PolskaMarcin Kącki o pedofilskim skandalu w chórze Polskie Słowiki: wiedzieli i nie reagowali

Marcin Kącki o pedofilskim skandalu w chórze Polskie Słowiki: wiedzieli i nie reagowali

Pytam urzędnika, który nadzorował chóry: "Wiedział pan?" A on w obecności swojej żony mówi: "Mnie jedna czy druga dupa chłopaka nie interesowała. Ja chciałem mieć poziom chóru". Żona siedzi obok i go łaja: "Co ty wygadujesz?" Ale on macha ręką: "E tam, babskie gadanie". Marcin Kącki, autor książki "Maestro" opowiada Wirtualnej Polsce historię pedofilskiego skandalu w chórze Polskie Słowiki.

Marcin Kącki o pedofilskim skandalu w chórze Polskie Słowiki: wiedzieli i nie reagowali
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Ewa Koszowska

WP:
Ewa Koszowska: Dlaczego zdecydowałeś się na napisanie książki o Wojciechu Kroloppie?

Marcin Kącki: Po pierwsze - to niezwykła historia dziejąca się tuż koło nas, pod domem. Po drugie - żyjemy w społeczeństwie, jesteśmy uzależnieni od decyzji innych, którzy kształtują nasze postawy i postawy naszych dzieci. Oddajemy dzieci w ręce autorytetów, ludzi, którym ufamy i nagle się okazuje, że może znaleźć się wśród nich "Maestro"o demonicznych intencjach. Adwokat Wojciecha Kroloppa bronił go, mówiąc, że "to zasłużony człowiek, odznaczany, podziwiany". Sąd się z tym rozprawił, pisząc w wyroku, że "właśnie dlatego, że postać oskarżonego postrzegana była poprzez jego zasługi, jako dyrygenta znanego na całym świecie chóru, był osobą obdarzoną szczególnym zaufaniem", a "osoby powierzające jemu dzieci pod opiekę miały prawo oczekiwać, że będzie sprawowana prawidłowo". Krolopp wykorzystał to, by realizować swoje demoniczne intencje.

WP:

Tylko, że rodzice zdawali sobie sprawę z tego, co tam się dzieje.

- Gdzieś po drodze, niektórzy z nich, zgubili umiejętność krytycznej oceny sytuacji. Jedna z matek - matka Kikiego, mówiła mi: "Patrzyłyśmy na tych naszych synków, cherubinków i unosiłyśmy się na skrzydłach z dumy, a Krolopp nami dyrygował. Kierował naszymi emocjami". Jestem jej wdzięczny, że znalazła po latach refleksję, by się z tym rozprawić. Gdy byłem na koncertach, widziałem emocje rodziców. Matkę, czy ojca chórzysty, można wypatrzyć. Są wzruszeni, dumni ze swoich dzieci, widząc sukces. To normalne. Ale jeśli dyryguje tymi emocjami osoba pokroju Kroloppa, dochodzi do dramatów.

WP: Nie dopuszczali do siebie myśli, że ich dziecko jest wykorzystywane? Czy może wiedzieli i pozwalali.

- Mieli na przestrzeni lat wiele sygnałów. Dochodziło nawet do burzliwych zebrań. Na jednym z nich Ewa Karczewska, jedna z matek wstaje i mówi: "Żądam wyjaśnienia, dlaczego Krolopp trzymał na kolanach dziecko, jak by to był kochanek! Dlaczego pijani, dorośli chórzyści chodzili po pokojach dzieci, na wyjeździe, zaglądali pod kołdry?" Ale ta kobieta, przewodnicząca rady rodziców, zostaje sama. Nikt jej nie wspiera, wszyscy boją się, że ich dzieci nie wyjadą na zagraniczne tournee chóru, bo tak Krolopp karał zbuntowanych. W pewnym momencie Karczewska ma przeciwko sobie nie tylko rodziców, zaślepionych żądzą sukcesu swoich dzieci, ale nawet jej własny syn, wówczas jeszcze dziecko, odwraca się od mamy, bo Krolopp nim steruje, obiecuje karierę. Chce w ten sposób uciszyć matkę. Krolopp był mistrzem intrygi, o którym znajomi mówili - Jago, postać z Otella, który śpiewa "zostałem zrodzony z garści atomów jako demon". Rodzice nawet współzawodniczyli, by ich synowie byli jak najbliżej Kroloppa. Jak mama, która stawia
synka na sedesiku przed koncertem, podkręca mu loki, by był reprezentacyjny, by wyglądał, jak "pers wśród dachowców".

