Marcin Makowski: PiS wycofuje się z kluczowych zmian. Pytanie, czy na serio?
Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że ”socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju”. W tym sensie rozwiązuje problemy, które sam stwarza. Choć dzisiejsza Polska (jak twierdzi część opozycji) to nie kraj socjalistyczny, a Prawo i Sprawiedliwość to nie PZPR – pewne analogie wydają się oczywiste. Wypuścić absurdalny projekt ustawy o podatku paliwowym i szybko go odwołać. Bić się o mianowanie nowych sędziów Sądu Najwyższego przez ministra sprawiedliwości i błyskawicznie się z tego wycofać. Zarządzanie przez kryzys w pełnej krasie.
Kongres Zjednoczonej Prawicy w Przysusze miał 1 lipca pozamykać fronty, wyciszyć na wakacje polityczne spory, podkreślić zasługi gospodarcze rządu i wysłać Polaków oraz posłów z czystym sumieniem na sezon ogórkowy. Nie wyszło, albo też nigdy nie było takiego planu. Tymczasem okazja po zakończonej sukcesem wizycie Donalda Trumpa nadarzyła się idealna. Zamiast tego postanowiono podczas dwóch ostatnich posiedzeń Parlamentu dopchnąć kolanem kontrowersyjne i idące wyraźnie w kierunku zmian ustrojowych ”reformy” Sądu Najwyższego oraz Krajowej Rady Sądowniczej. Ich języczkiem u wagi stało się wygaszenie mandatów sędziów i ręczne mianowanie ich następców w SN przez ministra sprawiedliwości. Co działo się później, każdy widział.
Odwrót od zmian?
Po kilku dniach politycznej burzy Prawo i Sprawiedliwość oficjalnie skorygowało narrację. Choć wcześniej posłowie partii i sama premier Beata Szydło zapewniali, że podatek paliwowy jest niezbędny, nie obciąży budżetu kierowców i przyczyni się do poprawy jakości dróg – Jarosław Kaczyński przestawił wajchę. Partia wsłuchała się w głos suwerena i ”nie sięgnie do kieszeni podatnika”. Podobnie rzecz wygląda w sprawie kontrowersyjnego projektu ustawy o Sądzie Najwyższym. Ludzie wyszli na ulice i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiło się ”złagodzenie” jej zapisów. Teraz o ewentualnej obsadzie stanowisk w SN ma decydować KRS, a nie postrzegany przez opozycję jako geniusz zła – Zbigniew Ziobro. Niestety obie te decyzje są tylko pozornie przywróceniem status quo ante bellum. W praktyce niewiele się zmieni.
Nie będzie opłaty paliwowej, ale…
Zacznijmy od opłaty paliwowej. Bardzo dobrze, że rząd wycofał się z dodatkowego podatku. To zwykła uczciwość i wierność własnemu programowi, a nie coś, za co powinnyśmy być wdzięczni. Gdzieś obok skazanego na porażkę projektu okrzykniętego jako ”Benzyna Plus” wchodzą jednak inne, nie mniej efektowne podwyżki. Pierwsza z nich to zmiany w prawie wodnym, które według Izby Gospodarczej ”Wodociągi Polskie”, mogą skutkować wzrostem cen za wodę przeciętnie o około 15-17 proc., w skrajnych przypadkach nawet 25 proc. na gospodarstwo domowe.
Dla czteroosobowej rodziny to około 80 zł rocznie więcej. Choć docelowo rząd ma powołać specjalny urząd do regulacji cen wody, nie będzie to łatwe. W pewnym sensie jesteśmy bowiem do tych zmian zmuszeni przez unijne przepisy, bowiem art. 9 Ramowej Dyrektywy Wodnej nakłada na państwo, a pośrednio na płatników, wymóg tzw. zwrotu kosztów usług wodnych. Bez wprowadzenia ich w życie fundusze unijne na walkę z powodziami i budowę nowej infrastruktury będą znacznie ograniczone.
Wyższe rachunki za prąd?
Druga dodatkowa opłata, o której nie dyskutowano zbyt głośno ze względu na ”Benzynę Plus”, to tzw. ”opłata mocowa”. Ma ona zasilić fundusz wytwórców prądu, którym w tej chwili płacimy za faktycznie pobraną energię, a nie za gotowość do jej wytworzenia. W myśl koncepcji Ministerstwa Energii sformułowanej już w zeszłym roku, dodatkowe fundusze mają zostać przeznaczone na coś więcej niż doraźne funkcjonowanie elektrowni, czyli de faco na modernizacje sieci, nowe siłownie i bloki energetyczne.
Dzięki temu odbiorcy mieliby pewność, że Polska uchroni się przed scenariuszem realnego szczególnie latem blackoutu. W tej chwili trudno przewidzieć ile dokładnie będzie to kosztować przeciętnego Kowalskiego, ale w skali roku znowu mogą to być podwyżki rzędu kilkunastu do kilkudziesięciu złotych na rachunkach za energię elektryczną. Być może podwyżki konieczne, ale przy ogłaszaniu sukcesów gospodarczych zawsze rodzi się pytanie, dlaczego akurat teraz, skoro jest tak dobrze?
”Złagodzenie” w sprawie SN?
Natomiast jeśli chodzi o korektę projektu ustawy o Sądzie Najwyższym, faktycznie likwiduje ona jej najbardziej dyskusyjny zapis, czyli możliwość wyboru kandydatów przez ministra sprawiedliwości na miejsce sędziów SN, których kadencja uległaby skróceniu. Nie trzeba jednak ręcznego sterowania obsadą personalną aby wiedzieć, że tego typu modyfikacja stanowiska nie zmienia istoty problemu, jedynie inaczej rozkłada akcenty. Docelowo zamiast Zbigniewa Ziobry i KRS, za obsadę miejsc w Sądzie Najwyższych odpowiadać ma jedynie Krajowa Rada Sądownicza.
Ta z kolei zostanie również wybrana na nowo, przez posłów w Sejmie. Kto ma na Wiejskiej większość, chyba nie trzeba przypominać. Tak zatem, pomimo zmian idących w kierunku obywatela, otrzymujemy bardziej wizerunkowe, niż realne skorygowanie kursu reformatorskiego Prawa i Sprawiedliwości. I kolejny odcinek serialu: ”zarządzanie kryzysem”. Pytanie, jak długo okaże się on efektywną formą rządzenia? Póki co sondaże wysoko, ale zegar odliczający czas do kolejnych wyborów jakby nagle przyspieszył.
Marcin Makowski dla WP Opinie