Medycyna podziemna w Syrii. Baszar al-Asad celowo niszczy szpitale, a lekarze przenoszą się do jaskiń i tuneli
• Od początku wojny w Syrii zginęły setki lekarzy
• Wojska rządowe celowo atakują szpitale i placówki medyczne
• Szpitale padają ofiarą także rosyjskich nalotów
• Na terenach, gdzie trwają zacięte walki istnieją tajne szpitale
• Czasami są aranżowane nawet w jaskiniach
• Lekarzom, którzy pomagają rannym rebeliantom, grożą represje
• W obawie przed celowym zniszczeniem Lekarze bez Granic nie podają współrzędnych niektórych ze swoich szpitali
Od marca 2011 w Syrii zginęło 750 lekarzy, pielęgniarek oraz osób z personelu medycznego. Aż 667 ofiary zginęły w operacjach wojsk reżimowych. W 265 placówek niosących pomoc wymierzono 373 ataki, z czego za 291 są odpowiedzialne siły rządowe. W sumie Syria i Rosja są przeprowadziły około 90 proc. ataków. Statystyki pochodzą z interaktywnej bazy organizacji Physicians for Human Rights (PHR), która od początku monitoruje wojskową aktywność wymierzoną w służbę zdrowia, oznacza ją na mapach, weryfikuje liczbę ofiar i stara się ustalać sprawców zbrodni.
PHR w oddzielnym komunikacie ostrzegła na początku sierpnia, że obecnie szczególnie tragiczna jest sytuacja w Aleppo. Tylko w ciągu ciągu ostatniego tygodnia lipca syryjskie siły przeprowadziły sześć ataków na szpitale w mieście i okolicach. Szczególnie dotknięta atakami była dzielnica Al-Szar. Zdaniem doktora Mumammada al-Mahmuda z Unii Syryjskich Organizacji Pomocy Medycznej wojska reżimu rozmieściły w niej snajperów, którzy skutecznie blokowali dostęp mieszkańców do pomocy w szpitalach. Co więcej, sprzęt medyczny i lekarze, którzy nie zginęli w wyniku bombardowań, nie mogli przenieść się do innych placówek, bo byli skutecznie blokowani przez strzelców.
Element taktyki
Niszczenie szpitali w Aleppo jest przemyślaną taktyką sił reżimowych. Wojska rządowe zamknęły drogi dojazdowe części miasta, w której trwają walki, gdzie wciąż uwięzionych jest około 300 tys. ludzi. - Teraz, gdy ludzie we wschodnim Aleppo są zdani na własne siły, Asad chce, by cierpieli i umierali - tłumaczyła Widney Brown z PHR. Organizacja szacuje, że od początku wojny 95 proc. lekarzy z Aleppo albo zginęło, albo uciekło z miasta, albo siedzi w więzieniu.
Choć skala humanitarnej tragedii w Aleppo jest nieporównywalna z żadnym innym miejscem w Syrii, organizacje humanitarne oceniają, że w kraju, w obszarach oblężonych, w sumie w pułapce może być nawet 1 mln osób. Organizacja Lekarze bez Granic (MSF) celowo nie chce podawać współrzędnych GPS niektórych swoich placówek w Syrii w obawie przed celowymi bombardowaniami Syrii i Rosji. Ataki na służbę zdrowia w Syrii zabrnęły już bowiem tak daleko, że rutynowa procedura, która jest stosowana w celu zapewnienia bezpieczeństwa pracy i uniknięcia ewentualnych nalotów, została w Syrii uznana przez MSF za samobójczą taktykę.
By wyeliminować swoich wrogów, Baszar al-Asad sięga po najbardziej zbrodnicze środki. Jego zwolennicy chcą wierzyć, że ataki w placówki medyczne są podyktowane tym, że w ich obrębie znajdują się kryjówki buntowników i składy z bronią, ale jak wytłumaczyć precyzyjną eliminację lekarzy? Giną oni bowiem nie tylko w nalotach na szpitale, ale także od snajperskich strzałów. W kwietniu w oblężonym Zabadani rządowy strzelec wyeliminował ostatniego żyjącego lekarza w mieście.
Narodziny podziemnej medycyny
Od samego początku wojna w Syrii wymusiła na lekarzach stworzenie "podziemnego" systemu służby zdrowia. Początkowo nie było przecież mowy o krwawej wojnie, a o głównie o pokojowych protestach. Działania cywilnej opozycji z czasem spotkały się jednak z agresją reżimu.
Wówczas przeciwnicy Baszara al-Asada nie kontrolowali jeszcze żadnych obszarów w kraju, dlatego jedyny sposób na leczenie rannych demonstrantów polegał na pokątnym wykorzystaniu państwowego systemu. Chirurdzy potrafili chodzić od domu do domu z walizką pełną sprzętu oraz medykamentów i przeprowadzać operację, podczas gdy anestezjolog przez telefon dyktował im zalecane dawki. W ostateczności potajemnie wykorzystywali infrastrukturę szpitalną.