WP:

Ale, gdy już wie, nie zabiera syna.

- Prosi starszych chórzystów, by mieli na małego oko. Wtedy dochodzi do spiętrzenia tego horroru.

WP:

Mniej urodziwi chłopcy są bezpieczni?

- Jeden z chórzystów mówi mi: "Mojego brata to nie dotknęło, bo był mały i gruby". Zdawali sobie sprawę, że kluczem jest uroda. Ewa zaprowadza syna na egzamin do szkoły chóralnej, prowadzonej razem z chórem. Jest przekonana, że syn się nie dostanie, bo to elita, a na korytarzu tłumy. Ale syn się dostaje, a w jej głowie pojawia się myśl: "Zaraz, przecież mały nie ma takiego talentu". Patrzy na innych wybrańców i widzi, że również urodziwi. To nie była reguła, bo do szkoły dostawali się i mniej urodziwi, jeśli mieli talent, głos, a Krolopp nie miał na to wielkiego wpływu, bo rządził chórem. Tam faworyzował ładnych.

WP:

Chłopcy także godzili się na wiele.

- Prokurator napisała w akcie oskarżenia, że niektórzy "bezwolnie poddali się stosunkom seksualnym, traktowali to jako wyróżnienie i wyraz zainteresowania ze strony dyrektora, który mógł wpłynąć na ich pozycję w chórze". Awans w chórze to pieniądze, uznanie, kariera.

WP:

Jeden z bohaterów używa bardzo mocnego słowa - "prostytucja".

- Bo będąc młodym chłopakiem oddawał się Kroloppowi. Kilka razy go pytałem, czy jest pewny tego słowa. "Nie znajduję innego" - odparł. Krolopp mówił swoim przyjaciołom: "Nikt nie oskarżył mnie o przemoc". To prawda, bo stworzył bardziej diaboliczny mechanizm. Dzieciaki i rodzice szukając możliwości awansu wchodzą w te relacje dobrowolnie. Chłopcy i rodzice walczą między sobą, by być jak najbliżej awansu.

WP:

W książce pojawia się postać Tomasza Jacykowa.

- Jako jeden z nielicznych miło wspominał Kroloppa: "O Wojtuś! To był fajny facet". Krolopp miał w Kołobrzegu, w okresie PRL-u, bazę wypadową na kolonie z dziećmi. Mieszkał w Hotelu Solnym, to wówczas symbol lepszego świata. Tam wabił młodych homoseksualistów. Młody Jacyków, mieszkający w Kołobrzegu, oddaje się Kroloppowi, będąc w liceum, ale i później utrzymują kontakt. Cieszę się, że Tomasz porozmawiał ze mną, bo dał obraz zwariowanego świata PRL-u, gdy obyczajowość była tabu, a tacy barwni indywidualiści, jak on, szukali swojego miejsca. Ale to wyjątek. Krolopp wielu młodym kochankom pomagał dostać się na studia, rozwijać karierę. Uzależniał ich od siebie, także emocjonalnie. Wielu zmaga się z tym do dzisiaj.

WP:

Miał trudne dzieciństwo.

