"Mapa partactwa" po powodzi. Wiemy, kto będzie sprawdzany i co zawiodło
Nowy pełnomocnik ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński będzie tworzyć "mapę partactwa" wraz z szefem MSWiA Tomaszem Siemoniakiem - wynika z rozmów WP. Politycy będą opierać się przede wszystkim na relacjach samorządowców i skupiać się na zaniechaniach podległych wojewodom sztabów kryzysowych w poszczególnych regionach - słyszymy.
Mapa ma zostać stworzona najpóźniej do końca października. Obejmie również zaniechania samorządów w budowie inwestycji przeciwpowodziowych.
- Winę [za powódź] ponoszą wszystkie instytucje, które tym tematem się zajmują. Zarówno organy rządowe, jak i samorządowe, które nie wywiązały się ze swojego zadania. Po pierwsze, nie współpracowały, jak należy. Po drugie, terminy nie zostały zachowane, jeśli chodzi o wykonanie inwestycji - mówił na antenie TVP Info prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś.
Podczas spotkania sztabu kryzysowego w związku z powodzią premier Donald Tusk mówił o konsekwencjach zaniedbań. - Głogów nie jest pierwszym miejscem, gdzie słyszę, że wały były w złym stanie - mówił szef rządu. Zapowiedział, że powstanie "mapa partactwa", a w przypadku szczególnych zaniechań zostaną wyciągnięte dalsze konsekwencje.
- Ja muszę to wiedzieć - podkreślił Tusk na konferencji sztabu. - Bardzo ważne jest dla mnie, czy to było lenistwo, gapiostwo, zła wola. Jedną z konsekwencji powodzi musi być mapa partactwa, zaniechań - mówił szef rządu.
Co ciekawe, zachęcał do zgłaszania uwag. - Proszę się nie krępować, bo to nie chodzi o bycie kapusiem, ale sygnalistą. Inaczej niczego się nie naprawi - wyjaśniał Tusk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wcześniej podkreślał, że "sam kilka razy dostał po głowie", więc ci, wobec których zostaną ewentualnie wyciągnięte konsekwencje w przyszłości, nie powinni być zdziwieni.
Premier sugerował "rozliczenia" tych, którzy niedostatecznie w czasie powodzi (a zwłaszcza przed nią, w kontekście m.in. zabezpieczeń) się sprawdzili. Zaznaczył, że obecnie pierwsza na liście jego działań jest pomoc powodzianom, odbudowa zniszczonych miejsc, a w dalszej kolejności - "ocena i rozliczenie, jak będzie taka potrzeba".
- Jedną z konsekwencji powodzi musi być bardzo dokładna mapa zaniechań, zaniedbań i partactwa. Mnie bardzo zależy na tym, żeby zbudować kalendarz zaniedbań - powiedział premier.
Wedle naszych informacji od osób zaangażowanych w działania przeciwpowodziowe, mapa rozliczeń będzie tworzona przede wszystkim na podstawie relacji samorządowców poszkodowanych miejscowości, a także raportów ze sztabów kryzysowych w poszczególnych regionach.
Już dziś wiadomo, że nie na wszystkich poziomach sztaby działały efektywnie - i premier zdaje sobie z tego sprawę. Na ten temat będzie rozmawiać m.in. z wojewodami i pracownikami administracji rządowo-samorządowej.
Donald Tusk wziął na siebie ciężar komunikowania się ze społeczeństwem - zarówno z mieszkańcami zalanych miejscowości, jak i Polakami śledzącymi tragedię za pośrednictwem mediów.
Jak pisał Andrzej Stankiewicz w Onecie, "nie miał wyjścia, bo nie ufa służbom kryzysowym, które nie raz go zawiodły" i "zakładał, że bez takiej osobistej interwencji jego podwładni nie zdołaliby zapanować nad powodzią i likwidacją jej skutków". A za biurokrację, niekompetencję i brak koordynacji, politycznie zapłaciłby on sam.
Uwagi samorządowców
Najczęściej o błędach mówią przedstawiciele władz lokalnych. Używają mocnych słów. Są szczerzy. Wytykają m.in., że wojewodowie nie ogłaszali alarmów przeciwpowodziowych. Wypominają także luki w przesyle informacji między poszczególnymi szczeblami administracyjnymi.
Przypomnijmy: gminne centrum zarządzania kryzysowego raportuje do powiatowego, powiatowe do wojewódzkiego, a wojewódzkie do rządowego. - To ewidentnie nie szło wszystko tak, jak powinno - zwracają uwagę nieoficjalnie rozmówcy z rządu.
Samorządowcy zalanych miejscowości mieli bardzo duże pretensje - zwłaszcza dotyczące komunikacji czy organizacji wsparcia przed nadejściem fali - których nie obawiali się głośno wyrażać.
Dziś na Wody Polskie skarży się wielu samorządowców z poszkodowanych miast. Za co? Przede wszystkim brak właśnie odpowiedniej komunikacji. Są także wątpliwości związane z opróżnianiem zbiorników.
