Marcin Makowski: Andrzej Duda przyleci do Białego Domu pogrążonego w chaosie. Co to znaczy dla Polski?
Andrzej Duda przyleci 18 września do Waszyngtonu w bodaj najtrudniejszym momencie prezydentury Donalda Trumpa. Chodzi nie tylko o kolejne śledztwa i demaskatorskie książki, ale opisany otwartym tekstem w ”New York Times” wewnętrzny ”ruch oporu” w Białym Domu. Czy odbije się to na negocjacjach?
06.09.2018 10:21
Najpierw Michael Wolff napisał ”Ogień i furię”, teraz Bob Woodward wydał ”Strach”. Obie książki opisują pogrążonego w paranoi prezydenta USA i jego zaplecze, w którym huczy od spisków, a codzienną walutą jest okazywana sobie nieufność. Donald Trump, jak ma to w zwyczaju, okrzyknął ujawnione - często anonimowo - rewelacje jako ”fake newsy”, machnął ręką i poszedł dalej. Trudno mu będzie jednak przejść do porządku dziennego nad wydarzeniem bez precedensu w amerykańskich mediach. Otóż w środę wieczór ”New York Timesie” opublikował felieton (tzw. op-ed), którego autor, pragnący zachować anonimowość, przedstawił się jako wysoko postawiony członek administracji prezydenta USA, który… stanowi część cichego, ”wewnętrznego ruchu oporu” wobec Donalda Trumpa.
"Dwutorowa prezydentura"
Czyli już nie tylko książki, nie tylko śledztwo specjalnego prokuratora Robert Mueller, badającego powiązania kampanii obecnego prezydenta z Rosją, gdzie niedługo może zostać przesłuchany jej były szef - Paul Manafort. Do obrazu dekompozycji gabinetu Trumpa dochodzi jeszcze zapowiedź buntu. Trzeba jednak uczciwie dodać, że buntu rozumianego w specyficzny sposób. Sam anonimowy autor zaznacza bowiem, że nie jest on częścią lewicowo-liberalnego ”antytrumpizmu” i nie zależy mu na sabotowaniu prezydenta, ale wszystko co robi, wynika z troski o kraj i prawdziwe wartości republikańskie, takie jak: ”wolny rynek, wolność do formułowania opinii i swobody obywatelskie”. W związku z tym zdarza się, że ukrywa dokumenty przed prezydentem, wpływa się na jego politykę krajową i zagraniczną. Jak pisze członek administracji, rezultatem tego stanu rzeczy jest ”dwutorowa prezydentura”.
Z jednej strony Donald Trump zachwala bowiem Władimira Putina, w prywatnych rozmowach twierdząc, że sankcje wobec Rosji nie mają sensu i z uśmiechem spotyka się z Kim Dzong Unem. Z drugiej jego własny zespół ds. bezpieczeństwa narodowego odkręca negatywne wrażenie, które powstało choćby po spotkaniu z rosyjskim prezydentem w Helsinkach, utrzymując twardy kurs wobec Moskwy oraz wydalając rosyjskich dyplomatów podejrzanych o szpiegostwo. Jeśli wierzyć informatorowi ”New York Timesa” - część personelu i najważniejszych urzędników Białego Domu traktuje swojego przełożonego jak dziecko, któremu trzeba nieustannie patrzeć na ręce, aby nie wziął zapałek i nie podpalił dywanu, na którym siedzi. Chwilę po ujawnieniu tych rewelacji Trump w swoim stylu nazwał wszystko ”fałszywkami”, pisząc na Twitterze wielkimi literami ”ZDRADA?”.
Kryzys w Białym Domu a sprawa polska
Ktoś może machnąć ręką i powiedzieć, że to wewnętrzne problemy polityczne Stanów Zjednoczonych, a Polska ma nie mniej swoich. Niestety, jeśli Biały Dom osiąga podobny poziom niestabilności, siłą rzeczy może się to również odbić na relacjach z naszym krajem. Z kim bowiem mamy de facto negocjować ulokowanie stałych baz US Army nad Wisłą? Z gen. Jamesem Mattisem czy Donaldem Trumpem? Na ile będzie on skupiony na rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą, gdy ten pod koniec września przyleci do Waszyngtonu? Na jaką stabilność w naszych relacjach możemy liczyć, gdy Trump przy boku Putina mówi jedno, a później jego zespół po powrocie do domu dodaje drugie? Która wersja jest obowiązująca?
Te i wiele więcej pytań rodzi się na chwilę przed podróżą głowy państwa do Waszyngtonu. Oczywiście Donald Trump przechodził w swojej karierze podobne kryzysy wizerunkowe, a ”New York Times” nie należy do tych mediów, które życzą mu najlepiej, ale skala przecieków z Białego Domu wydaje się alarmująca. Czy na tyle, żeby zagrażała spoistości administracji? Myślę, że nie. Oby jednak nie ucierpiały na tym sprawy międzynarodowe, bo akurat w tym zakresie mądry i przewidywalny prezydent USA to kwestia polskiej racji stanu.
Marcin Makowski dla WP Opinie