PolitykaMarta Kaczyńska: Sikorski to największy szkodnik

Marta Kaczyńska: Sikorski to największy szkodnik

W mediach próbuje się tworzyć z niego wyrazistego polityka, który ma szansę na stanowiska w Unii. Znając jego cechy charakteru i absolutny brak samokrytycyzmu, który jest widoczny na nagraniach, jestem pewna, że Sikorski może być przekonany, że stać go jeszcze na wiele. Na pewno nie jest osobą, która godnie reprezentuje Rzeczpospolitą i ma na celu dbanie o interesy naszego kraju - tak ostro o szefie MSZ mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marta Kaczyńska, córka Marii i Lecha Kaczyńskich.

WP: Joanna Stanisławska: Śmierć rodziców to wciąż otwarta rana? Praca nad wspomnieniami o nich musiała być bolesna.

Marta Kaczyńska: - To prawda. Było wiele trudnych momentów. Początkowo zabrałam się za pisanie tej książki samodzielnie, ale było to zbyt kosztowne emocjonalnie. Uznałam, że łatwiej mi będzie przejść przez ten proces razem z dziennikarką, Dorotą Łosiewicz.

WP:

To była forma terapii? Uporania się ze stratą?

- Nie jestem osobą specjalnie ekstrawertyczną, zwierzam się tylko przyjaciołom. Moja książka miała inny cel. Chciałam pokazać w niej rodziców od strony prywatnej, ludzkiej. Historię politycznej działalności mojego ojca przedstawia obszerna naukowa biografia pod redakcją Sławomira Cenckiewicza, której drugi tom ukaże się jesienią. Moja jest dopełnieniem głosu historyków, wiele miejsca poświęciłam w niej też mojej mamie. Jestem to winna tym, którzy cenili moich rodziców, chcieliby więcej dowiedzieć się na ich temat. Zwłaszcza, że to, co było przedstawiane w mediach często miało niewiele wspólnego z prawdą. Polityczny, państwowy wymiar ich działalności był niezwykle wartościowy, dlatego należy z niego czerpać.

WP: Należy ją odczytywać jako zapowiedź mocniejszego wejścia w politykę?

- To nadinterpretacja. Książka powstała spontanicznie, nie stały za nią żadne cele polityczne, próbowano ją też przypisać PiS jako element kampanii wyborczej, zupełnie bezpodstawnie. Dorota Łosiewicz złożyła mi propozycję ponad dwa lata temu, a ja długo nie czułam się gotowa.

WP: W PiS brakuje kobiet, które grałyby w partii pierwsze skrzypce. Jarosław Kaczyński słynie z grzeczności wobec kobiet i mimo wystawiania kolejnych zastępów "aniołków", w PiS rządzą mężczyźni. Pani, odnoszę wrażenie, ma duży polityczny temperament.

- Na pewno strata takich kobiet, jak Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalii-Świat, niezwykle kompetentnych, jest bardzo ciężka, straszna, ale wchodzą w ich miejsce inne panie - Beata Szydło, Elżbieta Witek, Elżbieta Rafalska i można by wymienić więcej nazwisk. Jeśli poczułabym, że mam siłę, żeby pomóc zmieniać Polskę, chciałabym to zrobić. Jestem zahartowana, miałam okazję obserwować politykę z bliska, od kuchni, wychowywałam się w tym świecie. Taka działalność to jednak służba, nienormowany czas pracy, trzeba poświęcić się jej bez reszty, a jak jest się mamą małych dzieci priorytety są inne.

WP: Jarosławowi Kaczyńskiemu, który ponoć usilnie namawia panią, by włączyła się w politykę, można powiedzieć "nie"?

- Nie ukrywam, że rozmawialiśmy na ten temat i różne warianty wchodziły w grę, ale moim priorytetem jest w tej chwili rodzina. Na zaangażowanie się w politykę mam jeszcze czas. W przyszłości niczego nie wykluczam.

WP:

W którym momencie dotarło do pani, że pani rodzice naprawdę umarli?

