitarze. Gdybym nie był tak przejedzony, że po godzinie 11 nie mogłem się już dźwignąć z krzesła, z pewnością zakończyłbym ten wieczór w szpitalu.

Pamiętam także sporo śpiewania. Piosenkę „Sto lat” słyszałem ze sto razy. Było też chyba z tuzin innych hałaśliwych piosenek, do których śpiewania postanowiłem się dołączyć, mimo, że nie znałem ani słowa i od czasu do czasu robiłem z siebie głupka, włączając się do partii kobiecych. Nikt nie wydawał się mieć nic przeciwko. Gospodarze byli najbardziej podekscytowani tym, że mogłem zobaczyć weselne, pijackie zabawy odbywające się pod koniec całej imprezy. Niestety były to takie same zabawy, które widziałem już na wielu angielskich weselach i one akurat okazały się jedyną rzeczą w całej tej polskiej weselnej przygodzie, która nie była dla mnie ogromnie miłą niespodzianką.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (260)