PolskaMarsz Niepodległości przeszedł przez Warszawę. Nie obyło się bez incydentów

Marsz Niepodległości przeszedł przez Warszawę. Nie obyło się bez incydentów

Marsz Niepodległości przeszedł po południu w Warszawie z ronda Dmowskiego w okolice Stadionu Narodowego. Na trasie i u celu marszu dochodziło do incydentów i bójek z policją, wywoływanych przez agresywne grupy, które nie uczestniczyły w pochodzie lub się od niego odłączyły. Do tej pory zatrzymanych 215 osób. Rannych zostało kilkadziesiąt osób, w tym 23 policjantów.

Marsz Niepodległości przeszedł przez Warszawę. Nie obyło się bez incydentów
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

11.11.2014 | aktual.: 11.11.2014 21:03

Jak poinformowała policja, do szpitali trafiło także około 20 uczestników marszu. Funkcjonariusze nie podają konkretnych liczb, ponieważ wciąż trwa diagnozowanie rannych. Wciąż trwa także szacowanie strat materialnych, wiadomo jednak, że najbardziej ucierpiały okolice ronda Waszyngtona i alei Zielenieckiej. Dyrektor Biura Bezpieczeństwa w stołecznym ratuszu Ewa Gawor zapewniła, że sytuacja na ulicach miasta została opanowana. Marsz Niepodległości zakończył się oficjalnie o 18.55.

W czasie marszu policja użyła gazu łzawiącego i pieprzowego, armatek wodnych i broni gładkolufowej. Ponad 200 osób doprowadzono na policję. Funkcjonariuszom udało się odgrodzić chuliganów, atakujących funkcjonariuszy i uczestników Marszu Niepodległości, od całego pochodu.

Jak ocenił na specjalnie zwołanej konferencji szef stołecznej policji insp. Michał Domaradzki, w tym roku na Marszu Niepodległości doszło do zdecydowanie mniejszej liczby incydentów niż w latach ubiegłych. Podał, że według szacunków policji i stołecznego biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, w demonstracji wzięło udział ok. 30 tys. osób.

Policja otoczyła grupę zamaskowanych osób, która oddzieliła się od marszu i atakowała funkcjonariuszy. Organizatorzy i służba porządkowa nawoływali do zachowania spokoju. Parokrotnie dla uspokojenia sytuacji intonowali hymn narodowy. Agresywnych zamaskowanych osobników starała się powstrzymać straż marszu. Przez kordon, który utworzyła, przebiło się kilkaset osób, w większości agresywnych.

- Oddzieliliśmy grupę chuliganów i staramy się ich zatrzymać. Używamy armatek wodnych, w tym z wodą barwioną, by później te osoby biorące udział w burdach łatwiej zidentyfikować - mówił po zatrzymaniu pierwszych chuliganów rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Dodał, że użyta został też broń gładkolufowa do rozproszenia atakujących ją grup, które oddzieliły się od marszu.

Szef stołecznej policji Michał Domaradzki przyznał również, że postawa policjantów mogła być przez demonstrantów interpretowana jako zbyt stanowcza, ale - jak dodał - były to działania w trosce o bezpieczeństwo ludzi świętujących rocznicę odzyskania niepodległości.

Zamieszki po praskiej stronie

Na rondzie Waszyngtona chuligani demolowali znaki drogowe, barierki oddzielające torowisko, przystanki tramwajowe. Gdy czoło marszu utknęło, część uczestników z końca pochodu zawróciła w stronę centrum Warszawy, rozchodząc się spokojnie. Policjanci otrzymali rozkaz zatrzymywania wszystkich, którzy zachowują się agresywnie.

Według prezesa stowarzyszenia Marsz Niepodległości Witolda Tumanowicza była to "grupa dosyć marginalna" zważywszy na liczbę spokojnych uczestników marszu.

Na błoniach Stadionu Narodowego, przy kamieniu upamiętniającym dom, w którym urodził się Roman Dmowski, odbył się wiec kończący marsz.

Do mniejszych incydentów dochodziło już w trakcie przemarszu na wiadukcie mostu Poniatowskiego. Straż marszu powstrzymała na wysokości Muzeum Narodowego co bardziej krewkich uczestników pochodu, którzy - w większości zamaskowani - chcieli się odłączyć od głównej kolumny. Na trasie marszu, który ruszył z ronda Dmowskiego pod hasłem "Armia patriotów" kilkanaście osób próbowało zaatakować funkcjonariuszy; sytuacja została jednak szybko opanowana.

Skandowano: "Cześć i chwała bohaterom", "Roman Dmowski odkupiciel Polski", "Wielka Polska katolicka", "Silny naród - wielka ojczyzna", a także: "Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę". Uczestnicy przynieśli flagi narodowe, emblematy klubów piłkarskich, flagi ze znakiem ONR - symbolem Falangi i z przekreślonym sierpem i młotem. Były także emblematy NSZ. Jeszcze zanim marsz wyruszył, część uczestników odpaliła race, wybuchały petardy.

Sprzątanie

Po marszu prace rozpoczęły służby porządkowe, ponieważ po przejściu na Alejach Jerozolimskich pozostało wiele śmieci - resztki petard, rozbite butelki oraz drzewce od flag.