- Miał 10 lat, gdy umarła mu matka, z którą był mocno związany. Trafia na wychowanie do ciotki - zakonnicy, pozbawionej czułości. To nie mogło się dobrze skończyć. Do tego dochodzi molestowanie, sam staje się ofiarą. Zdawał sobie sprawę, że nie miał w życiu ciepła, tęsknił za tym. Wysyłał siostrze listy z więzienia, w których zastanawiał się gdzie byłby, gdyby nie trafił do ciotki. Na ile doznał prawdziwej miłości w życiu? To jest pytanie.

WP: Ciotka może nie była wylewna, ale go kochała, broniła, przymykała oczy na te wszystkie straszne rzeczy, które robił.

- To jest teatr kontrastów. Mieszkają w małym mieszkaniu, pokój ciotki jest przechodni. Ona - zakonnica, modli się z różańcem, gdy obok Krolopp z baraszkuje kochankami. I to w głębokim PRL-u. Ale była z nim do końca, umarła w latach 90.

WP:

Władza, urzędnicy, dziennikarze wiedzieli o tym, co się dzieje. Dlaczego nie reagowali?

- To były anegdoty, żarty, skargi. Nie mówimy jednak o jakimś poprawczaku, patologii społecznej. To nie jest film "Bandyta", gdzie dzieci znikają, pełno przemocy, a raczej "Biała wstążka" (reż. Michael Haneke), gdzie grupa inteligentnych ludzi, o arystokratycznym często pochodzeniu, z potrzebą kultywowania ostrego modelu wychowania, szepcze o mrocznej tajemnicy. W Poznaniu była to elita - wojewoda, milicja, potem policja, urzędnicy, artyści, dziennikarze. Chodzą na koncerty chóru, często do kościołów, słuchają Bacha, Haendla, widzą te śliczne dzieci i nic. Tylko szepty, uśmieszki. Pytam urzędnika, który nadzorował chóry: "Wiedział pan?" A on w obecności swojej żony mówi: "Mnie jedna czy druga dupa chłopaka nie interesowała. Ja chciałem mieć poziom chóru". Żona siedzi obok i go łaja: "Co ty wygadujesz?" Ale on macha ręką: "E tam, babskie gadanie". Pytam wtedy: "A gdyby to pana wnuka molestował Krolopp?"; Dopiero wtedy w jego głowie przestawia się busola postrzegania pewnych spraw pod kątem moralnym, ale tylko
dlatego, że dotyczy bliskiej mu osoby. Mówi wówczas: "Gdyby tak było, to bym rozpieprzył chór".

WP:

PRL wypierał tę sferę, o tym się wtedy nie mówiło.

- Ale nie oszukujmy się. Każdy rodzic, który usłyszałby, że jego dziecko jest dotknięte przez przemoc seksualną, to czy w latach 70. czy 80. na pewno by reagował. Zabrakło gdzieś jeszcze empatii nakazującej reagować. WP:
Mamy 1994 rok. Zmowa milczenia trwa nadal.

- Radni miejscy debatują nad przyznaniem nagrody dla założyciela chóru Jerzego Kurczewskiego. Jedna z radnych wstaje i jest przeciw nagrodzie, bo jakiś znany jej chłopiec "zmuszany jest w chórze do praktyk seksualnych". Posiedzenie rady zostaje utajnione, wszyscy się rozchodzą do domów, nie ma tematu. Krolopp przez kolejne 10 lat molestuje dzieci. Zostawiam to radnym do ich własnego rozrachunku moralnego.

WP:

Ale protokoły z tamtego posiedzenia nie zostały ujawnione. Dlaczego?

- Na trop posiedzenia naprowadził mnie obecny prezydent Poznania Ryszard Grobelny, ówczesny radny. Ale gdy złożyłem mu wniosek o wgląd, odpisał, że to nadal tajne, że radni utajnili przed laty, bo taki był "interes społeczny". Protokoły "wyszarpnąłem" od innego radnego.

