Max Kolonko dla WP: 5 powodów, dla których McCain może wygrać wybory
Ameryka A.D. 2008 jest gotowa spuścić zasłonę na prezydenturę George'a Busha. Ale na godziny przed wyborami prezydenckimi jest coraz mniej pewności, że kraj jest gotowy przyjąć prezydenta Obamę - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski Mariusz Max Kolonko.
04.11.2008 | aktual.: 04.11.2008 12:20
Powód 1 - Dynamika wyborów sprzyja McCainowi
Po 25 sierpnia i konwencji Partii Demokratycznej w Denver, Barack Obama nie wspiął się, jak powinien, w ankietach. Za to wybór Sary Palin do biletu wyborczego republikanów wyrzucił McCaina dwupunktowo na czoło wyścigu. Zanim Palin otworzyła buzię i w wywiadzie m.in. z Charlie Gibbsem z ABC dowiedzieliśmy się, że nie zna doktryny Busha, zanim liberalne media zdążyły ją skrytykować za prowincjonalne fryzury i republikański makeover za 150 tys. dolarów i zapał zdążył się wystudzić, clintonowskie hasło Gospodarka Głupcze, przypomniało kandydatom o sobie. Kruszące się po kolei filary kapitalizmu (marzec - Bear Stearns, lipiec - IndyMac, początek września - Fannie Mae i Freddie Mac, Merrill Lynch, Lehman Brothers, AIG) zaczęły padać na miesiąc przed wyborami jak domek z kart, wymagając największego interwencjonizmu państwowego we współczesnej historii. Zła gospodarka historycznie sprzyja demokratom, głodni chleba ludzie chcą jeść dużo i chcą jeść już. Obama, chicagowski Robin Hood z retoryką sprawnych sound
bite'ów, idealnie wpasowuje się w oczekiwania, obiecując ludziom chleb - zabranie go bogatym i oddanie biednym.
Gdzieś w tej liberalnej euforii, na dwa tygodnie przed wyborami, Obama trafia na Joe Wurzelbachera, hydraulika z Ohio, którego pytanie o podatki zatrzymuje Obama Express w drodze do Białego Domu. Oto pierwszy raz na taką skalę, od czasów powojennego Czerwonego Strachu, Ameryka słyszy o "redystrybucji bogactwa" i nie lubi tego, co słyszy. Kiedy republikanie zorientowali się, jak silnie działa na wyborców efekt "Joe Hydraulika", w wyborach pojawił się Joe The Six Pack (Joe Kartonik - od kartonika na sześć piwek), Tito The Contractor (Tito - Budowlaniec), Mary The Hairdresser (Mary Fryzjerka) - armia zwykłych ludzi z małego miasteczka uzbrojonych w American Dream i europejską tradycję wolnorynkowego społeczeństwa.
Powód 2 - Niezdecydowani wyborcy nie ufają Obamie
Niezdecydowani wyborcy zwykle decydują w amerykańskich wyborach. Na Florydzie, w Ohio i Pensylwanii, w grupie kluczowych dla tych wyborów stanów niezdecydowani to głównie osoby starsze. Nie głosują one na eksperymenty, głosują na tradycję. Ilekroć Ameryka stawała przed historycznymi decyzjami, tylekroć zwyciężała tradycja: Inskrypcja "In God We Trust" nie zniknęła z monet i gmachów sądów, jak tego chcieli liberałowie, broń nie zniknęła z domów, krzyże nie zniknęły z Pensylwanii.
Wielu ludzi tutaj nie pamięta Ameryki bez McCaina. W 2004 niezdecydowani biali wyborcy głosowali głównie na Busha. Problemem Obamy, którego nie rozwiązały wybory, jest pytanie: kim jest? Ameryka nie poznała do końca jego związków z pastorem Wrightem który przeklinał Amerykę z ambony, nie poznała związków Obamy z Billem Ayersem, chicagowskim terrorystą, który dedykował swoją książkę - wydaną tuż przed atakami z 11 września - zabójcy Kennedy'ego, nie poznała szczegółów związku Obamy z syryjskim biznesmenem Rezko, który sprzedał Obamom dom ćwierć miliona poniżej rynkowej ceny i nie dowiedziała się dotąd, jaka jest zawartość taśmy przetrzymywanej do dziś w sejfie LA Times, a mówiącej o związkach Obamy z zausznikiem Arafata, zwolennikiem PLO. Jako wyborca, mam zaś stale w uszach słowa Michelle Obamy, że oto "pierwszy raz jest dumna z Ameryki", bo jej mąż kandyduje na prezydenta.
Powód 3 - Ankiety i granica błędu
W prezydenckich wyborach w 2004 r. wykonano 239 ankiet wyborczych o zasięgu krajowym. W wyborach 2008 - niemal trzy razy tyle. Ankietowanie stało się częścią nie tylko politycznego folkloru, ale i - w okresie wyborów - częścią machiny politycznej, mając udowodnić tezę, a nie stwierdzić status quo. Każda ankieta jest podatna na granice błędu i ankieterzy o tym wiedzą, np. ankiety wykonywane w weekend eliminują tzw. soccer moms czy hockey moms, bo kobiety zajmują się w tym czasie dziećmi. Dlatego nie przywiązywałbym dużej wagi do wyników ankiet, tak skwapliwie cytowanych przez polskie publikatory. W Ameryce liczą się trzy ankiety: Rasmussen, Gallup i Zogby. Wszystkie trzy wskazują zacieśnianie wyścigu w końcówce i ustawiają kandydatów w granicach wyborczego błędu na równi, co wykazuje, że Ameryka nie lubi wyborczych pewniaków.