- Kiedy dowiedziałam się o katastrofie moją pierwszą myślą było: przecież to nie miało prawa się stać. Nie mogłam uwierzyć, że rodzice nie żyją, bo w przypadku lotów VIP-ów powinny być spełnione najwyższe standardy bezpieczeństwa. Tak, jak w przypadku każdego, kto traci bliskich, dopuszczenie tego faktu do świadomości nastąpiło po zakończeniu uroczystości pogrzebowych. Wtedy trzeba zderzyć się z codziennością. Pewne odruchy na długo jednak pozostały, kiedy np. wracałam samochodem z Warszawy, zdarzało mi się chwycić za telefon, żeby powiedzieć mamie, że dojechałam. W wielu sytuacjach zastanawiam się też, co rodzice by powiedzieli. Wciąż mam w pamięci telefonu ich numery, nigdy ich nie skasuję, choć pewnie należą już do kogoś innego.

WP:

Odbyła już pani żałobę?

- Myślę, że w sercu żałobę po rodzicach będę nosić do końca życia, natomiast czas sprawił, że nauczyłam się bez nich żyć. Taka jest kolej rzeczy - mam dzieci, muszę zadbać o ich przyszłość. Wiem, że rodzice chcieliby, żebym szła do przodu. Pierwsze lata po katastrofie były dla mnie bardzo ciężkie, trudno zaakceptować tak nagłe, przedwczesne odejście najbliższych. Akceptacja dla śmierci jeszcze trudniej przychodzi, gdy tak naprawdę nie wiemy, w jakich okolicznościach do niej doszło.

WP: Stwierdza pani, że pamięć o Lechu Kaczyńskim jest zagrożeniem dla wielu osób? Dlaczego?

- Bo może przynieść weryfikację poglądów u wielu ludzi, a co za tym idzie, konieczność odsunięcia od władzy ludzi, którzy w tej chwili odgrywają znaczącą rolę w kraju. Ludzi, którzy państwo uważają za byt czysto teoretyczny, kierują się wyłącznie interesem partii i kolegów, nie mają wizji budowy sprawnie działającego państwa, samodzielnego, stabilnego i mocnego. Państwo polskie na różnych poziomach jest rozkręcane od wielu lat. Mój ojciec chciał czegoś zupełnie innego, dlatego w sposób oczywisty pamięć o nim może być dla niektórych niebezpieczna. Np. sprawa ukraińska dowiodła, że w wielu kwestiach miał rację. To widoczne gołym okiem.

WP:

Sugeruje pani, że pewne osoby chcą ukryć swój zbrodniczy udział w katastrofie.

- Przyjmując najczarniejszy scenariusz, że mieliśmy do czynienia z operacją jakichś służb, nie sądzę, że mogłoby się to odbyć bez współpracy kogoś w kraju. Nie wiem kogo. Ale jeśli chodzi o odpowiedzialność moralną, to największe wątpliwości budzi to, że premier zamiast dążyć do tego, by do Smoleńska na 70. rocznicę zbrodni katyńskiej pojechała jedna delegacja z Polski, wolał przystać na propozycję Władimira Putina. Zagrał do jednej bramki z przedstawicielem obcego państwa przeciwko swojemu prezydentowi. To go obciąża.

WP: Apeluje pani o ujawnienie zdjęć satelitarnych z 10 kwietnia. Spodziewa się pani, że dowiodą, że doszło do zamachu?

- Z pewnością rozwieją wiele wątpliwości. Była mowa o tym, że takie zdjęcia zostały nam przekazane przez Amerykanów tuż po katastrofie, ale widać utknęły w którejś z komórek. Skoro wszystko jest takie oczywiste, skoro miał miejsce błąd pilotów, brzoza urwała skrzydło, samolot zrobił beczkę i się rozbił, to należy te zdjęcia odtajnić.

WP:

Lech Wałęsa klucza do katastrofy szuka z kolei w ostatniej rozmowie braci Kaczyńskich. Czy jej także nie należałoby ujawnić?

- Wałęsa jako dyżurny komentator PO postulował rożne rzeczy i w wielu sprawach mijał się z prawdą, ale zgadzam się, że jeśli istnieją takie nagrania, powinny zostać ujawnione. Zresztą Jarosław Kaczyński wielokrotnie powtarzał, że nie ma w tej sprawie nic do ukrycia.

WP: Jak z perspektywy czasu ocenia pani decyzję o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu? Odwiedzanie grobu rodziców nie jest dla pani prostą sprawą.

- Jest to dla mnie wyprawa, ale nie mogłabym myśleć tylko o tym, co jest dla mnie wygodne, bo rodzice byli parą prezydencką, ojciec był mężem stanu, nie mogłam ich zawłaszczyć tylko dla siebie. Rodzice zasługiwali na to, by spocząć w tym najbardziej godnym miejscu w naszym kraju i wierzę, że historia to potwierdzi.

WP:

Stryj próbuje pani zastępować ojca?

- Na pewno nie robi tego intencjonalnie. Tak jak z ojcem, mogę z nim szczerze porozmawiać na każdy temat. Stryj jest też moim ojcem chrzestnym, jesteśmy sobie bliscy i oddani. Wiem, że mogę na niego liczyć. Tak było zawsze - kiedy dosyć wcześnie założyłam rodzinę i nie miałam środków na utrzymanie, to on przyszedł mi z pomocą. Mam nadzieję, że on też ma takie poczucie, że może na mnie polegać.

WP: W książce zdradza pani, że nigdy nie miała problemu, żeby odróżnić ojca i stryja z wyglądu, a jak różniły się ich charaktery i osobowości?

- Poglądy stryja były zawsze bardziej konserwatywne. Sam mówi też często, że nigdy nie był tak towarzyski, jak mój ojciec. To jednak nie do końca prawda, bo stryj zaskakuje ilością przyjaciół i znajomych, których ma właściwie w każdym zakątku Polski. Niejednego geografa mógłby zawstydzić znajomością naszego kraju. WP: Po śmierci pani babci, Jadwigi Kaczyńskiej w styczniu zeszłego roku musi być jednak samotny.

- Ma przyjaciół, ma mnie. Oczywiście jest samotny w tym sensie, że nie ma obok siebie najbliższych. Jest kawalerem i nie zamierza sobie układać życia na nowo, bo to już nie ten czas. Na pewno bywają momenty, kiedy jest mu ciężko, gdy wraca do pustego domu, ale to też konsekwencja jego wcześniejszych wyborów.

WP:

Polityka była i wciąż jest dla niego najważniejsza?

- Zawsze się nią interesował, od 1976 r. działał, ale miał i inne życie. Po sierpniu 1980 r., tak mi się wydaje, był już na niej bardzo skoncentrowany, ale oczywiście miał też życie towarzyskie. Dopiero po katastrofie bardzo się tu ograniczył. Ale to jest, mimo pamięci, mimo wielkiego bólu po bracie, po mamie, ojcu, po życiu, które uważał za normalne i na którego trwanie liczył, człowiek z natury wesoły, często zabawny, osobiście sympatyczny.

WP:

Wierzy, że znów zostanie premierem?

- Trudno mówić o takim przekonaniu. Myślę, że szanse są realne. Wszyscy to widzą. Z pewnością, jak mało kto, jest przygotowany do tego zdania. Ma w sobie determinację i energię, żeby zmieniać Polskę. Skończył 65 lat, ale gdy obserwowałam go w trakcie kampanii wyborczej, jestem pewna, że niejeden trzydziestolatek, by przy nim "wysiadł".

WP:

Siódma porażka z rzędu nie podziałała na niego demobilizująco?

- To zawodnik, który się nie poddaje. Ma świadomość, że osiągnięcie pewnych celów nie jest łatwe.

WP: Kaczyński się przyspawał do Macierewicza i teraz trzeba Macierewiczem ich obu na dno pociągnąć - tak na nagraniach ujawnionych przez "Wprost", które rozgrzały polską politykę w sezonie ogórkowym, Radosław Sikorski mówi do Jacka Rostowskiego. Czy nie ma racji, że wiceszef PiS jest obciążeniem dla PiS? Wiele rzeczy robi niedokładnie, zdarza mu się pomylić datę, nie sprawdzić i na tej podstawie oskarżać, na co zwracała uwagę nawet prof. Staniszkis.