WP:

Utajnili to przed laty, bo się bali?

- Debatowali nad nagrodą i wiedzieli, że mogą pojawić się brudy, o których szepcze całe miasto. Mam wrażenie, że utajniono to zapobiegawczo. Nadal czekam na odtajnienie całości, bo jestem ciekaw, co tam jeszcze siedzi. Radni obiecali, że odtajnią, choćby symbolicznie.

WP:

Ile dzieci było wykorzystanych przez Kroloppa?

- Jeden z chórzystów powiedział mi, że Krolopp miał kilku ulubieńców w każdym roczniku, więc należy pomnożyć to przez 40 lat, od kiedy po raz pierwszy molestował. Wychodzi poważna liczba. Mówi o tym także Agata Steczkowska, która w 2003 roku weszła na gruzy chóru. Przyszedł do niej chłopiec i mówi: "Proszę pani, a jak pani sika? Bo Wojtek Krolopp sikał na biało, a pani jak?" Ona łapie się za głowę, zabiera dzieciaka do gabinetu, woła rodziców, a oni: "To nie dotyczy naszego syna". Czyli znów wyparcie. Steczkowska wyłapywała małe ofiary już po zatrzymaniu Kroloppa.

WP:

Wszystko wyszło na jaw przez przypadek. Złapano pracowników biblioteki Kroloppa.

- Bo jego ofiary molestowały kolejnych. W chórze, za wiedzą Kroloppa, który nawet za to płacił. Dawał pieniądze i mówił: "Znajdźcie mi chłopców, którzy mają skłonności...". Polowanie odbywało się w chóralnej bibliotece, na wyjazdach. Raz, czy dwa wychodzi to na jaw, robi się afera, ale jej odium nie wychodzi poza szkołę chóralną. Bibliotekarze wylatują, ale upust swoim dewiacjom dają na osiedlu. Tam wpadają, media piszą o "osiedlowych pedofilach", a do mnie dzwoni wtedy dorosły mężczyzna, w książce nazywam go M. i mówi, że to bzdury, że głównym zagrożeniem jest Krolopp. Tak to się zaczęło.

WP:

M. sam był molestowany przez Kroloppa, w latach 70.

- A potem oddał do chóru swojego syna. Eskalacja dramatu. To zaburzyło logiczny porządek przy zbierania materiałów, które gromadziłem, by dopiero przy pisaniu książki zbudować klarowny obraz mechanizmu - wielu rodziców, mimo wiedzy, oddało Kroloppowi swoich synów. Przez 10 lat próbowałem się dowiedzieć, co tam się działo. Ten mechanizm był wielowarstwowy, skomplikowany. Szary, a nie biało-czarny. Więcej pytań, niż odpowiedzi. Bo murem granicznym w rozmowach z ludźmi, którzy doświadczyli zła, jest ich wstyd. Czasami nie da się tego obejść.

WP:

Jak wyglądało pierwsze spotkanie z Kroloppem?

- To był 2003 rok, gdy zbierałem materiały. Był wtedy wielkim Maestro. Oczywiście, zaprzeczył, wyparł się. Grał argumentem: "Skoro go molestowałem, dlaczego dał mi syna?". Pogrywał tym, zdając sobie sprawę z niezrozumiałości niektórych zachowań i mechanizmów, w które sam wciągał swoich podopiecznych.

WP:

Jak to się stało, że zgodził się na ponowne spotkanie po 10 latach?

- Nie miałem nadziei, traktował mnie, jak "oprawcę". Wiedział, że ma naprzeciwko siebie człowieka, który w jego mniemaniu go upokorzył. Ale się zgodził, choć ciągle powtarzał: "To przez pana tutaj umieram, w tym łóżku". Choroba wiosną 2013 roku była już w ofensywie. Z jednej strony traktował rozmowę, jak rozrywkę, bo całe życie było dla niego zabawą. Mówił swoim znajomym, że za bardzo kocha życie, by się przejmować "takimi" sprawami. Z drugiej strony był mnie ciekawy. Zastanawiał się, kim jestem, kto mu rzucił rękawicę. To była dla niego igraszka z "diabłem", bo tak mnie nazywał.