Powstała cała sieć lekarzy, chcących nieść pomoc poszkodowanym, którzy w przypadku pobytu w szpitalu, spotkaliby się z represjami ze strony władz. Przy okazji lekarze sami zaczęli ryzykować, że staną się ofiarami reżimu. Mimowolnie wystąpili przeciwko Baszarowi al-Asadowi, choć wielu z nich podkreślało, że ich celem było po prostu niesienie pomocy bez żadnego politycznego wydźwięku. - Nie sprawdzaliśmy, czy ktoś kogo znaleźliśmy na ulicy jest stąd, czy stamtąd. Naszym celem było niesienie pomocy. Nie obchodziło mnie pochodzenie danej osoby - mówił w raporcie Medicine Underground anonimowy lekarz, który musiał uciec Syrii.
Prawdzie podziemie
Gdy wojna w Syrii rozgorzała na dobre, a syryjskie pokojowe protesty przerodziły się w zbrojną rebelię, lekarze musieli znaleźć sposób na stworzenie bezpiecznych placówek. Szczególny spustoszenie siały i nadal sieja bomby beczkowe. W celu uniknięcia ataków niektóre podziemne szpitale naprawdę zaczęły schodzić poniżej poziomu gruntu.
Pod koniec 2015 roku w okolicach Hamy powstał szpital, który zaczęto nazywać "Centralną Jaskinią". Pacjenci i lekarze znajdują się w nim około 15 metrów pod grubą warstwą skały, która zabezpiecza ich przed bombardowaniami. Miesięcznie szpital odwiedza około 1,5 tys. chorych. Placówka została wykonana z niesłuchaną dokładnością, jeśli nie zadziera się głowy ku sklepieniu, trudno zorientować się, że jest się w jaskini.
W obliczu nalotów, inną popularną taktyką stało się "rozczłonkowywanie" szpitali. Oddziały, izby przyjęć i sale operacyjne są często celowo rozmieszczane w odległości kilkuset metrów od siebie w fabrykach, zakładach rzemieślniczych czy piwnicach. W idealnych przypadkach całość połączona jest podziemnymi tunelami, którymi przemieszczają się lekarze i pacjenci. - Gdybyśmy byli na oddziale ratunkowym i - Boże broń - zostalibyśmy zbombardowani - w innych oddziałach są ludzie, którzy mogliby nam pomóc - objaśniał w raporcie Medicine Underground zalety takiego rozwiązania chirurg, który pracuje w placówce tego typu w Dumie.
Tunele okazują się przydatne także do przerzucania sprzętu i lekarstw. Siły Asada atakują bowiem także konwoje z medykamentami. W kwietniu jedna z dostaw została zaatakowana przez ostrzał moździerzowy, a kolejna przez nalot powietrzny. Samatha Power, amerykańska ambasador przy ONZ, ujawniła, że tylko w marcu reżim przechwycił lub zniszczył 4,5 tys. ton środków pomocy medycznej, które miały trafić do lekarzy w oblężonych rejonach. Przy okazji w oblężonych obszarach szaleją czarnorynkowe ceny lekarstw i środków medycznych. Według PHR, trzeba w nich płacić od trzech do pięciu razy więcej niż w miejscach, gdzie nie trwają zacięte walki.
Zatory finansowe
Szacuje się, że samo utrzymanie szpitala w takim miejscu może kosztować nawet 10 razy więcej niż w przypadku niezagrożonej placówki. Wliczone są w to łapówki, które trzeba płacić reżimowym żołnierzom, by tunelami szmuglować zaopatrzenie do szpitali. Rodzi to pewien dysonans, bowiem lecząc pacjentów, podziemna służba zdrowia wzmacnia finansowo reżim. W raporcie Medicine Underground pojawiają się nawet głosy, że władze celowo nie niszczą tuneli, bo czerpią zyski z przemytu.
Co więcej, szpitale często operują w rejonach, w których walczy całe spektrum rebelianckich brygad, nie wyłączając dżihadystów z Państwa Islamskiego czy Frontu al-Nusra. Międzynarodowe organizacje obawiają się, że ich pomoc, przeznaczona na służbę zdrowia, może trafić w niepowołane ręce. Najbardziej doświadczone ośrodki pomocowe wykorzystują swoją wieloletnią współpracę z lokalnymi lekarzami i kontakty w terenie, by uniknąć takich sytuacji.
Niezbędna ostrożność sprawia jednak, że lekarzom na miejscu ciężko pozyskać finansową pomoc. Składają się na prawne obostrzenia, takie jak groźba odpowiedzialności karno-finansowej, przed którą stoją amerykańskie banki, jeśli udowodni im się pośredniczenie w finansowaniu terroryzmu. - Departament Skarbu przekazuje pieniądze organizacjom charytatywnym, ale banki nie chcą z nimi współpracować, choć to przecież pieniądze od rządu USA - tłumaczył w raporcie Medicine Underground Matthew Chrastek. Koordynator Amerykańskiej Koalicji na rzecz Pomocy Syrii dodaje, że wystarczy, aby w organizacji pomocowej było słowo "Syria", by banki zaczęły piętrzyć problemy.