"Mapa partactwa" po powodzi. Wiemy, kto będzie sprawdzany i co zawiodło
Nowy pełnomocnik ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński będzie tworzyć "mapę partactwa" wraz z szefem MSWiA Tomaszem Siemoniakiem - wynika z rozmów WP. Politycy będą opierać się przede wszystkim na relacjach samorządowców i skupiać się na zaniechaniach podległych wojewodom sztabów kryzysowych w poszczególnych regionach - słyszymy.
24.09.2024 | aktual.: 25.09.2024 07:15
Mapa ma zostać stworzona najpóźniej do końca października. Obejmie również zaniechania samorządów w budowie inwestycji przeciwpowodziowych.
- Winę [za powódź] ponoszą wszystkie instytucje, które tym tematem się zajmują. Zarówno organy rządowe, jak i samorządowe, które nie wywiązały się ze swojego zadania. Po pierwsze, nie współpracowały, jak należy. Po drugie, terminy nie zostały zachowane, jeśli chodzi o wykonanie inwestycji - mówił na antenie TVP Info prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś.
Podczas spotkania sztabu kryzysowego w związku z powodzią premier Donald Tusk mówił o konsekwencjach zaniedbań. - Głogów nie jest pierwszym miejscem, gdzie słyszę, że wały były w złym stanie - mówił szef rządu. Zapowiedział, że powstanie "mapa partactwa", a w przypadku szczególnych zaniechań zostaną wyciągnięte dalsze konsekwencje.
- Ja muszę to wiedzieć - podkreślił Tusk na konferencji sztabu. - Bardzo ważne jest dla mnie, czy to było lenistwo, gapiostwo, zła wola. Jedną z konsekwencji powodzi musi być mapa partactwa, zaniechań - mówił szef rządu.
Co ciekawe, zachęcał do zgłaszania uwag. - Proszę się nie krępować, bo to nie chodzi o bycie kapusiem, ale sygnalistą. Inaczej niczego się nie naprawi - wyjaśniał Tusk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wcześniej podkreślał, że "sam kilka razy dostał po głowie", więc ci, wobec których zostaną ewentualnie wyciągnięte konsekwencje w przyszłości, nie powinni być zdziwieni.
Premier sugerował "rozliczenia" tych, którzy niedostatecznie w czasie powodzi (a zwłaszcza przed nią, w kontekście m.in. zabezpieczeń) się sprawdzili. Zaznaczył, że obecnie pierwsza na liście jego działań jest pomoc powodzianom, odbudowa zniszczonych miejsc, a w dalszej kolejności - "ocena i rozliczenie, jak będzie taka potrzeba".
- Jedną z konsekwencji powodzi musi być bardzo dokładna mapa zaniechań, zaniedbań i partactwa. Mnie bardzo zależy na tym, żeby zbudować kalendarz zaniedbań - powiedział premier.
Wedle naszych informacji od osób zaangażowanych w działania przeciwpowodziowe, mapa rozliczeń będzie tworzona przede wszystkim na podstawie relacji samorządowców poszkodowanych miejscowości, a także raportów ze sztabów kryzysowych w poszczególnych regionach.
Już dziś wiadomo, że nie na wszystkich poziomach sztaby działały efektywnie - i premier zdaje sobie z tego sprawę. Na ten temat będzie rozmawiać m.in. z wojewodami i pracownikami administracji rządowo-samorządowej.
Donald Tusk wziął na siebie ciężar komunikowania się ze społeczeństwem - zarówno z mieszkańcami zalanych miejscowości, jak i Polakami śledzącymi tragedię za pośrednictwem mediów.
Jak pisał Andrzej Stankiewicz w Onecie, "nie miał wyjścia, bo nie ufa służbom kryzysowym, które nie raz go zawiodły" i "zakładał, że bez takiej osobistej interwencji jego podwładni nie zdołaliby zapanować nad powodzią i likwidacją jej skutków". A za biurokrację, niekompetencję i brak koordynacji, politycznie zapłaciłby on sam.
Uwagi samorządowców
Najczęściej o błędach mówią przedstawiciele władz lokalnych. Używają mocnych słów. Są szczerzy. Wytykają m.in., że wojewodowie nie ogłaszali alarmów przeciwpowodziowych. Wypominają także luki w przesyle informacji między poszczególnymi szczeblami administracyjnymi.
Przypomnijmy: gminne centrum zarządzania kryzysowego raportuje do powiatowego, powiatowe do wojewódzkiego, a wojewódzkie do rządowego. - To ewidentnie nie szło wszystko tak, jak powinno - zwracają uwagę nieoficjalnie rozmówcy z rządu.
Samorządowcy zalanych miejscowości mieli bardzo duże pretensje - zwłaszcza dotyczące komunikacji czy organizacji wsparcia przed nadejściem fali - których nie obawiali się głośno wyrażać.
Dziś na Wody Polskie skarży się wielu samorządowców z poszkodowanych miast. Za co? Przede wszystkim brak właśnie odpowiedniej komunikacji. Są także wątpliwości związane z opróżnianiem zbiorników.