WP:

Miał wyrzuty sumienia?

- Kpił. Szydził. Pokazałem mu zdjęcie chłopca z opuszczonymi spodenkami od pidżamy. Mówię: "To chłopiec, który zeznawał, że był przez pana molestowany. Zdjęcie zrobił mu pan w swoim pokoju hotelowym". Czytam mocne zeznanie chłopca, a Krolopp: "Bzdura, to nie mój sposób uprawiania seksu". Jego pogarda, szyderstwo, pewność siebie była dla niego zasłoną, a jednym z fałszywych argumentów dla osób, które podejrzewały dramat, ale widząc tak pewnego siebie człowieka, mówili sobie: nie możliwe.

WP:

Czy w którymś momencie Krolopp się przyznał?

Obraz
© Manifestacja rodziców chłopców pod aresztem (fot. PAP)

- Zadawałem pytania-pułapki, do których podchodził bardzo blisko. Podzielił się kilkoma refleksjami dotyczącymi pedofilii. Jedną z nielicznych osób, jeśli nie jedyną, przed którą on nie brnął w kłamstwo, był abp. Henryk Muszyński. Poznali się w latach 90, gdy Krolopp występował ze swoim chórem w kościołach. W rozmowie z arcybiskupem Krolopp się nie wypierał. Zdawał sobie sprawę, że rozmawia z człowiekiem szczerym, bezpośrednim i inteligentnym, że na nic manipulacje. Przed swoimi wyznawcami, którzy zostali z nim do końca, zamulał klarowny obraz rzeczywistości.

WP: O tym, że Krolopp jest zakażony wirusem HIV, społeczeństwo dowiedziało się z artykułu "Gazety Wyborczej".

- Złamaliśmy prawo. Pamiętam jednak bezradność instytucji. Sanepid, prokuratura broniły się, że "nie mają przepisu", by ostrzec dzieciaki, więc zdecydowaliśmy się to ujawnić.

WP:

Jaki był skutek dla dzieci?

- Pamiętam matkę, która poszła z synem na badanie. Nie powiedziała mi, jaki jest wynik. Wiem od prokuratury, że chórzyści zaczęli się zgłaszać. Ale czy są osoby zakażone? Nie wiem.

WP: Pisząc książkę, tłumaczysz, że "chciałeś zrozumieć, skąd bierze się zło i dlaczego jesteśmy wobec niego bezradni". Już wiesz?

- Nie ma prostej odpowiedzi. Ale na pewno zło rodzi się w skrajnościach. W tym przypadku, w milczeniu. Krolopp zbudował wielką konstrukcję zła, w której milczenie było spoiwem.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska

Książka "Maestro" została wydana nakładem wydawnictwa Agora.

MARCIN KĄCKI - reporter "Gazety Wyborczej", który w 2003 r. opisał proceder molestowania chórzystów Polskich Słowików przez Wojciecha Kroloppa. W 2006 r. opublikował w "Dużym Formacie" reportaż "Praca za seks" o Anecie Krawczyk i Andrzeju Lepperze, który przyczynił się do rozpadu koalicji PiS-u i Samoobrony. W 2007 roku przyłapał posłankę Renatę Beger z Samoobrony na kupowaniu podpisów poparcia dla swojej partii. W 2009 r. założył fikcyjną uczelnię, Akademię Komunikacji Społecznej, i ujawnił patologie na rynku studiów wyższych. Zdobywca tytułu Dziennikarza Roku w konkursie Grand Press w 2007 r. W styczniu 2013 roku ukazała się jego pierwsza książka, "Lepperiada". Mieszka w Poznaniu.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)