Meksyk rozprawił się z potężnymi narkobossami
Meksykańskie siły bezpieczeństwa rozprawiły się niedawno z ostatnimi dwoma potężnymi przywódcami karteli narkotykowych. Joaquin "El Chapo" Guzman wylądował w więzieniu, Nazario "El Chayo" Moreno - w grobie. Czy upadek mafiozów oznacza też koniec wojny narkotykowej, która ogarnęła cały region? Niestety, historia pokazuje, że zmierzch jednego narkobossa oznacza świt kolejnego...
Joaquin Guzman był najpotężniejszy. Działał ponad trzy dekady, odpowiadał za 25 proc. przemytu narkotyków do USA i zatrudniał 150 tysięcy ludzi. Dysponując majątkiem szacowanym na miliard dolarów, poruszając się czasem z 300 ochroniarzami, mógł czuć się nietykalny. Nazario "El Chayo" Moreno był najbardziej szalony. Tak też czasem o nim mówiono: "al Mas Loco". Odziany w białe szaty, zafascynowany komiksowym bohaterem będącym skrzyżowaniem Robin Hooda z Supermanem, przywódca kartelu Rycerzy Templariuszy pozował na dobroczyńcę, filozofa i mesjasza. Kiedy jednak trzeba było zabijać lub torturować, robił to. Często własnoręcznie.
Jeszcze w zeszłym miesiącu obaj mężczyźni siali postrach w całej Ameryce, od Kanady po Argentynę. Dzisiaj pierwszy z nich znajduje się w więzieniu. Drugi - w grobie.
22 lutego meksykańska piechota morska pojmała Joaquina "El Chapo" Guzmana, szefa największego syndykatu narkotykowego świata - kartelu Sinaloa. Gdy marines wpadli do skromnego apartamentu w nadpacyficznym kurorcie Mazatlan, gdzie się ukrywał, najbardziej poszukiwany gangster globu smażył akurat śniadanie dla swojej żony - niedawnej miss piękności - i dwójki małych dzieci. Poddał się bez walki.
Koniec Moreno był znacznie bardziej spektakularny. Wzbudzający grozę gangster zginął w ulicznej strzelaninie z komandosami rankiem 9 marca. Wcześniej przez całą noc świętował 44. urodziny.
Aby mieć pewność, że zabity mafiozo był faktycznie liderem Templariuszy, śledczy od razu przeprowadzili badania genetyczne. Moreno już raz wyprowadził ich w pole - 2010 roku umiejętnie sfingował swoją śmierć, czym upokorzył organy ścigania i podbudował własną legendę. Tym razem zginął naprawdę.
Dla rządu w Ciudad de Mexico upadek obu donów to ogromny sukces medialny. W trwającej od grudnia 2006 roku "wojnie narkotykowej" zginęło co najmniej 90 tysięcy ludzi. Kolejne tysiące ofiar padły w mniejszych krajach Ameryki Łacińskiej, które zamieniły się w pole dzikiej rywalizacji między meksykańskimi kartelami. Krew lała się też w amerykańskich metropoliach. "El Chapo" i "El Chayo" od początku należeli do głównych graczy tego konfliktu. - Wykonaliśmy ważny krok w kierunku pokoju - przekonywał po zatrzymaniu szefa Sinaloa prezydent Enrique Pena Nieto.
Cztery lata temu władze Meksyku stworzyły listę 37 najważniejszych narkobossów. Guzman i Moreno byli jednymi z ostatnich, którzy pozostawali na wolności lub przy życiu. Ale czy ich klęska będzie mieć jakiekolwiek znaczenie dla wojny, która obejmuje prawie całą półkulę zachodnią?
