PublicystykaMarcin Makowski: "Danina solidarnościowa" to nie jest kurs empatii dla najbogatszych, tylko kolejny podatek. A te miały być obniżane

Marcin Makowski: "Danina solidarnościowa" to nie jest kurs empatii dla najbogatszych, tylko kolejny podatek. A te miały być obniżane

Pomysł "daniny solidarnościowej" Mateusza Morawieckiego, mającej ulżyć osobom niepełnosprawnym poprzez wciągnięcie "najbogatszych Polaków" w proces solidaryzmu społecznego, krytykuje wiele środowisk. Od protestujących w Sejmie rodzin, po przedsiębiorców. Nie ma jednak takiego pomysłu rządu, którego nie dałoby się obronić. Na tym odcinku przodują bracia Karnowscy. I tym razem nie zawiedli.

Marcin Makowski: "Danina solidarnościowa" to nie jest kurs empatii dla najbogatszych, tylko kolejny podatek. A te miały być obniżane
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

A właściwie nie zawiódł Michał Karnowski, który krytyków "daniny" określił mianem "dzieci PRL i Balcerowicza", które "nigdy nie wyleczą się z miłości do dzikiego, postkomunistycznego kapitalizmu". Zanim jednak przeszedł w swoim tekście na portalu "wpolityce" do krytyki oligarchicznego resentymentu bogaczy, którzy nie chcą się podzielić z biednymi, brawurowo "zdemaskował" prawdziwe intencje protestujących niepełnosprawnych.

Medialne wymuszenie niepełnosprawnych

Jego zdaniem owe intencje czyste nie są, ponieważ opierają się na ”dźwigni medialnego wymuszenia”, zupełnie inaczej, gdy podobna sytuacja wydarzyła się w 2014 roku za rządów PO-PSL. Na czym zdaniem Karnowskiego polega różnica słuszności tamtych, a nie słuszności obecnych protestów? Wydaje się, że na braku wdzięczności rodzin osób niepełnosprawnych. ”Nie zgadzam się, że to jest powtórzenie sytuacji z roku 2014. Bo przecież rozmawiają z rządem, który radykalnie, o kilkadziesiąt miliardów złotych, zwiększył coroczne wsparcie dla rodzin. Te pieniądze trafiły także do protestujących” - argumentuje dziennikarz. Tyle, że bezpośrednie dopłaty w ciągu dwóch lat dla wspomnianej grupy społecznej wyniosły 1 miliard 100 mln zł, a nie dziesiątki miliardów. Dobre i to - jak każde wsparcie dla ludzi w potrzebie - ale nie róbmy z 500+ eldorado opiekunów dzieci niepełnosprawnych, który muszą wyżyć niejednokrotnie za nieco ponad 1000 zł miesięcznie, bez możliwości podjęcia pracy na pełen etat. Nie zawsze są to przecież rodziny wielodzietne.

Na tym jednak nie skończyło się podważanie wiarygodności protestujących. Nie dość, że nie docenili gestu, mieli oni czelność wykorzystać programowe "miękkie podbrzusze" dobrej zmiany. Otóż niepełnosprawni i ich rodziny "(…) uznali jednak, że wrażliwość społeczna niesiona na sztandarach i zapisana w programach (realizowanych) jest tak czułym punktem obozu Zjednoczonej Prawicy, że przy wsparciu turboliberalnej opozycji (ci to by na pewno słabszym pomogli…) mogą postępować wedle zasady <>" - skonstatował Michał Karnowski. Aby dopełnić obrazu matek z dziećmi koniunkturalnie przesiadujących na korytarzach Wiejskiej, dowiadujemy się również, że ich ”uparte żądanie spotkania z prezesem Jarosławem Kaczyńskim także sugeruje polityczne tło”. Co innego, gdy cztery lata temu domagano się obecności premiera Donalda Tuska. Wtedy była ona moralnie uzasadniona?

Szlachetna danina

To co jednak najbardziej boli Michała Karnowskiego, polega na "całkowitej obojętności na daninę solidarnościową". Fakt, że zaproponowany doraźnie projekt dodatkowego opodatkowania, który w pośpiechu wykluwa się w gabinecie minister Elżbiety Rafalskiej skrytykowały nie tylko "turboliberalne" media, ale wielu komentatorów z różnych środowisk politycznych oraz przedsiębiorcy, najwidoczniej umknął uwadze redaktora.