- Wyniki wyborcze PiS temu przeczą. Macierewicz jest postacią niezwykle zasłużoną. To ofiara propagandy, która towarzyszy mu od początku lat 90. W jego wypadku występuje mechanizm odrzucenia, wśród wielu ludzi, nawet o poglądach konserwatywnych i prawicowych wywołuje alergię. To skutek wieloletniej praktyki nazywania go oszołomem, traktowania w sposób niepoważny, dyskredytowania na rożnych polach. Razem z prowadzoną przez siebie komisją wykonuje niezwykle istotną pracę, pewnie dlatego tak, a nie inaczej pan Sikorski, który od początku wiedział, co się wydarzyło w Smoleńsku, tak do niego podchodzi. Mój stryj i Macierewicz są przyspawani do jednego celu: dobra Polski.

WP: Zdaniem Barbary Nowackiej, córki Izabeli Jarugi-Nowackiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, Macierewicz cynicznie wykorzystuje dramat pani stryja.

- To nieprawda. Profesjonalnie podchodzi do sprawy wyjaśnienia katastrofy. Gdyby nie działania kierowanej przez niego komisji i wielu dziennikarzy, którzy też są oskarżani o wykorzystywanie dramatu dla podniesienia sprzedaży swoich czasopism, ta sprawa mogłaby być kolejną szybko i sprawnie zamiecioną pod dywan. Wyjaśnianie tej sprawy jest w interesie wszystkich, ona powinna jednoczyć, to kwestia honoru, godności naszego kraju. Niestety, mimo że kwestie polityczne nie powinny w tej sprawie grać roli, polityka bardzo szybko się do niej wkradła.

WP: Gdy wybuchła afera taśmowa przez moment wydawało się, że rząd wisi na włosku, premier szybko jednak się otrząsnął. Manewr z wotum zaufania był popisem jego politycznej zręczności. Opozycja dała się ograć.

- To propaganda prorządowych dziennikarzy skierowana do bardzo naiwnych. Rząd ma przecież większość w sejmie, jego upadek jest groźny dla PO i PSL. Nie widzę tu ani specjalnej zręczności ani ogrania kogokolwiek. Teza, że opozycja może zwyciężyć w głosowaniu choć jest w mniejszości, jest dla tych, którzy już nawet liczyć nie potrafią. Nie sądzę, by Donald Tusk działając w takich warunkach, jak mój stryj i jego współpracownicy wytrzymałby zbyt długo. Jakość polityka, w ogóle jakość ludzi, sprawdza się w trudnych sytuacjach, a nie w luksusowych. Większość w parlamencie, bezwarunkowe w istocie poparcie większości mediów i establishmentu, któremu służy, a także czynników zewnętrznych, zagranicznych, którym zgadzająca się na wszystko Polska, Polska, której można blokować porty, w której za państwowe pieniądze kupuje się filmy obciążające naszych rodaków winą za niemieckie zbrodnie z czasów II wojny światowej, bardzo odpowiada.

WP: Co pani rodzice pomyśleliby sobie po wysłuchaniu taśm ujawnionych przez "Wprost"?

- Ojciec nie byłby specjalnie zaskoczony tym, co usłyszał. Zdarzało mu się podróżować jednym samolotem z członkami rządu Tuska i czasami mi relacjonował, jak ci panowie się do siebie odnoszą. Często myślałam, że spadnę z krzesła.

WP:

Jaki obraz klasy politycznej wyłania się z taśm?

- To, co słychać na tych taśmach jest przerażające. Jest gwoździem do trumny dla tej elity.

WP: "Bohaterowie" nagrań tłumaczą, że to były ich rozmowy prywatne. Jarosław Kaczyński swego czasu w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" mówił, że jedną z zasad, których nigdy nie łamie jest to, że nie komentuje i nie opowiada prywatnych rozmów, bo to nie przystoi.

