Mariusz Staniszewski: Ścisła integracja rozbija Europę
Lewicowi publicyści i komentatorzy coraz śmielej głoszą tezę, że PiS jest w rzeczywistości sojusznikiem Rosji, a Władimir Putin otwiera szampana za szampanem, gdy patrzy na to, kto rządzi w Polsce. Na pierwszy rzut oka teza wydaje się tak wielką bzdurą, że właściwie należałoby ją zignorować. Warto jednak przyjrzeć się temu co pisze Sławomir Sierakowski i spółka, by stwierdzić dwie rzeczy: po pierwsze słowa towarzysza Lenina o użytecznych idiotach nadal są aktualne, a po drugie lewicę rozum opuścił na stałe - pisze Mariusz Staniszewski dla WP. Oskarża również polskich polityków, w tym Donalda Tuska, o wspieranie Putina w czasie jego kampanii prezydenckiej.
11.02.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:09
Lewicowi publicyści i komentatorzy coraz śmielej głoszą tezę, że PiS jest w rzeczywistości sojusznikiem Rosji, a Władimir Putin otwiera szampana za szampanem, gdy patrzy na to, kto rządzi w Polsce. Na pierwszy rzut oka teza wydaje się tak wielką bzdurą, że właściwie należałoby ją zignorować. Warto jednak przyjrzeć się temu, co piszą lewicowi publicyści, by stwierdzić dwie rzeczy: po pierwsze słowa towarzysza Lenina o użytecznych idiotach nadal są aktualne, a po drugie, że lewicę rozum opuścił na stałe - pisze Mariusz Staniszewski dla WP. Oskarża również polskich polityków, w tym Donalda Tuska, o wspieranie Putina w czasie jego kampanii prezydenckiej.
Główną osią rozumowania, według którego Polska do spółki z Wielką Brytanią działają na rzecz Putina, jest rozbijanie Unii Europejskiej. W pierwszej chwili trudno zrozumieć na czym to rozbijactwo miałoby polegać, ale wkrótce przekonujemy się, że chodzi o kwestionowanie nowego porządku Europy, w którym prawda i mądrość mieszkają tylko w Brukseli, Berlinie i Paryżu. W tych wywodach nie pada ani jedno słowo o narodowych interesach, jakie poprzez Unię realizują najsilniejsze państwa Wspólnoty. Pojawia się za to integracja jako wartość sama w sobie. Integracja dla lewicy jest nową religią, dzięki której zniknie problem uchodźców, bieda, nietolerancja. Integracja jest remedium na wszystko. Dzięki niej nie będzie już mowy nienawiści, obywatele mniej oświeconych państw będą głosować bardziej przewidywalnie, a prostackie narodowe interesy zamienią się w jeden wspólny interes ogólnoeuropejski, co zapewni wszystkim pokój po wsze czasy. Jeśli dziś integracja nie spełniła tych oczekiwań, to tylko dlatego, że jest jej za
mało. To jak dążenie do socjalistycznego absolutu. Komunistyczni przywódcy wyjaśniając swoje kolejne klęski tłumaczyli, że zeszli z drogi socjalizmu, a gdy na nią wrócą, ludzie będą żyć w dostatku i pokoju. Ostatecznie powrót na drogę rewolucji zawsze kończył się aresztowaniami, torturami i morderstwami, ale to znów były wypaczenia, a nie socjalizm.