"Motywem tej oferty nie jest (jak twierdzą niektóre media), trudna sytuacja finansów państwa, ale świadomość, że potrzeba tu trwalszego niż jednoroczny budżet mechanizmu. Że jeśli chcemy mieć zachodni standard opieki i wsparcia ze strony państwa, to musimy też przyjąć tamtejsze mechanizmy podatkowe. Nie da się mieć danin wedle modelu egoistycznego, liberalnego i państwa choć trochę opiekuńczego" - napisał Michał Karnowski. Szkoda tylko, że nie podał konkretnych przykładów, w których to zachodnich państwach podatki proporcjonalnie do dochodów są wyższe niż w Polsce, i dlaczego zanim zaczniemy zarabiać tak, jak na Zachodzie, musimy in blanco przyjąć zachodnie standardy podatkowe? Zawsze wydawało mi się, że podobne procesy działają odwrotnie. Żeby tak logika miała sens, potrzebny jest jednak wróg, który stoi na drodze szlachetnego solidaryzmu. Tym wrogiem są "ludzie zarabiający naprawdę ogromne sumy" i ich egoizm.

Egoizm oligarchii

Według Karnowskiego, nie potrafią oni bowiem zrozumieć jak dobrze mają w Polsce, i jak mało państwo od nich wymaga. "(…) płacą dziś w Polsce podatki dokładnie takie same, jak zarabiający średnio, i to jest światowe kuriozum. A już w Europie Zachodniej zupełnie niespotykane. Premier Morawiecki ma świadomość, że tak nie buduje się społeczeństwa solidarnego, nowoczesnego, ale oligarchiczne. Był to świadomy wybór elit dokonany po roku 1989, dziś, oby konsekwentnie, zmieniany" - czytamy. Upraszczając logikę redaktora, jeśli nad Wisłą nie wprowadzi się podatków progresywnych (czy nie jest to jeden z głównych postulatów partii Razem?), nigdy nie będziemy nowocześni jak dajmy na to Niemcy czy Francuzi (to ciekawe, jak jednego dnia Zachód jest wrogiem, a drugiego wzorem).

Absurd podobnego wywodu aż razi po oczach. Cóż to bowiem oznacza "płacą dokładnie takie same podatki"? Podatki płaci się proporcjonalnie od dochodu, ale dajmy na to, na takich samych stawkach. Jeśli zatem ktoś zarobi 10 razy więcej od ubogiego, nie wpłaci tyle samo co on do budżetu, ale odpowiednio więcej. Nawet jednak odwracając kota ogonem, aby stał w miejscu, w którym chciałaby go widzieć władza, nie można być zupełnie ślepym na wewnętrzną sprzeczność "daniny solidarnościowej". Jeśli z jednej strony premier Morawiecki mówi o ulżeniu przedsiębiorcom, obniżaniu podatków i promowaniu ich rozwoju ekonomicznego, jak uzasadnić nakładanie na nich nowych obciążeń? I to się da zrobić.

Ulżyć poprzez podnoszenie podatków

"Szydzą z Morawieckiego, że propozycja daniny solidarnościowej pada kilka dni po tym, jak zapowiedział zmniejszenie CIT dla firm i elastyczny ZUS dla małych przedsiębiorców. Tyle, że tu nie ma żadnej sprzeczności. Musimy wspierać tych, którzy są na dorobku, którzy tworzą miejsca pracy, a jednocześnie należy dociążyć te grupy, które są na szczycie piramidy bogactwa. Mówimy o 0,5 procenta podatników, o grupie 100-tysięcznej. Czy to takie trudne do zrozumienia?" - pyta Michał Karnowski. Otóż jest to trudne do zrozumienia, bo owe 0,5 proc., to ludzie zarabiający od około 12 tys. netto wzwyż. Czyli wypisz-wymaluj polscy średni przedsiębiorcy, których w żaden sposób nie obejmie obniżka CIT-u, ale dotknie nowa danina. Jeśli tak wygląda ulżenie "tworzącym miejsca pracy", to chyba lepiej, żeby państwo przestało im pomagać.

Na koniec perełka. Jeśli nie przekonała Państwa cała dotychczas przytoczona argumentacja, oznacza to tylko jedno. Jesteście ”dziećmi PRL i Balcerowicza”, które nigdy nie zdobędą się na realny ”solidaryzm społeczny”. Wasz solidaryzm ”zaczyna się i kończy na aukcji owsiakowej, gdzie rzucą kilka tysięcy (choć i to cieszy)” - dodaje redaktor. ”Danina solidarnościowa mogłaby być prawdziwym przełomem w naszym życiu społecznym, bo obszarów gdzie dramatycznie brakuje wspólnotowego myślenia, jest wiele. Od służby zdrowia przez edukację po infrastrukturę drogową i kolejową” - kończy swój wywód Michał Karnowski.

Świetny pomysł. Płacąc składki na ZUS oraz podatki, które sumarycznie zjadają prawie połowę dochodów statystycznego Polaka, wprowadzajmy kolejne zrzutki na służbę zdrowia, szkoły, drogi i media publiczne. Czyli na coś, na co już przecież płacimy. Ale niech robi to jedynie egoistyczna oligarchiczna elita, która nie jest czuła na cierpienie bliźniego. Co to jest te 100 tys. elektoratu, który i tak nie zagłosuje na dobrą zmianę?

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)