Ślub Marii i Mateusza Biernackich© Archiwum prywatne

Maria Biernacka, żona śmiertelnie postrzelonego policjanta: "Czuję, jakby ktoś odciął mi tlen"

Dariusz Faron

- Głównym winnym śmierci mojego męża jest człowiek, który strzelał. Ale odpowiedzialność jest szersza. To też efekt tego, jak obecnie funkcjonuje policja - mówi Maria Biernacka, żona policjanta, który został śmiertelnie postrzelony przez kolegę ze służby.

O tej tragedii mówiła cała Polska. Sierżant sztabowy Mateusz Biernacki zginął na służbie 23 listopada 2024 roku. Pojechał na interwencję dotyczącą agresywnego mężczyzny. Zginął od strzału oddanego przez innego funkcjonariusza, dla którego był to pierwszy dzień służby na warszawskiej Pradze.

Policjant usłyszał zarzuty przekroczenia uprawnień i nieuzasadnionego użycia broni służbowej oraz spowodowania choroby zagrażającej życiu, a w następstwie śmierci innej osoby. Grozi mu od pięciu lat to dożywocia.

"Tak po ludzku wam powiem, że za śmierć policjanta odpowiada nie jego interweniujący kolega, tylko bandzior z maczetą" - pisał premier Donald Tusk w mediach społecznościowych.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Akcja policji w domu emerytki. Wiceminister reaguje na tekst WP

- Człowiek, którego zatrzymywano, nie jest tu głównym winnym. Tylko ten, który strzelał. Nie wiem, dlaczego to zrobił. Każdy z nas popełnia błędy, ale ten błąd był karygodny - mówi Wirtualnej Polski wdowa po policjancie, Maria Biernacka.

Mateusz Biernacki pośmiertnie został awansowany do stopnia aspiranta sztabowego.

Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Od śmierci pani męża minęły ponad dwa miesiące. Co pani czuje?

Maria Biernacka: Pustkę. Staram się jakoś funkcjonować dla 5-letniego syna i 2-letniej córki. Dają mi siłę, żeby każdego dnia wstawać z łóżka. Jednocześnie czuję, jakby ktoś odciął mi tlen. Straciłam cząstkę siebie. Córka jest jeszcze bardzo mała. Nie wie, co się stało, ale też odczuwa pustkę związaną z brakiem Mateusza. Czasem chodzi i powtarza "tata". Łapie za jego ubrania - nie pozbyłam się rzeczy po mężu i na razie nie chcę tego robić. Syn rozumie więcej. Dużo z nim rozmawiam. Tłumaczę, że jego tata jest bohaterem i nad nami czuwa. A on: "Chciałbym, mamo, żeby był tu z nami. Dlaczego go nie ma?".

I co mu pani odpowiada?

Że teraz pełni służbę na górze, bo widocznie był tam potrzebny. Ale wtedy syn mówi: "Ja też potrzebuję taty!". Na to nie mam już odpowiedzi. Dostałam duże wsparcie od rodziny i przyjaciół, jednak z każdym dniem pustka po Mateuszu jest odczuwalna coraz mocniej. Zostałam sama z dziećmi. Zdaję sobie sprawę, że z czasem będzie jeszcze trudniej. Pojawią się kolejne pytania: dlaczego inne dzieci mają tatę, a oni nie?

Jaki był pani mąż?

To był bardzo dobry człowiek. Poznaliśmy się pewnego lata przez internet, mieliśmy wspólnych znajomych. Pojechaliśmy razem nad wodę i tak się zaczęło. Mateusz był duszą towarzystwa. Wszędzie potrafił się odnaleźć. Nigdy się z nim nie nudziłam. Wieczny optymista, tym mnie ujął. Można nawet powiedzieć, że czasem patrzył na rzeczywistość przez różowe okulary. Choć pod tym względem się nie różniliśmy. Poza tym był oddany rodzinie, przyjaciołom. O której godzinie nie dostałby telefonu z prośbą o pomoc, nie odmawiał. Dlatego mieliśmy wielu przyjaciół.

Przeżyliśmy razem dużo dobrych chwil. Zaręczyny w 2017 r., których zupełnie się nie spodziewałam, później wesele, narodziny dzieci. Byliśmy razem dziesięć lat. Mieliśmy wszystko. Wychowywaliśmy dwoje wspaniałych dzieci, a miesiąc przed śmiercią męża kupiliśmy mieszkanie. Tak naprawdę zaczynaliśmy nowy etap. W takim momencie człowiek planuje, co będzie dalej, a nie myśli, że zaraz wszystko się skończy.

Uroczystości pogrzebowe Mateusza Biernackiego
Uroczystości pogrzebowe Mateusza Biernackiego© Lubelska policja

Jak z pani perspektywy wyglądała jego służba?

To był policjant z powołania. Czasem się wkurzałam, że pracuje po godzinach, ale wiem, że to była jego pasja. Szanowałam to i rozumiałam. Od dziecka marzył o byciu policjantem. Byłam dumna, że mam takiego męża.

Nie bała się pani o niego?

Bałam się za każdym razem, gdy szedł na służbę. Szczególnie że mieszkamy w Warszawie, gdzie na ulicy sporo się dzieje. Jest nadmiar wszystkiego. Każdego dnia czekałam na jego powrót. Kiedy urodził się syn, rozmawiałam z Mateuszem, żeby zmienił pracę. To był twardy facet, który nie pokazywał, że coś go gryzie. Ale dobrze go znałam. Widziałam, że czasem sam ma obawy. Wtedy starałam się go wspierać. Powtarzałam, żeby na siebie uważał, bo ma dla kogo żyć. Sugerowałam, by znalazł spokojniejsze i bezpieczniejsze zajęcie. Ale, tak jak powiedziałam, to była praca jego marzeń. Trudno było mu ją zmienić.

Jak zapamiętała pani tamten dzień?

Rano normalnie się z nim pożegnałam, gdy wychodził do pracy. Wieczorem mieliśmy zjeść kolację w rodzinnym gronie. Chwilę przed tragedią rozmawiał przez telefon ze mną i dziećmi. To była normalna wymiana zdań o codzienności. Później nie mógł rozmawiać, musiał jechać na tamtą interwencję. Nie mieliśmy już przed jego śmiercią żadnego kontaktu.

W jaki sposób dowiedziała się pani o tragedii?

Trudno mi o tym mówić... (cisza). Nawet nie umiem tego ubrać w słowa. Media informowały już, że na Pradze doszło do takiego zdarzenia, ale nie widziałam wtedy tych doniesień. Przyjechał do nas policjant i poinformował, że Mateusza już nie ma. Byłam w takim w szoku, że nie pamiętam, co dokładnie powiedział. Nie uwierzyłam mu. Próbowałam dodzwonić się do męża, ale nie odbierał. Przyjechała karetka, dostałam leki na uspokojenie. Szybko pojawili się najbliżsi, żeby mnie wesprzeć. W dalszym ciągu czułam wielką niepewność. Byłam naiwna.

Dlaczego naiwna?

Bo myślałam, że doszło do jakiejś pomyłki. Że na przykład zginął ktoś inny. Albo, że mąż jest ranny, ale żyje. Wiem, że praca policjanta jest trudna i niebezpieczna. Ale nie sądziłam, że spotka nas coś takiego. Mateusz potrafił sobie poradzić w każdej sytuacji. Chciałabym zrozumieć, dlaczego zginął. Tak naprawdę nie wiem, co dokładnie się stało. Pojawił się ogrom komentarzy, opinii, zdań ekspertów. Nie śledziłam ich, bo to tylko rozdrapywanie ran, nie pomaga w poradzeniu sobie ze stratą. I tak czułam ogromny ból.

Kto ponosi odpowiedzialność za śmierć pani męża?

To pytanie jest ze mną cały czas.

Strzał oddał drugi policjant. Nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego to zrobił. Myślę, że człowiek, którego zatrzymywano, nie jest tu głównym winnym. Tylko ten, który strzelał. Każdy z nas popełnia błędy. Ale ten błąd był karygodny. Mąż był na wielu interwencjach, znajdował się w niebezpiecznych sytuacjach. Przez osiem lat służby wyciągnął broń tylko raz, bo prawie zawsze udawało mu się rozwiązywać sytuację inaczej. Kluczowe było jego doświadczenie.

Policjant, który oddał strzał, dużego doświadczenia nie miał. Pełnił służbę od roku. To była jego pierwsza zmiana na Pradze. Wielu policjantów powiedziało mi, że ta tragedia to poniekąd efekt katastrofalnej kondycji policji.

