Marcin Makowski: Od d*** po życie celebrytów. Nie o taki powrót "Milionerów" walczyliśmy!
Pytania o youtuberów, preferencje sportowe Kaczyńskiego, życie prywatne Dody i Małgorzaty Rozenek, alimenty Kijowskiego a ostatnio nawet o… "miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę". Kiedyś popularny teleturniej TVN-u testował tzw. "wiedzę ogólną" swoich uczestników. Dzisiaj to medialna zabawa, która sprawdza znajomość rodzimych produkcji i internetu. Nie o taki powrót "Milionerów" walczyliśmy!
Chciałbym zacząć ten felieton od zrzędzenia. Za moich czasów, to byli "Milionerzy". Trudne pytania z wiedzy ogólnej, niemniejsze emocje, sporo ciekawostek i charakterystyczna dawka luzu. Dzisiaj? Eh, dzisiaj to już "Milionerów" nie ma. Durne śmieszkowanie o "dupie biskupa", superprodukcjach TVN-u i wpadkach polityków. Dobrze, tylko ile od pierwszych edycji się zmieniło? - mógłby ktoś zapytać. Przecież społeczeństwo idzie do przodu, telewizja ewoluuje i coraz częściej staje się służebna wobec internetu i popkultury. Problem polega jednak na tym, że owe "moje czasy" nie były wcale dawno temu.
Druga edycja "Milionerów" skończyła się w grudniu 2010 roku, czyli już w epoce smartfonów i portali społecznościowych, a jakoś podobnego obniżania poziomu nie pamiętam. I nie chodzi nawet o to, żeby równać żarty Huberta Urbańskiego z powagą "Miliarda w rozumie", "Wielkiej Gry" czy "Jednego z dziesięciu". Zapożyczona z amerykańskiego pierwowzoru formuła "Milionerów" zawsze balansowała na granicy pół żartem, pół serio, ale jednak do rzadkości nie należało, że w popularnych grach na przeglądarki i aplikacjach, z wypiekami na twarzy próbowało się wygrać wirtualny milion.
Zamiast trzeciej edycji "Milionerów", autoparodia
Zadanie było o tyle trudne, że faktycznie wyczyn ten jeszcze siedem lat temu wymagał posiadania sporej wiedzy z zakresu historii, sztuki, życia społecznego czy ciekawostek przyrodniczych. "Milionerzy", choć w swobodnej konwencji, testowali autentyczną znajomość faktów, kojarzenia, dedukcji i sprytu. To z czym mamy obecnie do czynienia - choć momentami nadal ciekawe - starych „Milionerów” nie przypomina. Ba, w niektórych odcinkach wygląda jak ich parodia, obliczona na robienie zdjęć telewizora ze stopklatką co głupszych pytań i wrzucanie do sieci, gdzie zaczynają żyć własnym życiem. Pod tym względem zabawa się udała, a TVN może liczyć zyski z rosnącej oglądalności show. Pytanie jednak, czy podobne windowanie poziomu i stawianie na skandal było w ogóle tej produkcji potrzebne?
Jak pokazuje przykład wspomnianego już i trzymającego się mocno "Jednego z dziesięciu", nie trzeba silić się na gierki słowne, pytania o życie prywatne polityków i youtuberów, aby utrzymać uwagę odbiorców. Tym bardziej dziwi kierunek, który wybrała stacja, chcąca, jak rozumiem, powalczyć o uwagę również młodszego grona odbiorców. O ile jednak puszczanie oka w stylu: "Co późno w nocy lubi oglądać Jarosław Kaczyński" początkowo śmieszyło, właśnie dlatego, że było frywolniejsze niż zapamiętaliśmy z pierwszych "Milionerów", powtórzone kilkanaście razy zaczyna irytować. Jak widać, czasami nie tylko widzów, ale również uczestników.
Nie znasz TVN-u? Nie wygrasz miliona
W niektórych odcinkach show można mieć bowiem wrażenie, że staje się on nie tylko politycznym przedłużeniem poglądów producentów i zarządu stacji (PiS, Duda, jeszcze raz PiS i Kaczyński), ale narzędziem marketingowym samego TVN-u. Jak inaczej odebrać absurdalny quiz wstępny polegający na rozpoznaniu bohaterów serialu "Belle Epoque", na który poprawnie odpowiedziała tylko jedna osoba? Albo jakim rodzajem wiedzy jest pytanie o ksywkę Renaty Kaczoruk w programie "Azja Express", albo sposób w jaki tytuowała się para Majdanów-Rozenków? Czy znajomość wieku Kuby Wojewódzkiego wnosi coś do naszego poznania świata? A jednak bez oglądania TVN-u, miliona po prostu wygrać się nie da. Kiedyś nie było takiego problemu.
Irytująca wydaje się również maniera wciskania na siłę wszelkiego rodzaju spraw bieżących z zakresu pop-polityki i życia celebrytów. Jaki prezent na WOŚP dał Robert Biedroń, o co z narzeczonym kłóciła się Doda, która pierwsza dama przypomina Claire Underwood i jaką zupę wymienili w piosence Sarsy internetowi parodyści? Czy to jeszcze pytania dla uczestnika, czy już tylko dla widza, który zaśmieje się, opisze sprawę na Twitterze a później podchwycą ją inne media? Być może. Jeżeli powstał ten tekst, to podobny mechanizm działa. Odnoszę jednak wrażenie, że z czasem będzie się to jednak odbywało z coraz mniejszą intensywnością. Ostatecznie, jeśli po trzech miesiącach emisji doszliśmy do pytania o to, „z ilu liter składa się miejsce, w którym plecy kończą swoją szlachetną nazwę”, a Hubert Urbański słysząc jak na antenie uczestnik wypowiada słowo „dupa” zawstydził się jak mała dziewczynka, co jeszcze może podkręcić emocje? Co będzie w stanie silnej rozkręcić tę karuzelę śmiechu?
Osobiście nie mam pojęcia. Pomimo sympatii do "Milionerów", których zapamiętałem z dwóch pierwszych edycji, coraz częściej mam ochotę po prostu z owej karuzeli wysiąść. Kiedy będę chciał oglądać kabaret, włączę sobie „Ucho prezesa”. Teleturniej ma testować inteligencję, a nie ją obrażać. W przypadku nowej odsłony flagowego show TVN-u, coraz częściej mamy do czynienia z tym drugim.
Marcin Makowski dla WP Opinie