- Ale człowiek jest jeden. Albo się ma jakieś poglądy, albo nie. Dowiedli, że uprawiają politykę dla samej polityki, wyłącznie dla partykularnych, osobistych celów, a nie idei. A poza tym prywatne rozmowy prowadzi się w restauracjach za prywatne pieniądze. Za pieniądze publiczne prowadzi się rozmowy służbowe.

WP:

Kto jest największym negatywnym bohaterem nagrań?

- Najbardziej szkodliwą osobą i to nie tylko w świetle tych nagrań, ale też w związku z jego działaniami po katastrofie smoleńskiej, jest Radosław Sikorski.

WP: To on jednak, mimo rytualnego oburzenia i krytyki, jest chyba jedynym z podsłuchanych polityków, który na tym nie straci. A może, jak napisała "Polityka", nawet zyskać.

- W mediach próbuje się tworzyć z niego wyrazistego polityka, który ma szansę na stanowiska w Unii, podobno intensywnie uczy się francuskiego. Znając jego cechy charakteru i absolutny brak samokrytycyzmu, który jest widoczny na nagraniach, ale też w jego różnych zachowaniach jestem pewna, że Sikorski może być przekonany, że stać go jeszcze na wiele. Na pewno nie jest osobą, która godnie reprezentuje Rzeczpospolitą i ma na celu dbanie o interesy naszego kraju. Rozmowa prezesa Belki z Sienkiewiczem też rozbraja. Zasmuca, że mamy u władzy taką ekipę.

WP:

Może się okazać, że ta trudna sytuacja skonsoliduje PO.

- Temu miało służyć wytworzone w społeczeństwie poczucie zagrożenia, które powstało na skutek powtarzania, że nagrania są nielegalne, że stoi za nimi zorganizowana grupa przestępcza, że nie wiadomo, jakim alfabetem pisany jest scenariusz tej afery. Ciężar gatunkowy tego, co zostało ujawnione jest jednak zbyt duży, żeby PO to przetrzymała. Bardzo wiele zależy od sprawności opozycji.

WP: Wydaje się, że odrobiła lekcję z brawurowej zagrywki Tuska z sejmowym wotum zaufania. Jarosław Kaczyński wyciąga rękę do Gowina i Ziobry, Leszek Miller do Palikota. Palikot dopuszcza możliwość parlamentarnej gry z PiS-em, podrzucając pomysł, by prawica porozumiewała się z nim za pośrednictwem Millera. Czy może dojść do historycznego porozumienia prawicy z lewicą?

- Jeszcze raz powtarzam, że to nie była żadna brawurowa rozgrywka. Tusk nie ryzykował nic, nawet w pełni zjednoczona opozycja nie może go przecież obalić, a w tym głosowaniu była przecież zjednoczona. Palikot nie chce tonąć z Platformą, dlatego zbliżył się do SLD. Alians PiS z SLD i TR jest absolutnie niemożliwy. Między tymi partiami jest przepaść w zbyt wielu zasadniczych kwestiach, SLD to spadkobierca PZPR, a Palikot był jednym z głównych atakujących w sposób obrzydliwy, bezprecedensowy w najnowszej historii Polski, mojego ojca. Zarówno SLD, jak i TR to partie antyklerykalne. Taki sojusz byłby sztuczny i zupełnie niezrozumiały dla wyborców. Nie mówiąc już o tym, że Miller i Palikot nigdy nie będą grać na to, żeby PiS doszedł do władzy. WP: Dopóki opozycja się nie zjednoczy trudno jej będzie zneutralizować konkurencyjną przewagę Tuska. Dotąd premier swoją siłę czerpał w dużej mierze właśnie z taktycznej słabości zatomizowanej opozycji. Szanse powodzenia oddzielnych wniosków PiS i SLD m.in. ws. powołania
komisji śledczej są niewielkie.

- Głosowali przecież razem, co oczywiście nie oznacza sojuszu. SLD i TR nie chciał brać na siebie ciężaru poparcia dla Tusku, czyli odpowiedzialności za jego rządy. Czy pojawi się z czasem jakaś inicjatywa ratowania PO i PSL poprzez zmianę rządu? Zobaczymy. Być może jednak Tusk jest tak mocny, że nie będzie takich inicjatyw, ale możliwe jest też to, że będzie słaby. To się okaże. Inicjatywę może też wykazać prezydent.