Dziennikarz Tomasz Molga opisał na łamach WP, że radni Nysy chcą wyjaśnień w sprawie decyzji urzędników Wód Polskich przed i w trakcie powodzi, która zdewastowała miasto oraz decyzji i sposobu zarządzania akcją przez władze miasta i powiatu.
W rozmowie z WP starosta potwierdził, że sztab musiał dzwonić do ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka, aby ten nakazał zmniejszyć zrzut wody na miasto. To miało dać czas na wzmocnienie wałów i ewakuację mieszkańców.
Niektórzy eksperci publicznie wskazują, że Wody Polskie zareagowały na sytuację meteorologiczną z opóźnieniem - i nie opróżniły zbiorników wtedy, gdy należało to zrobić.
- Powodzi w Nysie można było zapobiec - twierdzi burmistrz Kordian Kolbiarz w rozmowie z "Nową Trybuną Opolską". Samorządowiec uważa, że do zalania miasta przyczyniły się właśnie Wody Polskie, a dokładnie - ich błędne decyzje, które doprowadziły do dużych zniszczeń.
Zdaniem burmistrza można było opanować wypływ wody z Nysy Kłodzkiej, szczególnie że koryto rzeki było wzmocnione, a zbiornik retencyjny - wyremontowany. Kolbiarz zaznacza, że zbiornik w czasie ostatnich powodzi nigdy nie był pełny, a teraz mimo to miasto zostało zalane. - Wrocławskie Wody Polskie milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy - mówił Kolbiarz w rozmowie z "NTO".
Do zarzutów burmistrza Nysy odniosły się Wody Polskie. Prezeska Joanna Kopczyńska podkreśliła, że decyzje były podejmowane zgodnie z procedurami, na podstawie prognoz hydrologicznych i meteorologicznych.
Na nasze pytania - i prośbę o rozmowę z szefową - Wody Polskie nie odpowiedziały.
Żal miał również burmistrz Kłodzka Michał Piszko, który udzielił poruszającego wywiadu "Gazecie Wyborczej". Na pytanie, co czuje burmistrz, kiedy patrzy, jak fala idzie na jego miasto i wie już, że tego miasta nie uratuje, odpowiedział: "To jest uczucie bardzo przykre. Muszę powiedzieć jedną rzecz. Informację o tym, że zbiornik pękł, dostałem od dziennikarzy. Nie miałem oficjalnych informacji w trybie zarządzania kryzysowego, że ta fala idzie do Kłodzka. Z tego, co wiem, przez 4 godziny po tym, jak ten wał pękł, nie było informacji, że ta woda idzie na nas. Przez 4 godziny!".
Także starosta brzeski Jacek Monkiewicz - związany z PO - na antenie Polsat News nie krył żalu. Przyznał, że w momencie, kiedy była największa potrzeba i największy dramat w Lewinie Brzeskim, to "sztab kryzysowy, który powinien funkcjonować najbliżej ludzi, właściwie nie funkcjonował". - Jest to naprawdę bardzo dziwne, co się dzieje w naszym kraju. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. To jest coś zupełnie niesamowitego. Mam problemy właściwie ze wszystkim, jestem przerażony, mam wielkie obawy, jak to nasze państwo będzie funkcjonować - mówił.
Inny samorządowiec - Renata Surma, burmistrz Bystrzycy Kłodzkiej - na antenie Polskiego Radia zaapelowała, by nie oskarżać się nawzajem o komplikacje związane z katastrofalną powodzią, ale mimo to przyznała, że sygnał z rządu dotyczący nadejścia wielkiej fali przyszedł za późno. Mówiła o tym również w dramatycznej relacji, powstrzymując łzy, w wydaniu specjalnym Wirtualnej Polski (nagranie poniżej).
Błędy i ostrzeżenia
Sam Donald Tusk - który ma rozliczyć urzędników i służby, a także naciskać na wyciągnięcie konsekwencji wobec przedstawicieli Wód Polskich - również nie ustrzegł się błędów. Dość wspomnieć jego słynną wypowiedź na temat "nieprzesadnie alarmujących prognoz" i braku powodu do paniki.
Podległe rządowi instytucje - jak RCB i IMGW - ostrzegały wcześniej o bardzo poważnym zagrożeniu powodziowym. Mimo to samorządowcy nie otrzymywali informacji z administracji rządowej odpowiednio szybko. Kalendarium - wraz z cytatami i wypowiedziami - opisywaliśmy szczegółowo w WP.
Zaniechaniami przed powodzią zajmuje się Najwyższa Izba Kontroli. - Mamy poważne zastrzeżenia co do części inwestycji i projektów przeciwpowodziowych. Niektóre z nich miały zostać zakończone w grudniu 2023 r., ale termin oddania został znowu przesunięty. Trzeba jasno powiedzieć, że brak tych inwestycji spowodował, że mamy do czynienia z tak wielką tragedią - przyznał w Onecie prezes NIK Marian Banaś.
On z kolei winą obarcza samorządowców. Stwierdził, że "niektóre samorządy nie kierowały się decyzjami Wód Polskich" i "ponoszą odpowiedzialność za te decyzje, za to, że budowano [inwestycje przeciwpowodziowe] na terenach, na których budować się nie powinno".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl