Marek Kacprzak: "Koalicja Obywatelska uwierzyła w zwycięstwo nad PiS" (OPINIA)
"Ja obywatel" uznał, że jednak chce wygrać. To była pierwsza od lat konwencja, która pokazała, że koalicja wreszcie wzięła oddech i uwierzyła, że pokonanie PiS-u jest możliwe.
06.10.2019 | aktual.: 06.10.2019 14:18
Przekaz był wreszcie spójny. Każdy też odegrał swoją dobrze określoną rolę. Trzaskowski żartował. Kidawa łagodziła, a Schetyna krzyczał. Wałęsa był sobą, czyli pouczał, wierząc, że to on ma zawsze patent na wiedzę (zwłaszcza gdy ta wiedza dotyczy Kaczyńskiego). Pozostali, będąc już w tle, głosili swoje.
Małgorzata Kidawa-Błońska nie miała prostego zdania. Nie jest łatwo zagrzewać do walki tych, którzy potrzebują jasnych, stanowczych i ostrych haseł, gdy wcześniej powiedziało się, że będzie się ten język łagodzić. Unikała jak ognia bezpośrednich przytyków do ludzi PiS-u. Nie padały nazwiska. Nikt nie był wytykany palcem, ale każdy, kto choć odrobinę interesuje się tym co dzieje się wokół, wiedział o kim i o czym mowa. Niestety, gdy przekaz ma być zbyt dopieszczony, a nie płynie bezpośrednio z własnych przemyśleń, to okazuje się, że prompter przeszkadza.
Przebudzenie
Nie oznacza to jednak, że Koalicja nie pokazała się jako polityczna siła, która wreszcie się przebudziła. Przestała wreszcie odpowiadać na to, czym żyje PiS lub co PiS o nich pomyśli. Koalicja postawiła na to, żeby wreszcie pokazać, że też ma swój pomysł i swoich ludzi, których się nie wstydzi.
W pierwszym rzędzie zasiedli główni wrogowie obozu rządzącego, czyli Wałęsowie, Trzaskowski, a na scenie Zimoch. To oni stają się twarzami ostatniego tygodnia kampanii i to oni biorą na siebie ciężar ostatniej prostej. Nie wiem tylko, czy stając w jednym rzędzie z Wałęsą, można wiarygodnie mówić o tym jak wyplenić z polityki jad i nienawistny język. Ale jeśli to kogoś miałoby nie przekonać, to Kidawa, w myśl zasady, że gdzie polityka nie może, tam kobietę pośle, deklaruje, że postawi na kobiety.
Zobacz także
To najbardziej wyraźne odcięcie się od porównań do Szydło, która cały czas stawiała na Kaczyńskiego i jego ekipę. Kandydatka na premiera Koalicji Obywatelskiej nic nie mówi o Schetynie, mówi, że więcej władzy odda kobietom. Zwłaszcza, że na mężczyznach, jak mogła się już przekonać, nie zawsze można polegać. Bo gdy mówiła o tym, że legitymacja partyjna powinna zobowiązywać do wyższych standardów, najwyraźniej dawała do zrozumienia, że ma na myśli również i swoich ludzi, którzy stają się wizerunkowym obciążeniem po każdej ujawnionej taśmie.
I gdy Kidawa-Błońska za wszelką cenę starała się łagodzić swój przekaz, to już Schetyna nie miał żadnych oporów. Poczuł się wreszcie jako ten, kto może punktować, zadawać ciosy, uderzać i nokautować. Schetyna nie miał ochoty na subtelności. Wskazywał z nazwiska, konkretnie, głośno i ostro. O Kaczyńskim, O Kamińskim, o Banasiu, o Kurskim. Było o PiS-owskim państwie ponad prawem, o dworze Kaczyńskiego, a właściwie o państwie Kaczyńskiego i o tym, że wszędzie są lub mają być ludzie Kaczyńskiego. Ludzie, którzy według Schetyny jako jedyne kwalifikacje mają wierność wodzowi, we krwi hejterstwo i brak dorobku życiowego.
Zobacz także
Wałęsa narzekaczem
Dla lidera KO to najlepszy dowód, że otaczając się takimi ludźmi, Kaczyński stał się człowiekiem oderwanym od rzeczywistości. Schetyna kilka razy wykrzyczał, że wierzy w odsunięcie PiS od władzy, ale chyba jednak nie do końca. Jakby na wszelki wypadek uprzedził, że przecież możliwe są różne koalicje. Pewnie dlatego starał się wymóc na wszystkich liderach opozycyjnych, nawet na Kukizie, by jeszcze teraz, przed wyborami zapewnili, że nie podpiszą żadnego paktu z Kaczyńskim.
Przekaz miał umocnić Wałęsa, który stwierdził, że Kaczyński zabija moralnie. Ale jego dywagacje, zamiast podnieść morale, wypompowało z sali całą energię i wtedy wszystko wróciło do normy, zwanej opozycyjnym marazmem. Wałęsa zagrał rolę zwykłego narzekactwa, snucia spiskowych teorii i bajdurzenia o tym, co by było, gdyby nie było Kaczyńskich. Występ byłego prezydenta pokazał z całą pewnością jedno. Nawet najlepszy spektakl może położyć źle dobrany aktor, zwłaszcza taki, który jest przekonany o swojej nieomylności i legendzie, którą to sam musi przypominać. Jego postawa do walki już nie zagrzeje, a ostudzić może skutecznie.