Warto w tym miejscu powiedzieć, co i kto tak naprawdę niszczy Unię, a kto i co ją buduje. Bardziej dynamicznie rozwijają się dziś państwa znajdujące się poza jądrem UE, którym jest strefa euro. W krajach bez wspólnej waluty jest także niższe bezrobocie, bo firmy chętniej tam inwestują. Jedynym właściwie beneficjentem powstania strefy euro są Niemcy, które wyssały kapitał z południa Europy wpędzając takie kraje jak Grecja, Hiszpania, Portugalia czy Włochy w poważne tarapaty. Później zostały przymuszone do drakońskich reform, by ratować strefę euro, która stała się głównym powodem ich problemów. Jeśli więc coś dziś rozsadza od środka Unię Europejską, jest to nadmiar integracji, który z silnych krajów tworzy hegemonów, a ze słabszych czyni klientów. W tym scenariuszu demokratyczne procedury państw narodowych zostają zastąpione niejasnymi powiązaniami biurokratów, którzy są oddelegowani do Brukseli, by reprezentować rządy narodowe. Proces integracji jest więc w rzeczywistości jedynie przedłużeniem polityki
najsilniejszych państw i narzędziem do wymuszania posłuszeństwa krajów słabszych.
Jeśli więc ktoś dziś rzeczywiście rozbija Europę, to ci, którzy uparcie, wbrew faktom, domagają się ściślejszej integracji. To te żądania karmią ekstremistów i wypychają ludzi na ulice. Obywatele państw europejskich wcale nie chcą żyć w zunifikowanej, pozbawionej realnych wartości federacji. Domagają się szanowania ich tożsamości, a gdy polityczne centrum tego nie zapewnia, sięgają po rozwiązania skrajne. Widać to dziś we Francji czy w Niemczech, gdzie sprzeciw wobec politycznie poprawnej polityce imigracyjnej sięgnął absurdu. Europę rozbijają więc najsilniej ci, którzy najgłośniej krzyczą o jej ścisłym jednoczeniu.
Cóż, Władimir Putin może rzeczywiście otwierać szampana za szampanem, bo ma w Europie wielu sprzymierzeńców, którzy za darmo, bez rosyjskich rubli, chcą przyjmować kolejne setki tysięcy imigrantów, elektrownie atomowe pragną zastąpić wiatrakami, a wolność słowa polityczną poprawnością. Kreml zresztą chętnie te marzenia spełnia: bombardowaniami wypycha z Syrii kolejne tysiące ludzi, za pomocą Nord Stream II dostarczy więcej gazu do elektrowni, które trzeba włączać, gdy akurat nie wieje, a pieniądze na stypendia dla lewicowych i skrajnie prawicowych działaczy zawsze znajdzie.
No dobra. To zróbmy jeszcze krótki polski bilans w sprawie tego, kto najbardziej pomagał Rosji przez ostatnie lata. Budowę gazociągu z Norwegii, co uniezależniłoby nas od dostaw z Gazpromu, zablokował Leszek Miller. Najbardziej niekorzystną umowę gazową z Rosjanami wynegocjował Waldemar Pawlak - przed katastrofą uratowała nas wówczas Komisja Europejska. Polskie weto w sprawie przystąpienia Rosji do OECD, co umożliwiło temu krajowi zwiększenie międzynarodowych obrotów handlowych, wycofał Donald Tusk. To on wspierał Putina w czasie jego kampanii prezydenckiej i nie sprzeciwił się słowom rosyjskiego przywódcy, który na Westerplatte mówił, że Polska sama jest winna klęski w 1939 roku. On także przestał oficjalnie sprzeciwiać się budowie pierwszej nitki Nord Stream. To jego minister Tomasz Arabski potajemnie negocjował z Rosjanami obniżenie rangi wizyty w Katyniu polskiego prezydenta. Po katastrofie to Donald Tusk oddał Rosjanom
śledztwo smoleńskie stosując nieadekwatne przepisy prawa. To Bronisław Komorowski zapalał świeczki na grobach żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zginęli w Polsce, gdy chcieli tu wprowadzić komunizm w czasie wojny z 1920 r. To Aleksander Kwaśniewski lobbował za sprzedażą polskiej firmy azotowej rosyjskiemu oligarsze blisko związanemu z Kremlem.
Można tak jeszcze długo wymieniać. Ale wiem, że nie ma sensu, bo na wojnie ideologicznej, którą dziś prowadzi lewica, fakty nie mają znaczenia.
Mariusz Staniszewski dla Wirtualnej Polski