B. poseł Artur Zawisza mówił, że na marsz przyszło się 100 tys. osób, na wiecu przemawiali delegaci z zagranicy, m.in. ze Lwowa, a także nacjonaliści z Francji i Wielkiej Brytanii.

Tegoroczna trasa przebiegała inaczej niż w latach ubiegłych. Marsz nie szedł osią północ-południe, ul. Marszałkowską do placu Konstytucji, lecz z zachodu na wschód Alejami Jerozolimskimi i mostem Poniatowskiego na drugą stronę Wisły.

Policja zgromadziła oddziały nie tylko wzdłuż trasy marszu - m.in. zamknęła schody i kładki prowadzące na most Poniatowskiego - ale też w miejscach, gdzie w poprzednich latach dochodziło do zamieszek - przy ambasadzie rosyjskiej, przed squatami w Śródmieściu oraz na pl. Zbawiciela, gdzie podpalano instalację "Tęcza". Funkcjonariusze otoczyli także często atakowany pomnik poległych radzieckich żołnierzy w parku Skaryszewskim obok stadionu.

W zabezpieczeniu manifestacji wzięły udział m.in. policyjne śmigłowce z kamerami. W całym kraju policjanci sprawdzali informacje o osobach, które wybierają się do Warszawy na marsz i mogą mieć ze sobą materiały pirotechniczne i niebezpieczne przedmioty.

Jak powiedziała już w trakcie zamieszek szefowa stołecznego biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego Ewa Gawor, nie było wniosku o rozwiązanie marszu. Od początku dochodziło do drobnych incydentów - uczestnicy manifestacji odpalali petardy, rzucali race. Już na samym początku doszło do zaatakowania policjantów przez kilkunastu chuliganów; do zamieszek doszło jednak na końcu trasy marszu, choć bojówkarze cały czas atakowali policjantów i prowokowali uczestników manifestacji. "Gdy uczestnicy pochodu schodzili z mostu Poniatowskiego, oddzieliła się od nich grupa kilkuset osób i pobiegła w stronę policjantów na rondo Waszyngtona. Podjęliśmy decyzję o delikatnym wycofaniu się, żeby ich odciągnąć od marszu. Poprosiliśmy też organizatora, żeby na chwilę wstrzymał pochód i bocznymi drogami wprowadziliśmy policjantów tak, by znaleźli się na jego czole" - relacjonował Sokołowski. Jak dodał, atakująca grupa widząc kordon policjantów, zaczęła uciekać w kierunku ulicy Francuskiej, tam policjanci próbowali ją
ponownie otoczyć. Chuligani widząc, co się dzieje, zaczęli jednak uciekać na błonia Stadionu Narodowego. "Ostatecznie udało nam się ich oddzielić i zepchnąć na bok, tak by marsz mógł się zakończyć zgodnie z planem. Użyliśmy broni gładkolufowej i m.in. armatek wodnych z wodą barwioną, by móc łatwiej identyfikować zatrzymywać zadymiarzy" - zaznaczył Sokołowski. Jak wyjaśnił, w akcje zaangażowane były specjalne zespoły policyjne do tego typu zatrzymań. Chodziło o to, by chuliganów wyłapywać - po kolei - z atakującego funkcjonariuszy tłumu. Bojówkarze rzucali w stronę policjantów kostką brukową, butelkami, racami, petardami, drzewcami flag. Rannych zostało 23 funkcjonariuszy. Jeszcze we wtorek wieczorem mają ich odwiedzić w szpitalu minister SW Teresa Piotrowska i komendant główny policji Marek Działoszyński. Poszkodowanych - według wstępnych danych - zostało też 16 uczestników zamieszek. Wśród doprowadzonych na policję osób jest też ponad 80, które trafiło tam jeszcze przed marszem - to ci, którzy mieli przy
sobie petardy, race - niedozwolone podczas zgromadzenia, a także m.in. ochraniacze na zęby i pałki. Reszta z ponad 200 to m.in. chuligani biorący udział w zadymach na rondzie Waszyngtona. Policja nie chce ujawniać, ilu funkcjonariuszy zaangażowanych było w zabezpieczenie zgromadzeń i marszy w Warszawie, które odbywały się we wtorek. Wiadomo jedynie, że do stolicy przyjechało kilka tysięcy policjantów z innych komend wojewódzkich. To m.in. oni będą dbać o to, by uczestnicy Marszu Niepodległości spokojnie się rozeszli i wyjechali ze stolicy. Sokołowski podkreślił również, że straż powołana przez organizatora marszu, próbował wielokrotnie rozładowywać sytuację. "Widać, że z roku na rok jest coraz bardziej świadoma zadań, które przed nią stoją" - dodał. Zabezpieczenie obchodów 11 listopada, nie tylko w Warszawie, ale w całym kraju koordynowała Policyjne Centrum Dowodzenia w Legionowie. W akcji wykorzystano m.in. policyjne śmigłowce z kamerami, z których nagranie trafiało bezpośrednio do sztabu i pozwalało na
ocenę sytuacji. Przed 11 listopada policja kilkakrotnie spotykała się m.in. się z organizatorami Marszu Niepodległości.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (285)