Menkiszak: Rosja stawiała na Trumpa. Patrzy na kryzys w USA i czeka, co zrobi Biden
Rosjanie stawiali na Trumpa i się rozczarowali. Teraz sądzą, że Joe Biden będzie musiał przede wszystkim opanować wewnętrzny kryzys, co odbije się na polityce zagranicznej. Co to oznacza dla Polski? Na razie trudno ocenić. Ale miejmy świadomość, że jesteśmy postrzegani przez Rosję jako wróg, choć nie pierwszoligowy - mówi dla Magazynu WP dr Marek Menkiszak.
Bartosz Kołodziejczyk: Joe Biden zacznie od gaszenia pożarów w Stanach Zjednoczonych. W wywiadzie dla telewizji Rassija-1 Władimir Putin wspomniał o "głęboko zakorzenionych kryzysach", które trawią USA od wewnątrz. Jak Rosja wykorzysta te kryzysy na swoją korzyść?
Marek Menkiszak, kierownik Zespołu Rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich: Jak zwykle u Putina mamy do czynienia z mieszanką. Z jednej strony jest dosyć jasna propaganda, której celem jest ukazanie USA jako upadającego mocarstwa. Po drugiej stronie jest Rosja, przedstawiana jako zupełne przeciwieństwo Stanów - państwo silne i stabilne, lepiej funkcjonujące.
Ale wypowiedzi Putina to nie tylko propaganda. To także pewna percepcja, na które składają się dwa pozornie sprzeczne ze sobą elementy. Pierwszy - USA są egzystencjalnym wrogiem Rosji. To państwo ogarnięte obsesją światowej dominacji, które stara się zmieniać reżimy na świecie. W tej percepcji Rosja jest ofiarą amerykańskiej polityki, która pod płaszczykiem demokracji i kolorowych rewolucji ma wprowadzić zmiany na Wschodzie.
Drugi obraz, który funkcjonuje równolegle do pierwszego, to wiara w globalny kryzys Zachodu. Elity na Kremlu wierzą, że kryzysy pojawiające się w Stanach Zjednoczonych są dowodem na to, że mamy globalny kryzys i może on doprowadzić do zmiany układu sił, także w Europie. A taka zmiana może skończyć się dojściem do władzy ugrupowań populistycznych i nacjonalistycznych, które będą prowadziły bardziej „pragmatyczną” politykę wobec autorytarnej Rosji, czyli będą wchodzić z nią we wspólne interesy.
Czyli możemy powiedzieć, że Rosja w amerykańskim kryzysie upatruje szansy na powrót do dawnej mocarstwowości?
Tak. Musimy jednak pamiętać, że dzieje się to nie tyle poprzez wzmocnienie potęgi samej Rosji, która próbuje podtrzymywać swój system polityczny i utrzymywać na powierzchni swoją gospodarkę. Przewaga Rosji ma być przede wszystkim wynikiem słabości przeciwnika. Kreml umiejętnie stara się wykorzystywać słabości innych, żerować na nich, podtrzymywać je i rozpychać się tam, gdzie słabną wpływy Zachodu.
Waszyngton stoi przed potężnym wyzwaniem. Przezwyciężanie tego kryzysu może pochłonąć wiele energii i uwagi nowej administracji, która na pewno będzie chciała być bardziej aktywna w sferze międzynarodowej od ekipy Trumpa. Ale bez wątpienia to, co będzie działo się wewnątrz kraju, będzie na tę politykę wpływać. W pewnym stopniu może ją też utrudniać. Prowadzenie aktywnej polityki zagranicznej wymaga jakiegoś konsensusu społecznego we własnym kraju.
I tu wchodzi cyberwojna - doskonałe narzędzie działań asymetrycznych. Rosja wiele zainwestowała w kadry i potencjał ofensywnych działań cybernetycznych, czyli w hakerów. Efekty widzimy wszyscy. Można doprowadzić do problemów politycznych, destabilizacji państw, kradzieży tajnych informacji. Cyberatak z grudnia, którego pełnej skali nie znamy, to pewien rodzaj szerokiego "zarzucania sieci".
Ofiarą tego ataku padł m.in. Departament Energii, któremu podległa jest Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Jądrowego. Czy celem Rosji były tylko Stany, czy może też państwa sojusznicze?
