Marcin Makowski: ”Kościół Piotra S.”, "poświęcenie większe od Jezusa"? Ludzie, pójdźcie po rozum do głowy
Gdy Piotr S. podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki, w opozycyjnych mediach wstrzymano oddech. Wreszcie przyszedł ostatni sprawiedliwy, który zrobił to, na co rzesze piszących o pełzającym w Polsce faszyzmie nie miały odwagi. Dziś już wiemy, że była to ofiara z jego życia. Niektórzy wprost czekali na tę śmierć, a gdy się wydarzyła, dziękowali jak za świętego nowej religii. ”Ty jesteś Piotr, (czyli skała) i na tej skale zbuduję kościół mój” - zacytował Ewangelię jeden z założycieli KOD-u. I szybko dopisał, żeby nie było wątpliwości o kogo chodzi: ”Piotr Skała”. Z kolei płk. Mazguła uznał, że to czyn większy niż poświęcenie Chrystusa, przy którym śmierć na krzyżu "przypomina groteskę". Czy to jeszcze normalne?
To, w jaki sposób media zareagowały na wiadomość o samospaleniu, a następnie śmierci Piotra S., zasługuje nie tyle na felieton, co doktorat z psychologii społecznej. Parada hipokryzji, licytacja na wielkie kwantyfikatory, zawody w przerzucaniu się winą - tak wyglądało ostatnich dziesięć dni. A mówimy tylko o wierzchołku góry lodowej. Dramatyczna historia Piotra S. od początku została skonsumowana politycznie, i to równie szybko oraz doszczętnie, że rozsądnie myślący człowiek musi sobie zadać jedno pytanie. Czy myśmy w Polsce wszyscy powariowali?
Polityczne epitafia
Streamy na żywo ze stawiania zniczy w miejscu samospalenia, portrety ”Szarego Człowieka” w tygodnikach, które w blokach startowych z sylwetkami nieszczęśnika czekały na informację o jego śmierci. Bo one przecież wszystkie były gotowe dużo wcześniej. Dosłownie minuty po komunikacie o zgodnie Piotra S., na portalu ”OKO.press” już wisiała klepsydra, manifest, cały tekst, będący politycznym epitafium. Można powiedzieć, że on tego chciał. To, co zrobił miało poruszyć ludzkie sumienia. Tylko czy rolą mediów i polityków jest bierne relacjonowanie cudzych przekazów? A może odpowiednia ich ocena i refleksja, że gloryfikowanie tak rozpaczliwych czynów zachęca innych do brania przykładu z samobójcy? Gdy pod Kancelarią Premiera w 2011 i 2013 roku doszło do podobnych zdarzeń, jakoś potrafiliśmy mówić o nich z większym umiarem. Co się od tego czasu zmieniło?
Być może wszyscy, podobnie jak Piotr S., staliśmy się ofiarami własnej propagandy. Jedni uwierzyli w złoty wiek, inni w narodziny totalitaryzmu. I tylko wybór tytułów gazet albo kanałów telewizyjnych dzielił nas od mentalnej przeprowadzki do jednego z nich. Nie umiem zrozumieć, co motywowało tym człowiekiem. Dlaczego w połowie kadencji demokratycznie wybranego rządu, zwątpił w demokrację tak bardzo, że nie widział dalszego sensu własnej egzystencji.
Święty opozycji
Nie umiem również odnaleźć w jego zachowaniu bohaterstwa. Znajduję natomiast wyrazy współczucia dla rodziny i szacunek dla majestatu śmierci. Od początku było jednak oczywiste, że na tym jego historia się nie skończy. Nie przewidziałem tylko, że oprócz politycznego danse macabre, dojdzie jeszcze wymiar religijny. ”Ty jesteś Piotr, (czyli skała) i na tej skale zbuduję kościół mój” - na Facebooku zacytował Ewangelię jeden z założycieli KOD-u, Paweł Wimmer. W komentarzu pod postem błyskawicznie rozwinął również skrót od nazwiska samobójcy. Już nie Piotr S., ale ”Piotr Skała”. Znacznie dalej w swoich teologicznych rojeniach poszedł jednak płk. Adam Mazguła. "Pan Piotr oddał wszystko, co miał najcenniejszego, życie. Wybrał męczeńską śmierć w imię wolności, nie dla siebie, dla innych ludzi" - napisał również na swoim Facebooku. "Jakże groteskowa wydaje się wymuszona śmierć na krzyżu zbawcy świata w obliczu tego samospalenia. Zwykły szary człowiek, a tak niezwykły" - dodał.
Co mamy przez to rozumieć? Oto narodziła się głowa kościoła opozycji? Większa od Jezusa Chrystusa? Męczeńska śmierć na własne życzenie kładzie jakiś fundament pod opór przed władzą Prawa i Sprawiedliwości? Piotr S. był apostołem moralnego odrodzenia Polski? I dlatego zostawił swoją rodzinę, która sama do końca nie rozumiała jego desperacji? "Panie Piotrze S. mam nadzieję, że w Nim znalazłeś to, o co tak walczyłeś. Dziękuję za odwagę. R. i. P." – napisał na Twitterze jezuita, o. Grzegorz Kramer. Choć wpis szybko usunął, pokazuje on, że z tą śmiercią nie potrafią sobie poradzić również niektórzy duchowni. To po prostu przerażające i udowadnia, że nie tylko skrajna prawica ma swoich sekciarzy.
W teologii Kościoła katolickiego samobójstwo nie jest aktem odwagi, ale raczej rozpaczy. Choć dziś nie zakłada się już, że osoby podnosząc rękę na własne życie skazują się na potępienie, sugerowanie, że walka z obecnym rządem może być częścią jedności z Bogiem, uważam za absurdalne. I tym bardziej szkodliwe, że na poparcie swoich słów o. Kramer zacytował następnie ks. Józefa Tischnera, który stwierdził kiedyś - w odniesieniu do samospalenia mnichów buddyjskich - że ”sumienie jest ostateczną instancją, która rozstrzyga o tym, co człowiek powinien, a czego nie powinien zrobić”. ”Widzieć więcej. O to chodzi” - dopisał pod tym cytatem jezuita.
Sumienie wszystkiego nie usprawiedliwi
Przykro to stwierdzić, ale podobne stawianie sprawy zakrawa na skrajną nieodpowiedzialność. Polityczny aspekt samobójstwa Piotra S. to jedna strona medalu, ale jeśli wciągniemy do tego wiarę, mamy receptę na kolejne podobne tragedie. Kto wtedy weźmie za nie odpowiedzialność, jeśli samemu zamiast współczuć, ”dziękuje za odwagę”? Warto również przypomnieć, że sumienie nie jest w teologii katolickiej nieomylną instancją moralną. Jest ostateczną w tym sensie, że nikt za nas nie posłuży się sumieniem, ale jeśli zostanie ono źle uformowane, może błędnie ocenić rzeczywistość.
Zupełnie wprost pisał o tym Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor, krytykując etykę indywidualistyczną, która usprawiedliwia różne kontrowersyjne zachowania ”zgodą z własnym sumieniem”. Czy Piotr S. się mylił, a jego rozpacz pójdzie na marne? Nie mi to osądzać. Jeśli jednak ktoś chce go wynieść na naprędce wybudowane ołtarze, powinien pójść najpierw po rozum do głowy. Wszyscy powinniśmy po niego pójść i wziąć głęboki oddech. Drugi Piotr S. nie może się powtórzyć.
Marcin Makowski dla WP Opinie