Od zera to miliardera
Urodzony w stanie Sinaloa w 1957 roku w ubogiej, wielodzietnej rodzinie, przyszły "El Chapo" od najmłodszych lat stykał się z przemocą - jego ojciec, rozpijaczony hodowca bydła, nigdy nie szczędził niepokornemu synowi uderzeń. W końcu wyrzucił go z domu. Schroniwszy się u dziadka, nastoletni Joaquin wiązał koniec z końcem, zajmując się drobną uprawą konopi i makówek. Los się odmienił, gdy jego daleki wujek, weteran pierwszej generacji meksykańskich baronów narkotykowych Pedro Aviles Perez, zaproponował mu pracę przy przemycie towaru do USA.
- Potrafił wykorzystywać okazje, miał zmysł biznesowy, był bardzo inteligentny i, gdy pojawiała się taka konieczność, bezwzględny - tak opisuje Guzmana Malcolm Beith, autor jego biografii "The Last Narco". Młody gangster szybko wspinał się w przestępczej hierarchii, przechodząc drogę od kuriera i cyngla po jednego z szefów logistyki kartelu Guadalajara. Po kilku latach odpowiadał już za nadzorowanie transportu kokainy między Kolumbią a Meksykiem.
W 1985 roku meksykańscy mafiozi brutalnie zamordowali tajnego agenta DEA (amerykańskiej agencji do spraw narkotykowych), Enrique Camarenę. To był wielki błąd. Wściekła administracja Ronalda Reagana zmusiła władze Meksyku do zatrzymania liderów Guadalajary, a cała organizacja zaczęła rozpadać się na części. Wietrząc szansę, Guzman wraz z kilkoma zaufanymi wspólnikami założył w swoim rodzinnym stanie nowy kartel - Federację, lub po prostu Sinaloa. Upadek Guadalajary otworzył kolejny rozdział w historii Meksyku. W miejscu jednej, potężnej grupy działającej za cichym przyzwoleniem skorumpowanych władz, pojawiło się pięć prężnych syndykatów rywalizujących o wpływy. Głównym wrogiem Federacji był kartel Tijuana, dowodzony przez bezlitosnych braci Arellano Felix. 24 maja 1993 roku wysłani przez nich zabójcy otoczyli hotel, w którym przebywać miał Guzman. Nie wiedzieli, że ostrzeżony wcześniej "El Chapo" czeka w aucie kilkaset metrów dalej. Nie wiedzieli też, że w budynku przebywa kardynał Guadalajary, Juan Jesus
Posadas Ocampo. Dosięgnęła go zabłąkana kula.
Śmierć szanowanego duchownego zszokowała kraj. Rząd prezydenta Gortariego zaoferował 5 mln dolarów za każdego z gangsterów związanych ze sprawą, a zdjęcia narkobossów pojawiły się w niemal wszystkich mediach. Uciekając przed obławą, Guzman wycofał się do Gwatemali. Krótko po przekroczeniu granicy zatrzymała go tamtejsza armia. Ekstradowany do Meksyku, wylądował w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Ale nie było to dla niego przeszkodą.
Przebywając za kratkami, Guzman nieustannie przekazywał rozkazy swemu bratu i reszcie wspólników, którzy uczynili z Sinaloa najmocniejszy kartel w Meksyku. Przekupieni strażnicy i naczelnik pozwali mu żyć w luksusie i często sami wykonywali jego polecenia, a gangster bez najmniejszych ograniczeń widywał się z petentami, płatnymi mordercami i kochankami. W 2001 roku "El Chapo" uznał, że przedstawienie trwa zbyt długo.
Chociaż śledztwo meksykańskiej reporterki Anabel Hernandez potwierdziło, że słynny gangster po prostu zapłacił za swoją wolność ogromne łapówki i został wywieziony z więzienia w policyjnym mundurze, meksykańskie ulice uwierzyły w historię brawurowej ucieczki na dnie wózka z brudną bielizną. Podobnie fantastyczne legendy miały przez kolejne lata budować przekonanie o nieuchwytności i sile Guzmana. W przeprowadzonej kilka dni po jego drugim aresztowaniu ankiecie, ponad połowa przebadanych Meksykanów stwierdziła, że ich zdaniem "El Chapo" jest nadal potężniejszy od rządu w Ciudad de Mexico.
Narko-święty
Mity, plotki i niedomówienia były równie ważne dla Nazario Moreno. Wychowywany w patologicznych warunkach z jedenaściorgiem rodzeństwa "El Chayo" uwielbiał przedstawiać się jako ktoś, kto dzięki żelaznej konsekwencji i głębokiej wierze osiągnął więcej, niż było mu pisane. W rozprowadzanych w półświatku "Myślach" ("Mis Piensamientos") zamieszczał dziesiątki mądrości rodem z meksykańskich komiksów o Kalimanie, bohaterze jego dzieciństwa. "Nie postrzegaj problemów jako przeszkody, lecz akceptuj je i odkrywaj w nich szansę rozwój" - przeczytamy w jednym z przechwyconych egzemplarzy.
W drugiej książce, "Nazywają mnie Najbardziej Szalonym" ("Me dicen: el Mas Loco"), Moreno wyjaśnia swoje motywacje: "Marzyliśmy z bratem, by stać się wielkimi postaciami, pomagać innym i oddać sprawiedliwość ubogim". Czasem, twierdził, musiał zabijać, by "móc czynić dobro". Ilu ludzi miał na sumieniu? "To pozostanie między mną a Bogiem" - odpowiadał.
Rzekomy altruizm miał skłonić go do założenia na początku XXI wieku La Familia Michoacana. Mimo że "rodzina" pozowała na milicję obywatelską broniącą mieszkańców zaniedbywanego stanu Michoacan przed siepaczami wielkich syndykatów, sama prędko zaczęła trudnić się przemytem narkotyków, a wkrótce także porwaniami i ściąganiem haraczy (czego do dzisiaj nie robi m.in. Sinaloa).
Chociaż Moreno faktycznie przeznaczał dużo środków na działalność charytatywną, jego porywczość i sekciarska ideologia uczyniły z Familii jeden z najbardziej bestialskich i znienawidzonych gangów w Meksyku. Gdy poprzednia administracja skierowała do walki z narkobiznesem armię, a kartele zaczęły się dzielić (dziś jest ich ponad 80), "El Chayo" pokłócił się z częścią wspólników i stworzył nową organizację - Los Caballeros Templarios, Rycerzy Templariuszy.
Czytaj również: .
Brnąc jeszcze głębiej w mistycyzm i ewangelicki radykalizm, Moreno stał się prawdziwym koszmarem Michoańczyków. Dwa lata temu cywile w całym stanie - od rolników po lekarzy - zaczęli chwytać za broń. W zeszłym miesiącu meksykański rząd oficjalnie zalegalizował sformowane przez nich grupy samoobrony. W marcu aresztował już jednak jednego z ich liderów. Jest podejrzany o zamordowanie dwóch członków konkurencyjnej milicji. W Michoacanie granice między wybawcami a oprawcami bardzo łatwo się zacierają.
Co dalej?
Dlaczego Guzman poddał się bez walki? Dlaczego nie miał obstawy? Dlaczego wpadł akurat teraz? Spekulacje na temat pojmania szefa Federacji trwają w najlepsze. Właściwie codziennie ujawniane są nowe szczegóły, a prasa i ośrodki badawcze wyrzucają z siebie teorię za teorią. Część z nich mówi, że "El Chapo" został zdradzony przez kompanów. Inne, że maczali w tym palce jego konkurencji z innych karteli. Wielu obserwatorów twierdzi, że Guzman po prostu zawarł korzystny układ z meksykańskim rządem, który czuł coraz większą presję ze strony Amerykanów (aresztowania dokonano kilka dni po wizycie Baracka Obamy). Ważniejsze jednak od tego, co już się stało, wydaje się to, co stanie się wkrótce.