Dziennikarz Tomasz Molga opisał na łamach WP, że radni Nysy chcą wyjaśnień w sprawie decyzji urzędników Wód Polskich przed i w trakcie powodzi, która zdewastowała miasto oraz decyzji i sposobu zarządzania akcją przez władze miasta i powiatu.
W rozmowie z WP starosta potwierdził, że sztab musiał dzwonić do ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka, aby ten nakazał zmniejszyć zrzut wody na miasto. To miało dać czas na wzmocnienie wałów i ewakuację mieszkańców.
Niektórzy eksperci publicznie wskazują, że Wody Polskie zareagowały na sytuację meteorologiczną z opóźnieniem - i nie opróżniły zbiorników wtedy, gdy należało to zrobić.
- Powodzi w Nysie można było zapobiec - twierdzi burmistrz Kordian Kolbiarz w rozmowie z "Nową Trybuną Opolską". Samorządowiec uważa, że do zalania miasta przyczyniły się właśnie Wody Polskie, a dokładnie - ich błędne decyzje, które doprowadziły do dużych zniszczeń.
Zdaniem burmistrza można było opanować wypływ wody z Nysy Kłodzkiej, szczególnie że koryto rzeki było wzmocnione, a zbiornik retencyjny - wyremontowany. Kolbiarz zaznacza, że zbiornik w czasie ostatnich powodzi nigdy nie był pełny, a teraz mimo to miasto zostało zalane. - Wrocławskie Wody Polskie milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy - mówił Kolbiarz w rozmowie z "NTO".
Do zarzutów burmistrza Nysy odniosły się Wody Polskie. Prezeska Joanna Kopczyńska podkreśliła, że decyzje były podejmowane zgodnie z procedurami, na podstawie prognoz hydrologicznych i meteorologicznych.
Na nasze pytania - i prośbę o rozmowę z szefową - Wody Polskie nie odpowiedziały.
Zobacz także
Żal miał również burmistrz Kłodzka Michał Piszko, który udzielił poruszającego wywiadu "Gazecie Wyborczej". Na pytanie, co czuje burmistrz, kiedy patrzy, jak fala idzie na jego miasto i wie już, że tego miasta nie uratuje, odpowiedział: "To jest uczucie bardzo przykre. Muszę powiedzieć jedną rzecz. Informację o tym, że zbiornik pękł, dostałem od dziennikarzy. Nie miałem oficjalnych informacji w trybie zarządzania kryzysowego, że ta fala idzie do Kłodzka. Z tego, co wiem, przez 4 godziny po tym, jak ten wał pękł, nie było informacji, że ta woda idzie na nas. Przez 4 godziny!".
Także starosta brzeski Jacek Monkiewicz - związany z PO - na antenie Polsat News nie krył żalu. Przyznał, że w momencie, kiedy była największa potrzeba i największy dramat w Lewinie Brzeskim, to "sztab kryzysowy, który powinien funkcjonować najbliżej ludzi, właściwie nie funkcjonował". - Jest to naprawdę bardzo dziwne, co się dzieje w naszym kraju. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. To jest coś zupełnie niesamowitego. Mam problemy właściwie ze wszystkim, jestem przerażony, mam wielkie obawy, jak to nasze państwo będzie funkcjonować - mówił.
Inny samorządowiec - Renata Surma, burmistrz Bystrzycy Kłodzkiej - na antenie Polskiego Radia zaapelowała, by nie oskarżać się nawzajem o komplikacje związane z katastrofalną powodzią, ale mimo to przyznała, że sygnał z rządu dotyczący nadejścia wielkiej fali przyszedł za późno. Mówiła o tym również w dramatycznej relacji, powstrzymując łzy, w wydaniu specjalnym Wirtualnej Polski (nagranie poniżej).
Błędy i ostrzeżenia
Sam Donald Tusk - który ma rozliczyć urzędników i służby, a także naciskać na wyciągnięcie konsekwencji wobec przedstawicieli Wód Polskich - również nie ustrzegł się błędów. Dość wspomnieć jego słynną wypowiedź na temat "nieprzesadnie alarmujących prognoz" i braku powodu do paniki.
Podległe rządowi instytucje - jak RCB i IMGW - ostrzegały wcześniej o bardzo poważnym zagrożeniu powodziowym. Mimo to samorządowcy nie otrzymywali informacji z administracji rządowej odpowiednio szybko. Kalendarium - wraz z cytatami i wypowiedziami - opisywaliśmy szczegółowo w WP.
Zaniechaniami przed powodzią zajmuje się Najwyższa Izba Kontroli. - Mamy poważne zastrzeżenia co do części inwestycji i projektów przeciwpowodziowych. Niektóre z nich miały zostać zakończone w grudniu 2023 r., ale termin oddania został znowu przesunięty. Trzeba jasno powiedzieć, że brak tych inwestycji spowodował, że mamy do czynienia z tak wielką tragedią - przyznał w Onecie prezes NIK Marian Banaś.
On z kolei winą obarcza samorządowców. Stwierdził, że "niektóre samorządy nie kierowały się decyzjami Wód Polskich" i "ponoszą odpowiedzialność za te decyzje, za to, że budowano [inwestycje przeciwpowodziowe] na terenach, na których budować się nie powinno".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl