Mariusz Staniszewski: Sto dni ostrej jazdy
Jeśli ktoś spodziewał się, że rząd PiS będzie zajmował się ciepłą wodą w kranie, to z pewnością może czuć się rozczarowany. Nowa ekipa zaczęła od trzęsienia ziemi, a później napięcie tylko rosło. Ale to wcale nie jest zły scenariusz, może tylko momentami niebezpieczny - pisze Mariusz Staniszewski dla WP, podsumowując pierwsze sto dni rządu PiS. Za największe osiągnięcie nowej ekipy Staniszewski uznaje szybkie wprowadzenie programu Rodzina 500 plus, natomiast największym błędem jest, w jego opinii, problem z przygotowaniem podatku od supermarketów.
23.02.2016 | aktual.: 26.07.2016 12:58
Polecamy również Sto dni rządu. Łukasz Warzecha: poczynania PiS trudno określić inaczej niż niedołęstwo
Jeśli porównamy działania gabinetów Tuska i Szydło w czasie pierwszych stu dni urzędowania, szybko przekonamy się, że spokojne rządy koalicji PO-PSL to był mit. Przez trzy miesiące Tusk sprowokował spór z ówczesnym prezydentem Lechem Kaczyńskim o to, kto ma reprezentować Polskę na szczycie UE, zrezygnował z blokowania wejścia Rosji do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) oraz zaprosił przedstawicieli Kremla do rozmów o budowie tarczy antyrakietowej w Polsce. Szczytem pozornego ocieplenia relacji Warszawy i Moskwy było spotkanie Tusk-Putin na Kremlu. Nie przyniosło ono większych sukcesów, a przez ekspertów było potraktowane jako poważny błąd - polski premier odwiedził rosyjskiego przywódcę w końcówce kampanii wyborczej w Rosji. W dyplomacji są to kroki niedopuszczalne, Putin wykorzystał to oczywiście propagandowo. Nikt jednak wówczas ostro Tuska nie krytykował. Co najwyżej amerykańska administracja nabrała większego dystansu do nowego rządu w Warszawie.
Jeśli przyjrzymy się pierwszym stu dniom rządów Beaty Szydło zobaczymy, że tak kardynalnych błędów nie popełniono. Ostry spór o Trybunał Konstytucyjny, który zdominował pierwsze półtora miesiąca urzędowania nowej premier, był de facto kontynuacją sporu z poprzedniej kadencji. Oczywiście PiS temperaturę konfliktu znacznie podniósł, ale obnażył też, jak bardzo fałszywy jest mit o bezstronnym Trybunale. Liderzy partii rządzącej nie spodziewali się jednak, że krytyka zza granicy będzie tak ostra i tak szybka. Chrzest bojowy przyszło więc pisowskiej dyplomacji odbyć niemal natychmiast po utworzeniu rządu. Z perspektywy stu dni można ocenić, że mimo pewnych strat wizerunkowych ekipa Beaty Szydło wyszła z tej sytuacji wzmocniona, podobnie zresztą jak sama pani premier. Efekt kryzysu w relacjach Polska-Bruksela jest taki, że politycy niemieccy otwarcie mówią o tym, iż krytyka wobec naszego kraju poszła za daleko. Następnie mieliśmy szereg spotkań na najwyższym szczeblu, podczas których zapewniano o wzajemnej
przyjaźni i zaufaniu. Co prawda zwykle jest tak, że najwięcej o przyjaźni mówi się, gdy są jej niedobory, ale ewidentnie Berlin musiał zrewidować swoją politykę wobec Warszawy. Nie wiemy jeszcze na jak długo i jak głęboka jest ta zmiana, ale przecież na razie skutek jest pozytywny.
Dla samej Beaty Szydło znalezienie się w centrum europejskiego sporu, było trochę jak szczepionka na stres w starciu z najsilniejszymi przywódcami Unii. Efekt było widać podczas unijnego szczytu w sprawie Brexitu. Brytyjska prasa stwierdziła po nim, że polska premier była najtwardszym negocjatorem, z którym musiał rozmawiać David Cameron. Stanęła zdecydowanie w obronie praw polskich emigrantów, co pewnie cieszy tych, którzy zamierzają ułożyć sobie życie na Wyspach, ale można się zastanawiać, czy było to słuszne posunięcie ze strony polskiego rządu. Nie ma co ukrywać, że wysokie świadczenia socjalne w Wielkiej Brytanii są jednym z magnesów, które przyciągają tam Polaków rozpoczynających życie zawodowe. Tymczasem eksport młodych, wykształconych i pracowitych obywateli nie leży w interesie naszego kraju. Wręcz przeciwnie - powinniśmy na wszelkie sposoby zabiegać o to, by pozostawali oni w kraju. Rezygnacja z praw socjalnych dla przyszłych emigrantów nie byłaby więc w żaden sposób sprzeczna z polską racją stanu.
Mogłaby natomiast przyspieszyć powstanie w Polsce baz NATO, co wzmocniłoby nasze bezpieczeństwo. Choć szefowa polskiego rządu oficjalnie zaprzeczała, by istniała taka strategia negocjacyjna, to wcale nie wydawała się ona taka zła. Twarde stanowisko wobec Wielkiej Brytanii w dłuższej perspektywie nie musi wcale okazać się dla Polski takie korzystne.
Największy błąd PiS
Zupełnie inaczej można spojrzeć na sytuację wewnętrzną. Tu widoczna jest dość słaba pozycja Beaty Szydło. Ministrowie i wicepremierzy akceptacji dla swoich planów szukają częściej u Jarosława Kaczyńskiego, niż u szefowej rządu. W tym sensie proces decyzyjny jest więc zaburzony.
Ale trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy przekłada się to negatywnie czy pozytywnie na samą praktykę rządzenia. Presja Jarosława Kaczyńskiego na szybkie wprowadzenie programu Rodzina 500 plus spowodowała, że wejdzie on w życie o 1 kwietnia. To zdecydowanie największy sukces rządu. Można mieć oczywiście wątpliwości, czy forma uruchomienia programu nie przyniesie negatywnych skutków ubocznych w postaci dezaktywizacji zawodowej pewnej części rodziców wychowujących dzieci. Skoro 500 zł na dziecko nie wlicza się do dochodu przy obliczaniu zasiłków rodzinnych, to może się okazać, że części matek i ojców bardziej będzie się opłacało pobierać świadczenia niż pracować. Byłby to bardzo niebezpieczny sygnał dla gospodarki oraz bodziec demoralizujący pewną grupę społeczną.
Dość gładko przez parlament przeszła też ustawa o podatku bankowym. Przy konstruowaniu przepisów bezcenna okazała się wiedza i doświadczenie bankowe wicepremiera Mateusza Morawieckiego.
Gorzej wypadło natomiast przygotowanie podatku od supermarketów. Mimo że projekt był negocjowany dość długo z przedstawicielami sieci handlowych, to okazało się, iż ostateczna wersja okazała się bublem. Tak naprawdę trudno wyjaśnić dlaczego tak się stało. Wiele wskazuje na to, że błędy wynikały z rywalizacji kilku polityków w rządzie, którzy mają ambicję zarządzać finansami państwa. Ponieważ każdy chciał narzucić swoje rozwiązania, w projekcie nie znalazły się propozycje wynegocjowane z biznesem. To bez wątpienia największy błąd obecnego rządu.
Dla wielu - m.in. dla mojego szanownego kolegi Łukasza Warzechy - kompromitacją jest brak jasnych propozycji w kwestii rozwiązania problemów frankowiczów. Z tym akurat nie sposób się zgodzić. Pośpiech przy przyjmowaniu przepisów o przewalutowaniu kredytów we frankach szwajcarskich akurat jest całkowicie niewskazany. Wręcz przeciwnie - ustawa ta powinna być długo i mozolnie konsultowana i negocjowana z bankami, choćby po to, by rząd niczym ich nie zaskoczył. Nagłe zmiany, które drastycznie uderzyłyby w sektor bankowy, z pewnością spowodowałyby obniżenie ratingu sektora finansowego, co odbiłoby się na całej gospodarce. Dodatkowo trzeba pamiętać, że mocne uderzenie w banki może spowodować ograniczenie akcji kredytowej, co z kolei ograniczyłoby konsumpcję.
Jednodniowi prezesi
Wśród zarzutów stawianych rządowi PiS często pojawia się nie dość dobra weryfikacja kadr, co z kolei spowodowało zaistnienie nowego rodzaju menedżerów, czyli prezesów jednodniowych. O ile każdy tego rodzaju błąd można uznać za porażkę, o tyle trzeba też uczciwie powiedzieć, że jak na skalę zmian kadrowych w kraju kilka pomyłek nie jest kompromitacją. Szczególną starannością wykazał się tu minister skarbu Dawid Jackiewicz, który zmian w spółkach dokonuje dość powoli, ale w sposób przemyślany. Wpadka z jednodniowym prezesem Radia Zachód wynikała raczej z błędu działaczy regionalnych, a nie szefa resortu.
I tu dochodzimy do prawdziwej polityki, czyli zarządzania gospodarką. Z perspektywy stu dni nie da się osiągnięć w tym zakresie ocenić w sposób wiarygodny. Efekty nowej polityki gospodarczej poznamy najwcześniej za rok. Skuteczność w tej dziedzinie zależy jednak od trafnej diagnozy. I tu widać, że nowy rząd dość wyraźnie dostrzega zagrożenia dla polskiego rozwoju. Nie uprawia gierkowskiej propagandy jak poprzednia ekipa, ale potrafi wskazać, co w najbliższych latach będzie ciągnęło polską gospodarkę w dół. Zarówno wicepremier Morawiecki, jak i minister Jackiewicz dostrzegają, że Polska jest krajem drapieżnie eksploatowanym przez obcy kapitał. Dlatego jednym z priorytetów polityki powinno być zatrzymanie w Polsce kapitału, który przez ostatnie lata wypływał łatwo i szerokim strumieniem - w postaci dywidend, zysków, obligacji czy opłat za licencje. Stąd przecież wziął się pomysł podatku bankowego i supermarketowego. Stąd także bierze się pomysł ministra Jackiewicza - o czym mówi w bieżącym numerze Wprost - by
polskie spółki skarbu państwa tworzyły sojusze. Dzięki temu nie tylko mogłyby łatwiej wygrywać rządowe przetargi, ale też świadcząc sobie usługi, nawzajem zapobiegałyby transferowi zysków za granicę. Do tej pory nikt takiego planu w Polsce nie przeprowadził.
Interesujący jest również zaprezentowany w ubiegłym tygodniu plan Morawieckiego. Choć na razie to tylko zarys strategii działań, to widać, że wicepremier i minister rozwoju chce wprowadzić w Polsce rozwiązania, które przyniosły już pozytywne skutki w innych krajach. Chodzi oczywiście o ulgi podatkowe na innowacje. O podobnych rozwiązaniach kilka lat temu mówił wicepremier Janusz Piechociński, jednak ówczesny rząd nie myślał w kategoriach rozwoju długoterminowego, ale w perspektywie najbliższych wyborów.
O dostrzeżeniu zagrożenia demograficznego świadczy opisywany już wcześniej program 500 plus.
Praktyka dobrego rządzenia polega na tym, że reformy przeprowadza się w pewnej kolejności. Z tego punktu widzenia prawdopodobnie błędem było przyjęcie w pierwszej kolejności ustaw zwiększających wydatki, a dopiero później skupienie się na projektach zwiększających dochody. Kluczowe będą jednak wcale nie wpływy z podatku bankowego i od supermarketów, ale zmniejszenie skali wyłudzeń VAT. O tym na razie słyszymy znacznie mniej, ale to wcale nie musi być zła informacja. Najważniejsze rzeczy dzieją się przecież w ciszy.
Mariusz Staniszewski dla Wirtualnej Polski
*