WP:

Głęboka rekonstrukcja rządu mogłaby go uratować?

- Moja uraza do Donalda Tuska ma charakter osobisty, ale jest też motywowana obiektywnymi okolicznościami. Jego stosunek do sprawy katastrofy smoleńskiej, kluczowej z punktu widzenia interesów naszego kraju i postrzegania nas na arenie międzynarodowej, absolutnie go dyskwalifikuje. Nie ma takiej okoliczności, która powodowałaby, że Tusk nagle ma mandat do tego, żeby sprawować rządy. Jest politykiem absolutnie niewiarygodnym. Albo nie panuje nad sytuacją, albo sankcjonuje to, co się dzieje.

WP: A jednak pani ojciec lubił się z Donaldem Tuskiem. Ich osobiste relacje wyglądały zupełnie inaczej niż ich stosunki w mediach.

- To nie była bliska przyjaźń. Znali się przez kilkadziesiąt lat, jeszcze z czasów opozycji, z pewnością jest człowiekiem, z którym ojcu dobrze się rozmawiało. Zawsze uchodził za kumpla, był sympatyczny, otwarty. Jak widać jest dosyć dwulicową osobą. Im szybciej odejdzie od władzy, tym lepiej.

WP: Sprawę taśm niektórzy nazywają nową aferą Watergate. Trudno jednak "Wprost" zestawiać z "The Washington Post", tak jak Sylwestra Latkowskiego i Piotra Nisztora, którzy nie są kryształowymi postaciami, z Carlem Bernsteinem i Bobem Woodwardem.

- Latkowski jest postacią kontrowersyjną. Jakiś czas temu propozycję wywiadu dla jego tygodnika, ale kiedy zobaczyłam kolejną okładkę z wizerunkiem mojego stryja, uznałam, że to nie jest czasopismo, z którym mam ochotę rozmawiać. Ich linia jest skrajnie różna od moich przekonań, tygodnik nie spełnia kryteriów, jeśli chodzi o rzetelność. Latkowski przywdział szaty obrońcy wolności słowa, ale sądzę, że opublikował te nagrania przede wszystkim z powodów czysto marketingowych, chcąc podnieść sprzedaż swojego tygodnika. Być może obawiał się też, że pojawią się demaskatorskie artykuły na jego temat, co mogło go dodatkowo zmotywować, by zagrać w ten sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że nikt nie zakwestionował prawdziwości nagrań. To jest klucz.

WP: Jako dla prawniczki nie ma dla pani znaczenia, że taśmy zostały nagrane nielegalne, a upowszechnianie materiałów pochodzących z przestępstwa to również przestępstwo?

- Jak już wspomniałam, nie oceniam jednoznacznie redaktora naczelnego "Wprost". Nie jestem zwolenniczką takich rozwiązań, zgadzam się, że są niezgodne z prawem. Jednak retoryka, którą przyjął Tusk to zabieg czysto PR-owy, mający na celu odwrócenie uwagi od treści nagrań. Sprawa jest wątpliwa prawnie, ale lepiej, że taśmy zostały ujawnione. Przynajmniej wiemy, z kim mamy do czynienia. To, że doszło do nagrywania najważniejszych polityków w państwie, choć takie rzeczy zdarzają się na całym świecie, bardzo źle świadczy o kondycji naszego państwa.

WP: Wierzy pani w spisek kelnerów i w to, że stał za nim Marek Falenta? Biznesmen twierdzi, że to sprawa polityczna i rząd chce przejąć jego Składy Węgla.

- Historia zażyłości ministra Sławomira Nowaka z kelnerami jest dosyć zabawna, ale za tą sprawą nie może stać jeden biznesmen. Sprawa jest za gruba. Najwięcej wątpliwości budzi wątek Jana Kulczyka, mówi się, że są jeszcze jakieś taśmy, które dotyczącą jego osoby, które nie zostały ujawnione. Muszę się zgodzić z tezą, że dopóki wszystkie nagrania nie zostaną ujawnione, nie można wykluczyć, że ktoś jest szantażowany.

