Marta Tychmanowicz: prezydenci RP nie mają szczęścia
31 maja 1926 roku wybrano na prezydenta RP Józefa Piłsudskiego. Ten jednak, chcąc poniżyć posłów i senatorów, którzy go wybrali, ku zaskoczeniu wszystkich - zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników - funkcji tej nie przyjął. Następnego dnia wybrano wskazanego przez Piłsudskiego szerzej nieznanego profesora Ignacego Mościckiego.
01.06.2013 | aktual.: 01.06.2013 08:18
W ponad dwa tygodnie po przeprowadzeniu przez Józefa Piłsudskiego zbrojnego zamachu stanu w maju 1926 roku zebrało się Zgromadzenie Narodowe (połączone siły sejmu i senatu), by wybrać nowego prezydenta II Rzeczypospolitej. Poprzedni - Stanisław Wojciechowski - zrezygnował z funkcji 14 maja 1926 roku, by uniknąć dalszych polsko-polskich walk. Pierwszy prezydent - Gabriel Narutowicz - został zamordowany przez endeckiego zamachowca w grudniu 1922 roku raptem po pięciu dniach urzędowania.
Przewrót majowy był odpowiedzią Piłsudskiego na kryzys polityczny z połowy lat dwudziestych XX wieku, o którym to Komendant mówił: - Szuje i łajdaki rozpanoszyły się (…) Interes partyjny przeważał ponad wszystko. Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu. Początkowo miała być to tylko demonstracja siły i próba wywarcia politycznego nacisku. Demonstracja siły jednak szybko przeobraziła się w zamach stanu, a w wyniku bratobójczych walk zginęło blisko 400 osób.
Marszałek sejmu Maciej Rataj zwołał Zgromadzenie Narodowe na 31 maja 1926 roku. Dwa dni wcześniej zorganizowano zebranie dla przedstawicieli partii zasiadających w sejmie, podczas którego Piłsudski wygłosił przemówienie dające posłom i senatorom jasno do zrozumienia, kto sprawuje realną władzę w państwie: - Warunki tak się ułożyły, że mogłem nie dopuścić was do sali Zgromadzenia Narodowego, kpiąc z was wszystkich, ale czynię próbę, czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata. Nie chcę czynić nacisku, ale ostrzegam, że sejm i senat są instytucjami najbardziej znienawidzonymi w społeczeństwie.
Słowa Komendanta były zapowiedzią końca demokracji parlamentarnej w Polsce, a do zebranych przemawiał dyktator stojący ponad prawem, od którego zależało istnienie parlamentu oraz konstytucji. W jego słowach pełno było pogardy dla polskiej demokracji: - Wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom i w walce tej nie ulegnę (…) Cóżeście z tym państwem uczynili? Uczyniliście zeń pośmiewisko!.
Przemówienie to wpisywało się też w przedwyborczą grę, Piłsudski bowiem był jednym z kandydatów na prezydenta RP: - Z kandydaturą moją róbcie, co się wam podoba. Nie wstydzę się niczego skoro się nie wstydzę przed własnym sumieniem. Jest mi obojętnym, wiele głosów otrzymam. Dwa, sto czy dwieście. Nie robię jednak żadnego nacisku co do wybrania mojej osoby. Wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli, szukajcie jednak kandydatów apartyjnych i godnych wysokiego stanowiska.
I choć zwycięstwo Piłsudskiego w wyborach prezydenckich wcale nie było pewne (przeciwko jego kandydaturze była cała endecja) jego groźby "rządzenia batem" zdały się odnieść zamierzony skutek: - Widzę wszystko dla was w czarnych kolorach, a dla siebie w barwach przykrych, bo nie chciałbym rządzić batem. Rządzenie batem obrzydziłem sobie w państwach zaborczych.
W tajnym głosowaniu 31 maja 1926 roku wzięło udział 546 posłów i senatorów, 9 było nieobecnych, 61 głosów było nieważnych. Kontrkandydat Komendanta - Adolf Bniński otrzymał 193 głosy, zaś Józef Piłsudski - 292 (wymagana większość wynosiła 243 głosy). Dla autora zamachu majowego było duże polityczne zwycięstwo - to samo Zgromadzenie Narodowe, które teraz właśnie większością głosów wyznaczyło go na prezydenta, cztery lata wcześniej wybrało Stanisława Wojciechowskiego, obalonego przez Piłsudskiego przy pomocy niedemokratycznych metod. Tym samym Piłsudski zalegalizował swój zamach stanu i niejako został oczyszczony z zarzutu zbrojnego buntu wymierzonego w legalnie wybrane władze. Ku zaskoczeniu jednak wszystkich Piłsudski urzędu prezydenta nie przyjął, w liście do marszałka Rataja tłumaczył się: - Niestety przyjąć wyboru nie jestem w stanie. Nie mogłem wywalczyć w sobie zapomnienie, nie mogłem wydobyć z siebie aktu zaufania, i do siebie w tej pracy, którą już raz czyniłem, ani też do tych, co mnie na ten urząd
powołują. Zbyt silnie w pamięci stoi mi tragiczna postać zamordowanego Prezydenta Narutowicza, którego nie zdołałem od okrutnego losu ochronić (…). Przepraszam za zawód, który czynię nie tylko tym, co za mną głosowali, lecz i tym, co poza salą Zgromadzenia żądają tego ode mnie.
