Matka Bartka Waśniewskiego szczerze o synowej
– To zimna, wyrachowana, pozbawiona sumienia osoba. Pewne fakty wskazywały na to, że jest winna. Jej zachowanie po śmierci dziecka nie było zachowaniem normalnej matki. Z cmentarza wracała uśmiechnięta, jakby wielki ciężar spadł jej z serca – mówi Beata Cieślik (41 l.)
Zdruzgotana cierpieniem, przejęta, ale opanowana. Po raz pierwszy od chwili aresztowania swej synowej, Beata Cieślik (41 l.), matka Bartka Waśniewskiego pokazała się publicznie. Zabrała głos na konferencji zwołanej przez Krzysztofa Rutkowskiego. Jej wyznanie, jak przyjęła zarzut zabójstwa postawiony Katarzynie i jej aresztowanie jest wstrząsające. – Nie było to dla nas zaskoczeniem. Pewne fakty wskazywały na to, że jest winna. Zachowanie Kasi po śmierci dziecka nie było zachowaniem normalnej matki – powiedziała Beata Cieślik. Wspominała Katarzynę, kiedy jeszcze wszyscy razem mieszkali. Ma ogromny żal do synowej, że opowiadała o niej, jak o koszmarnej teściowej, która wrzeszczała i wyzywała ją i próbowała pozbyć z domu.
– Przyjęłam ją, jak rodzoną córkę. To ja pierwsza dowiedziałam się, że jest w ciąży. Kiedy płakała pocieszałam, że razem damy sobie radę – mówiła kobieta. Jednak Katarzyna bardzo szybko pokazała, jaka jest naprawdę. Bartka kochała miłością chorą. Nie odstępowała go na krok. Rodzicom nigdy nie udało się porozmawiać z Bartkiem w cztery oczy, bo wiecznie przy nim była.
– Syn był w niej ślepo zakochany, kochał ją prawdziwą, głęboką miłością i nie widział, że Kasia nim manipuluje – wspominała Beata Cieślik. Matka Bartka coraz częściej łapała synową na kłamstwach. Na przykład kiedy dziewczyna brała od niego pieniądze, by opłacić rachunki, po czym okazywało się, że są duże zaległości, grozi im odcięcie prądu albo gazu. Przez jakiś czas Bartek dawał żonie pieniądze na opłacenie czesnego na wyższej uczelni, zawoził ją na wykłady, a potem przyjeżdżał po nią i zawoził do domu. Okazało się, że dziewczyna nigdy niczego nie studiowała. Co w takim razie robiła? Beata Cieślik próbowała rozmawiać z synem, ale on był głuchy na wszystko.
Kolejnym wstrząsem dla babci Madzi był fakt, że po porodzie Katarzyna nigdy nie poszła zobaczyć swojej córeczki, która przez kilka tygodni walczyła o życie. Na pytania dlaczego odpowiadała, że źle się czuje, albo nie ma siły. Kiedy Madzia zniknęła w babci obudził się lęk, że stało się coś strasznego. Ale odsuwała tę myśl. Do końca wmawiała sobie, że to niemożliwe, by matka zabiła własne dziecko.
– Widziałam, że Kasia nie dojrzała do roli matki. Ale pocieszałam się, że to minie, że jak będziemy ją wspierać, to wszystko się ułoży – tłumaczyła.
Ale fakty były przerażające. Po odnalezieniu ciałka dziewczynki Katarzyna poszła do kina. W domu zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Wracając z cmentarza uśmiechała się i rozmawiała na inne tematy. Znajomi przestali odwiedzać rodzinę, bo nie mogli patrzeć na radosną matkę, która przecież dopiero co straciła dziecko. Patrząc prosto w oczy przekonywała, że nie zabiła dziecka. Nigdy nie okazała skruchy za okłamanie ludzi, którzy desperacko szukali rzekomo porwanej Madzi. Butna i wyrachowana na krytykę reagowała agresją. – To było zachowanie zupełnie irracjonalne i wyglądało to tak, jakby wielki kamień spadł jej z serca i nareszcie jest wolna – powiedziała zdruzgotana Beata Cieślik.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
To tu spocznie Gabryś zabity przez matkę prostytutkę