Ze szczątków informacji, które mamy, wynika, że atak miał charakter raczej globalny, a w ręce Rosjan wpadło naprawdę wiele. M.in. dostęp do ważnych instytucji amerykańskich, które odpowiadają za bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych.
Mamy do czynienia ze świadomym ograniczaniem informacji o ataku, ponieważ pełna wiedza o jego skutkach jest problematyczna dla bezpieczeństwa Stanów i państw sojuszniczych. To, co wiemy, wskazuje na to, że Rosjanie próbowali stworzyć pewne "wyłomy w murze", przez które później mógłby nastąpić o wiele agresywniejsze cybernetyczne uderzenie. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że atak został ujawniony. Przejęcie kontroli nad instytucjami infrastruktury bezpieczeństwa mogłoby być dramatyczne w skutkach.
Polska jest w militarnym i politycznym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi w ramach NATO, ma dobre relacje bilateralne z Waszyngtonem. Czy możemy czuć się bezpieczni? Administracja Bidena odpowie na ten cyberatak?
Polska, miejmy świadomość, jest postrzegana przez Rosję jako wróg. W skali zagrożeń dla Kremla nie jesteśmy pierwszoligowym przeciwnikiem, jednak jesteśmy ważnym graczem ze względu na to, że z Rosją graniczymy i znajdujemy się na linii frontu. Nie miejmy złudzeń, że Rosja nie prowadzi wobec nas agresywnych działań. To się dzieje - nie tylko dlatego, że jesteśmy sojusznikami USA, ale zwłaszcza przez bliskie sąsiedztwo i pewien potencjał, którym dysponujemy, a także z powodu sprzeczności interesów politycznych i gospodarczych.
Jakiej polityki zagranicznej względem Rosji możemy spodziewać się ze strony Joe Bidena i jego współpracowników? Czy będzie to "Obama sprzed aneksji Krymu", który dążył do neutralizacji napięć na linii Waszyngton-Moskwa, czy będzie to może Obama po 2013 roku, gdy te relacje pogorszyły się ze względu na sankcje nałożone na Moskwę, a może będzie to Joe Biden - zupełnie nowe, pragmatyczne podejście do stosunków z Kremlem?
Z punktu widzenia Rosji Biden i jego administracja mają i wady, i zalety. Wad jest oczywiście więcej. Postrzeganie administracji Bidena wpisuje się w stereotyp, który mówi o tym, że rządy Partii Demokratycznej mają na celu budowanie przywództwa amerykańskiego, a także formowanie świata w duchu praw człowieka i demokracji właśnie. Inaczej Kreml postrzega rządy i prezydentów z ramienia Republikanów. Według Rosji administracje kolejnych republikańskich prezydentów są bardziej realistyczne, skupione na obronie interesu narodowego. Dlatego Biden wydaje się większym zagrożeniem, bo jego ugrupowaniu przypisuje się dążenie do zmian na świecie, a tego Rosjanie nie chcą.
Rosjanie dostrzegają jednak też szanse związane ze zmianą władzy w USA. Tu możemy wyróżnić trzy elementy.
Po pierwsze rosyjskie władze są przekonane, że ludzie Bidena ze względu na wspominany przez nas kryzys w Ameryce będą bardziej pochłonięci sprawami wewnętrznymi, co przekuje się na mniej efektywne prowadzenie polityki zagranicznej. Problemy wewnętrzne Ameryki mogą spowodować redukcję wydatków, w tym tych na zbrojenia, co dla Rosji jest bardzo istotne.
Po drugie - optyka rosyjska zakłada, że administracja Bidena, mimo wrogości ideologicznej, będzie szukała pewnego załagodzenia relacji z Rosją, ponieważ priorytetem nowego gabinetu będzie przeciwstawienie się Chinom.
Po trzecie wreszcie administracja Bidena jest postrzegana jako ta, dla której ważne są kwestie rozbrojenia, w tym nuklearnego. O ile administracja Trumpa uchodziła za tą agresywną, która niszczyła porozumienia rozbrojeniowe, tak gabinet Joe Bidena przez Rosjan postrzegany jest zupełnie odmiennie.
