Marsz w 30. rocznicę porwania Emanueli Orlandi
Kilkaset osób przeszło w Rzymie w marszu, upamiętniającym 30. rocznicę porwania i zaginięcia córki pracownika Watykanu, Emanueli Orlandi. Na czele pochodu, który dotarł do placu Świętego Piotra, szedł brat zaginionej, Pietro.
W ciągu trzydziestu lat, jakie minęły od zaginięcia 15-letniej Emanueli w biały dzień w centrum Wiecznego Miasta, pojawiły się dziesiątki hipotez, kto stał za jej uprowadzeniem, jakie były jego motywy i co stało się z nastolatką. Do tej pory nie ma odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Marsz ze świecami wyruszył spod rzymskiej bazyliki św. Apolinarego, która w ostatnim czasie stała się symbolem poszukiwań dziewczyny. To tam do niedawna pochowany był jako "dobrodziej Kościoła" boss groźnej rzymskiej organizacji przestępczej Banda della Magliana, Enrico de Pedis. W ostatnich latach pojawiły się przypuszczenia, że to ten gang stał za uprowadzeniem dziewczyny w ramach, jak się twierdzi, finansowych porachunków z Watykanem. Jego grób usunięto z bazyliki w reakcji na falę społecznego oburzenia, a wcześniej otwarto, gdyż jeden z informatorów wymiaru sprawiedliwości zasugerował, żeby w nim szukać odpowiedzi na pytanie, co stało się z Emanuelą. W trakcie prac w bazylice znaleziono ludzkie kości. Dopiero w najbliższych miesiącach po szczegółowych analizach wiadomo będzie, czy są to szczątki poszukiwanej dziewczyny.
Uczestnicy marszu przeszli na plac Świętego Piotra. Tam wznosili okrzyki "Francesco" w nadziei, że wyjdzie do nich papież.
Od lat Pietro Orlandi apeluje do Watykanu, by ujawnił wszystko, co wie na temat porwania Emanueli. Watykan odpowiada, że nie ma nic do ukrycia. To samo powtórzył w sobotę rzecznik Stolicy Apostolskiej ksiądz Federico Lombardi w wywiadzie telewizyjnym, dodając, że oszczerstwem jest sugerowanie, że Watykan coś ukrywa na ten temat. Zapewnił o pełnej współpracy strony watykańskiej z włoskim wymiarem sprawiedliwości.
Brat zaginionej wyraził rozczarowanie, że na plac Świętego Piotra nie przyszedł żaden przedstawiciel strony kościelnej. - Chodziło nam o coś tak prostego, jak odmówienie z nami modlitwy - stwierdził Pietro Orlandi.
Sprawa porwania Emanueli to największa zagadka ostatnich dziesięcioleci we Włoszech.