Historia to potwierdza. W 1948 r. Dewey prowadził nad Trumanem w ankietach 15 punktami, ale to zwycięski Truman trzymał po wyborach w ręku okładkę "Chicago Daily Tribune" z wydrukowanym zawczasu tytułem "Dewey Pobił Trumana!". W 1968 r. Nixon prowadził w ankietach różnicą 23 punktów nad Humphrey, a wygrał tylko różnicą 512 tys. głosów. Podobnie w wyborach 2000 r., suma ankiet wyborczych wskazywała na porażkę Gore'a, a mimo to zdobył on przewagę głosujących (popular vote). Carter w 1980 r. miał przewagę 8 punktów w ankietach, a przegrał z kretesem wybory z Reaganem, po nieudanej debacie telewizyjnej na tydzień przed wyborami.
Powód 4 - Liberalne media faworyzują Obamę
Główne sieci telewizyjne w Ameryce wyemitowały dotąd 57% materiałów newsowych, które były pozytywne dla Baracka Obamy. McCain ukazał się pozytywnie tylko w 36% z nich. 70% Amerykanów uważa, że media faworyzują Obamę. Negatywna prasa Sary Palin jest wręcz rekordowa: 69% materiałów o niej w amerykańskiej telewizji to materiały negatywne. Jeśli dodamy do tego, że Obama ma dwukrotnie większą przewagę w środkach finansowych na kampanię - ponad 635 milionów dolarów! (za sprawa przyjęcia opcji finansowania kampanii ze środków prywatnych, którą to opcję McCain odrzucił) - to łatwo zrozumieć, dlaczego Obama jest bardziej widoczny w telewizji, prasie, internecie i co za tym idzie - wyborach, zwłaszcza, kiedy przyglądamy się wyborczej rozgrywce z daleka. W wyborczej końcówce Obama jest na okładce ośmiu magazynów w Ameryce (m.in. "The Economist", "The Rolling Stone", "The New Yorker", "The Source", "Men's Health"), McCain tylko na jednej. Dziennik "New Mexico Sun" ma już wydrukowaną okładkę z Obamą, jako zwycięzcą
wyborów. Mimo jednak, że Obama przebił 3 do 1 Hillary Clinton w wydatkach na kampanię prawyborczą w Pensylwanii, w końcówce tę rozgrywkę przegrał.
Powód 5 - It's socialism, stupid!
Ameryka ciągle ceni kapitalistyczną tradycję, której zagraża socjalizujący obamizm. Osią sporu są podatki, problem stary jak Ameryka, którą wojna podatkowa stworzyła. Nasza struktura podatkowa wygląda tak, że 10% społeczeństwa zarabia bardzo dużo, płaci jednak aż 60% wszystkich podatków. Z drugiej strony 40% społeczeństwa zarabia tak niewiele, że w zasadzie nie płaci podatków w ogóle. Obama chce zabrać bogatym i oddać biednym, nawet jeśli sprowadza się to do rządowej zapomogi. Ta retoryka trafia do ubogich i imigrantów wywodzących się głównie z krajów Trzeciego Świata, często nie znających etosu europejskiej imigracji opartej na pracy i dorabianiu się. Plany podatkowe Obamy zmienią amerykański system podatkowy, faworyzując nieproduktywnych, nie tworzących miejsc pracy.
Jeśli wygra Obama, Ameryka może mieć nie tylko demokratycznego prezydenta o niebezpiecznych pomysłach na rolę państwa, ale i demokratyczny w większości Kongres z możliwą większością 60 miejsc, umożliwiającą przewalenie najbardziej szalonych koncepcji: amnestii dla nielegalnych imigrantów (obecnie w Ameryce mieszka ich 35,5 miliona), opieki medycznej dla wszystkich na wzór europejskich krajów "opiekuńczych", obcięcia wydatków na wojsko, co doprowadzi do wycofania się Ameryki z osi Eurazji i, być może, unilateralnego ataku Izraela na reaktory nuklearne Teheranu, testując młodego prezydenta tak, jak kryzys kubański testował JFK. Opodatkowane biznesy, jeden po drugim zaczną szukać schronień podatkowych poza kontynentem. Ameryka przestanie być krainą sukcesu, stanie się krajem opiekuńczym na wzór europejski, śrubującym deficyt za deficytem, nieproduktywnym, i nieatrakcyjnym, w którym wszyscy mają, z założenia, po równo.
Taka wizja kraju, całkiem realna, przeraża tu wielu wyborców. Ankiety wykazują, że w końcówce wyborczej młodzi ludzie, na których stawia Obama, odpływają od jego elektoratu. Nie chcą zapomogi w postaci rządowego czeku na 1000 dolarów, chcą marzyć o przyszłości, w której jest miejsce na American Dream, przedsiębiorczość i wynikające z niej pieniądze i lepsze życie. Innymi słowy, głosują na jutro, a nie nie na dziś. God Bless America.
Z Nowego Yorku specjalnie dla Wirtualnej Polski Mariusz Max Kolonko, www.maxkolonko.com