Decyzja Piłsudskiego była szokiem dla wszystkich, służby wywiadowcze prowadziły rozpoznanie nastrojów społecznych w terenie („nastąpiła konsternacja i apatia. Z całego kraju informacje wykazują bardzo wielkie naprężenie nerwów w masach”) oraz podsłuchiwały rozmowy samych posłów („sytuacja jest rozpaczliwa. Panika. Dezorientacja. W dniu dzisiejszym odbędą się posiedzenia wszystkich klubów. Jest nadzieja, że Marszałek zgodzi się na przyjęcie stanowiska Prezydenta. Zdaje się, że dojdzie do zmiany Konstytucji. Położenie okropne. Co to będzie. Daj Boże, aby się wszystko dobrze skończyło”).
Profesor Andrzej Garlicki widział w decyzji Piłsudskiego wręcz wyraz pogardy dla polskiego parlamentaryzmu: „scenariusz tej rozgrywki układany był i pod kątem ogólnego programu kompromitowania parlamentu. Stąd to brutalne i ubliżające przemówienie przed wyborami, a następnie pogardliwa odmowa przyjęcia najwyższej godności państwowej. Osiągnął legalizację zamachu, a jednocześnie ukazał opinii publicznej, co wart jest parlament”. Pomimo wysyłania różnych delegacji do Piłsudskiego, które miały go namówić na przyjęcie prezydentury, ten swego zdania jednak nie zmienił. Wykonał za to kolejny krok, który także wszystkich zaskoczył. Wskazał kandydata na prezydenta - szerzej politycznie nieznanego wybitnego profesora z Politechniki Lwowskiej Ignacego Mościckiego. Najbardziej zaskoczony okazał się zresztą sam Mościcki: „około północy otrzymałem nagle z niemałym przerażeniem wiadomość telefoniczną od premiera Bartla, że Piłsudski wyboru nie przyjął, a mnie zaproponował jako swego kandydata. Nocy tej oczu nie zmrużyłem,
zestawiając swój bilans życiowy. Podobny rachunek robi się chyba tylko przed śmiercią”.
Dezorientacja i niezrozumienie politycznych działań Józefa Piłsudskiego nie były obce nawet czynnym politykom - Juliusz Zdanowski ze Związku Ludowo-Narodowego, polityczny przeciwnik Piłsudskiego, zapisał: "nikt nie wie, absolutnie nikt, czy mamy do czynienia z wariatem, czy z człowiekiem wiedzącym, czego chce. Skutkiem tego nie może być zdecydowanego stanowiska z naszej strony i skutkiem tego on nie będzie miał innego oparcia jak bałwochwalców swych i owych bagnetów, na których się długo nie siedzi. Nikt nie rozumie, na co tyle zamętu, krwi, krzywdy i rozbujania".
1 czerwca 1926 roku odbyło się kolejne posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, w drugim głosowaniu na urząd prezydent Rzeczpospolitej wybrano Ignacego Mościckiego (281 głosów), jego kontrkandydatem był także Adolf Bniński (200 głosów). Zaprzysiężenie odbyło się trzy dni później na Zamku Królewskim. Według Juliusza Zdanowskiego - "Mościcki przysięgał drżąco. Ręka w górę podniesiona trzęsła się, głos mu się łamał". Mościcki do czasu śmierci swego protektora - Józefa Piłsudskiego, który dzierżył realną władzę w II RP - pełnił tylko funkcje reprezentacyjne, złośliwie nazywano go nawet "lokajem Piłsudskiego".
Poseł PPS-u Adam Ciołkosz prezydenckie zawirowania w II RP tamtego okresu scharakteryzował w dosyć brutalnych słowach: "prezydenci RP nie mają szczęścia, ponieważ jednego zastrzelono jak psa, drugiego wypędzono jak psa, trzeci słucha jak pies".
Specjalnie dla WP.PL Marta Tychmanowicz
Źródła: Andrzej Garlicki "Przewrót majowy" (Warszawa 1979), Józef Piłsudski "O państwie i armii - tom 1 i 2" (Warszawa 1985)