WP: W sprawie Smoleńska odnosi się pani z ogromną nieufnością wobec Rosji. Czy rosyjski wywiad może stać za nagraniami ministrów rządu Donalda Tuska? Mógł chcieć "zrewanżować się" za aktywny udział Polski w rosyjsko-ukraińskim konflikcie, przecież zaatakowane zostały osoby, które były zaangażowane w jego rozwiązywanie.

- Rosja nie ma w tym interesu, skoro status quo w Polsce w niczym Rosjanom nie zagraża. Także porozumienie między prezydentem Janukowyczem i przywódcami ukraińskiej opozycji, które podpisano w obecności Sikorskiego, było na rękę Rosji. 15 minut po katastrofie w Smoleńsku szef MSZ poinformował mojego stryja, że to był błąd pilotów. Szydzi z tej sprawy i z ofiar. Jest idealnym partnerem dla Rosji. Poza tym Rosja ma jedne z najlepszych służb na świecie i nie ujawniłyby w tak głupi sposób swojej operacji. To zupełnie nieprawdopodobny wariant.

WP:

Przyśpieszone wybory są możliwe?

- Nie wiadomo, jakie taśmy się jeszcze pojawią i jaki będzie stosunek mediów do tej ekipy. Być może Tusk uzna, że lepiej doprowadzić do wyborów już teraz, kiedy poparcie dla PO jest jeszcze na przyzwoitym poziomie. Bo tendencja jest taka, że głosów PO ubywa, co doskonale było widać na mapach prezentowanych po wyborach do PE. Jeśli minie jeszcze kolejnych kilka miesięcy, tendencja może być zupełnie fatalna dla PO.

WP: W opinii komentatorów sprawa taśm wzmacnia obóz prezydencki. To dowód na to, że prezydent to nie tylko strażnik żyrandola. Bronisław Komorowski teraz rozdaje karty?

- Takie wrażenie można było odnieść na początku, kiedy ludzie prezydenta i on sam wyraźnie dystansowali się do sprawy taśm. Potem jednak padły słowa, które wskazują na to, że Komorowski raczej będzie Tuska wspierać. Wszystko, co zrobił prezydent w ostatnim czasie można postrzegać tylko w kategoriach ewentualnego wyrugowania Tuska ze starcia o prezydenturę. Na pewno między ośrodkiem rządowym a prezydenckim są tarcia, premier nie wie, jak pokierować swoją dalszą karierą polityczną, a Komorowskiemu bardzo zależy na tym, żeby zatrzymać swoje stanowisko na drugą kadencję. W innych dziedzinach jest mało aktywnym prezydentem.

WP: Cieszy się ogromną, ponad 70-proc. popularnością, co jest - jak pisał "The Economist" - ewenementem w naszym kraju, w którym "popularni politycy to rzadko występujący gatunek". Zdaniem gazety zawdzięcza to swojemu łagodnemu stylowi prezydentury i promowaniu uniwersalnych wartości. Może to prezydent szyty na miarę naszego społeczeństwa?

- To przykre, że tak niewiele robi, a to procentuje. Mój ojciec czegokolwiek by nie zrobił, był zalewany lawiną negatywnych komentarzy, tak że słupki poparcia dla niego automatycznie spadały. Kiedy czyta się publikację "Przemysł pogardy" Sławomira Kmiecika, która scala wszelkie informacje, jakie były publikowane na temat mojego ojca, nie było drugiego takiego polityka, który znalazłby się w takim ogniu krytyki. To było odzieranie z godności. A Bronisław Komorowski to ktoś, kogo się nie krytykuje.

WP: Też bezlitośnie punktowano jego wpadki, szczególnie językowe, a stosowane na nie określenie "bronki" trafiło nawet do języka potocznego.

- To był lajt. Ta prezydentura to błogostan pod tym względem.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Obraz

Książka "Moi rodzice" Marty Kaczyńskiej i Doroty Łosiewicz ukazała się nakładem wydawnictwa "The Facto".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)