Czy możemy powiedzieć, że z perspektywy rosyjskiej Joe Biden i jego gabinet to szansa na powrót do bardziej przejrzystej polityki, po nieprzewidywalnych rządach Donalda Trumpa?
Te bieguny tak naprawdę się odwracają. Rosjanie stawiali na Trumpa. Uważali, że jego wygrana przyniesie im więcej korzyści. Liczyli na pewną transakcję z nim, lecz się rozczarowali. Kolejne sankcje bardzo ich denerwowały. Głównym problemem Trumpa w oczach Kremla była właśnie jego nieprzewidywalność. Rosja sama stała się jej ofiarą. Dlatego tak, to, co uważano za wadę w administracji Trumpa, u Bidena może być szansą. Rosjanie byli bardzo przywiązani do przewidywalności polityki amerykańskiej. W tym sensie przyjście Joe Bidena, człowieka, który pierwszy sformułował hasło "resetu" i ogłosił je na konferencji polityki bezpieczeństwa w Monachium w 2009 roku, jest dla Rosji zaletą.
Czy możemy się spodziewać jakichś "resetowych" ruchów Kremla?
Rosja przyjmie względem Stanów Zjednoczonych postawę wyczekującą. To typowe podejście rosyjskie. Możliwa jest też sytuacja, w której Rosjanie sami wysuną drobne propozycje, lub też wykonają pozorne "gesty". Taka była chociażby wcześniejsza deklaracja tzw. moratorium (wstrzymania – red.) rozmieszczenia rakiet krótszego i średniego zasięgu, mimo formalnego wyjścia Rosji i Stanów Zjednoczonych z traktatu INF.
Wreszcie, Rosja może przyjąć taktykę punktowej agresji, wbijania szpilek, co robiła już wielokrotnie. Nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych, poprzez cyberataki, ale też tam, gdzie Stany mają swoje interesy – na przykład w Syrii czy w Afganistanie. Myślenie na Kremlu często bywa takie, że jedyną metodą wywołania pozytywnej reakcji przeciwnika jest pokazanie mu determinacji Rosji do szkodzenia interesom danego kraju, co zmusi jego władze do negocjacji.
Wspomniał pan, że gabinet Bidena będzie dążył do redukcji zbrojeń, w tym arsenału nuklearnego. Jak może się to przełożyć to na amerykańską obecność w Polsce? Słyszymy, że amerykańscy żołnierze u nas zostaną, ale nie wiemy w jakiej liczbie.
To trudne do oceny. Ścierają się tu dwa elementy. Z jednej strony w tej tworzącej się administracji mamy osoby, które opowiadały się i opowiadają za inwestowaniem w sojuszników. Tym sojusznikiem jest także Polska. To się wiąże z kontynuacją tak zwanej "wysuniętej obecności" amerykańskiej (przyjęta w 2016 roku w Warszawie inicjatywa utrzymania obecności wojskowej na terytorium państw NATO, której celem jest gwarancja bezpieczeństwa "wschodniej flanki" - red.) i ze wsparciem finansowym i politycznym dla wojsk w Polsce. Trudno wyobrazić sobie, by teraz się z tego wycofywali. Z drugiej strony mamy kryzys gospodarczy spowodowany przez pandemię koronawirusa. Konieczność wzmocnienia gospodarki amerykańskiej stworzy presję na to, by ograniczać wydatki, w tym te na obronę i redukować obecność wojskową za granicą.
Musimy pamiętać, że Polska jako państwo sojusznicze, położone na granicach NATO, jest z punktu widzenia USA krajem dosyć istotnym. Z drugiej strony to, że relacje amerykańsko-rosyjskie mogą wpływać na pozycję Polski, jest oczywiste. Pamiętajmy, że za Obamy dwukrotnie rewidowano projekt tzw. tarczy antyrakietowej, w której Polska była i pozostaje pod kątem planowania ważnym elementem. To, czy np. kwestia instalacji tarczy w Redzikowie stanie się elementem przetargu w relacjach Waszyngton-Moskwa, czy będzie miało to wpływ na nasze relacje sojusznicze - to jest pytanie otwarte, na które na dziś nie mamy odpowiedzi. Warto podkreślić, że ten pierwszy element stanowi tu jednak bardzo istotną przeciwwagę i nie słyszymy na razie, by Amerykanie mieli zacząć wycofywać się z Polski.