Temat sytuacji w policji też pojawiał się w naszych rozmowach z mężem. Mateusz nieraz miał nadgodziny, służba mu się przedłużała. To, co się dzieje u niego w pracy, nie było dla nas tematem tabu. Nie "przynosił" do domu wszystkiego, ale dużo rozmawialiśmy o jego służbie. Czasem czuł się sfrustrowany i przemęczony. Bardzo się angażował. Drugi policjant oddał strzał, ale myślę, że odpowiedzialność jest szersza. To też efekt tego, jak funkcjonuje obecnie policja. Wszyscy wiedzą np. o ogromnych brakach kadrowych.

Jaką pomoc otrzymała pani od państwa tuż po tragedii?

Miałam propozycję rozmowy z psychologiem, ale z niej nie skorzystałam. Bardzo dużym wsparciem jest dla mnie rodzina. Jeśli chodzi o policję, kontaktowali się ze mną koledzy Mateusza z pracy i komendant. Była z ich strony chęć pomocy.

22 stycznia pani pełnomocnik, mec. Bartosz Lewandowski, pisał w mediach społecznościowych, że nie dostała pani jeszcze odszkodowania. Minister spraw wewnętrznych i administracji, Tomasz Siemoniak, odpowiedział, że otrzymali państwo wsparcie finansowe państwa, a 20 stycznia zakończyło się postępowanie ws. jednorazowego odszkodowania w wysokości 357 tys. zł.

Na tym etapie nie chcę tego komentować, bo wszystko jest w toku.

Pełnomocnik pisał, że to "wstyd, że wdowa i małe dzieci zostały tak potraktowane".

Na pewno mam żal. Dotyczy przede wszystkim tego, że w ogóle doszło do zdarzenia. Nigdy nie myślałam, że znajdę się w takiej sytuacji. Staram się zachować racjonalne myślenie, ale to taki stan, że trudno mi o tym myśleć, opowiadać, funkcjonować. Każdego dnia toczę walkę o przetrwanie.

Policjant, który strzelił do pani męża, kontaktował się z panią?

Nie.

Chciałaby pani, żeby to zrobił?

Nie umiem odpowiedzieć. To i tak nic by nie zmieniło, nie przywróciłoby Mateuszowi życia. A jest za wcześnie, żeby mówić o wybaczeniu.

To, że sprawę komentowała cała Polska, mocno utrudnia przeżywanie straty?

Ze względu na swój stan nie zwracałam na to uwagi. Z pogrzebu męża mam w głowie jedynie jakieś urywki. Podchodzili do mnie znajomi, składali kondolencje, a ja nawet tego nie pamiętam. Do dziś staram się trzymać od medialnego zamieszania z daleka. Wiem tylko, że zabrano nam męża i tatę, co jest dla nas potwornym ciosem.

Co jest dla pani najtrudniejsze?

Tak naprawdę każdy dzień, codzienność. Odprowadzam syna do przedszkola bez Mateusza. Idziemy całą rodziną na spacer bez niego. Czas nie leczy ran. Po prostu w miarę jego upływu człowiek uczy się jakoś żyć z bólem i pustką. Po śmierci Mateusza mieliśmy dużo spraw do załatwienia, więc za dużo nie myślałam, działałam na autopilocie. Później wszystko cichnie, człowiek siada wieczorem w salonie w samotności. Ta cisza jest najtrudniejsza. I nie ma sposobu, żeby sobie z nią poradzić. Kiedy się wypłaczę, jest chwilowa ulga. Ale ból zostaje. Ból i strach.

Czego się pani boi?

Przyszłości. Nie opuszcza mnie myśl, że zaraz będziemy przeżywać rodzinnie jakieś fajne momenty, a jego nie będzie. Opuści przedstawienie w przedszkolu, nie usłyszy życzeń z okazji Dnia Ojca. Święta Bożego Narodzenia praktycznie się u nas nie odbyły. Staraliśmy się w minimalnym stopniu zachować tradycję, głównie ze względu na dzieci, ale było ciężko.

Mateusz był świetnym ojcem, każdą wolną chwilę poświęcał dzieciom. Jeśli nie byliśmy na żadnym wyjeździe, zabierał je na plac zabaw. Chciał je wychować na dobrych ludzi z zasadami. W usypianiu dzieci był lepszy ode mnie. Syn oczywiście biega już z plastikową odznaką. Opowiada, że chce zostać policjantem jak tata.

Ze względu na jego wiek pewnie za wcześnie na takie pytanie, ale chciałaby pani, żeby poszedł w ślady ojca?

Kiedy dorośnie, niczego nie będę mu bronić. Wesprę go w każdej jego decyzji. Gdyby faktycznie został policjantem, czułabym dumę i jednocześnie strach. Dokładnie tak jak w przypadku jego taty.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (376)