- Guzman był strategiem i swego rodzaju prezesem, ale pod nim cały czas działał zarząd, który troszczył się o sprawne działanie organizacji - tłumaczy specjalistka ds. narkobiznesu, Sylvia Longmire. Największe kartele funkcjonują niczym międzynarodowe korporacje, zrzeszając pod swoimi skrzydłami dziesiątki stosunkowo niezależnych komórek i podwykonawców. Brakujące ogniwo jest natychmiast zastępowane innym elementem, dzięki czemu całość utrzymuje się w pionie.
Na czele Sinaloa nadal stabilnie stoją Ismael "El Mayo" Zambada i Juan Jose "El Azul" Esparragoza, z którymi Guzman znał się od niepamiętnych czasów. - Z Zambadą byli tak blisko, że kończyli za siebie zdania. Ich relacja trwa blisko 30 lat i nigdy nie splamiła jej zdrada. Esparragoza jest za to sprawnym negocjatorem, który potrafi utrzymać równowagę. Dzięki nim zmiany na szczycie przebiegną gładko, a strumień narkotyków będzie płynął bez większych zakłóceń - twierdzi Longmire.
Według informacji specjalistycznego serwisu InSightCrime.org, swego następcę ma także Nazario Moreno. Servando Gomez, pseudonim "La Tuta", od lat uchodził za rzecznika i czołowego propagandzistę Templariuszy. Teraz jest ich przywódcą.
Wszystko to nie oznacza, że upadek narkobossów nie odbije się na Meksyku. Skutki będą co najmniej dwa: negatywny i pozytywny. Analitycy obawiają się, że inne kartele mogą próbować wykorzystać chwilowe zamieszanie u swoich rywali i wkroczyć na ich teren. To niechybnie doprowadzi do co najmniej krótkotrwałego wzrostu przemocy. Z drugiej strony, aresztowanie Guzmana może być sporym zastrzykiem energii dla meksykańskich i amerykańskich agencji antynarkotykowych, którym tak długo grał na nosie. - To na pewno podniesie morale i pokaże, że nikt nie jest nietykalny - mówił z rozmowie z BBC wieloletni szef DEA, Peter Bensinger.
Zamknąć usta
Istotną kwestią pozostaje też to, gdzie Guzman stanie przed sądem. Stany Zjednoczone już dawno temu zapowiedziały, że jeśli gangster trafi za kratki, będą ubiegać się o jego ekstradycję. W niektórych amerykańskich metropoliach narkotyki przerzucane przez Sinaloa stanowiły 80 proc. towaru rozprowadzanego na ulicach (w zeszłym roku Chicago ogłosiło go "wrogiem publicznym numer jeden" - pierwszym od czasów słynnego Ala Capone'a). - Jeśli USA żąda ekstradycji jakiegoś Meksykanina, ten Meksykanin jest z reguły ekstradowany. I to raczej prędzej niż później - komentował sprawę znany meksykański prawnik Juan Velasquez. W tym jednak przypadku może być inaczej. Rząd Meksyku od początku stanowczo powtarza, że Guzman spotka się z Temidą w ojczyźnie.
Nie ma wątpliwości, że Guzman nie cieszyłby się wolnością przez 13 lat bez przychylności bardzo wpływowych protektorów. - W Sinaloa każdy wiedział, gdzie on się znajduje. Władze mogły zatrzymać go w każdej chwili. Ale nawet policja federalna i armia zapewniały mu ochronę - opowiada dziennikarz śledczy Oliver Acuna, który przez ponad dekadę śledził wydarzenia w stanie. Otwierając się przed amerykańskimi sędziami, Guzman mógłby ujawnić wiele bardzo niebezpiecznych sekretów.
To pogląd, który łączy wielu Meksykanów. "Rząd drży na najwyższych szczeblach / boją się banki, a także gringos / bo Guzman może ich teraz zniszczyć jednym słowem" - śpiewa w swej najnowszej pieśni Jacqueline Alderete, autorka popularnych narcocorridas. Chociaż "El Chapo" mierzy ledwie 168 cm wzrostu, nawet zza krat będzie rzucał na Meksyk bardzo długi cień.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.
Czytaj również blog autora: **Blizny ŚwiataBlizny Świata**